W najstarszym mieście w Polsce w sobotnie popołudnie doszło do starcia dwóch najskuteczniej grających ekip w drugoligowych rozgrywkach grupy pierwszej. Do Kalisza po dwa punkty i pieczęć na wymarzonym awansie przyjechał lider z Leszna, którego zadaniem było przełamać złą serię występów w hali Kalisz Arena, bowiem ostatnie pojedynki na południu Wielkopolski nie układały się po ich myśli.
Początkowe fragmenty kolejnej konfrontacji Arot również nie zaliczy do najbardziej udanych. Co prawda wynik oscylował w granicach remisu, ale trener Ryszard Kmiecik był bardzo niezadowolony z postawy swoich podopiecznych. Dodatkowo frustrację pogłębiała bardzo dobra forma bramkarza gospodarzy, Piotra Matuszczaka, który dwoił się i troił by napsuć trochę krwi najlepszej drużynie ligi. Trzeba przyznać, że zarówno w tym momencie, jak i na przestrzeni całego meczu wychodziło mu to całkiem nieźle.
Do jego poziomu wyraźnie chciał się zbliżyć Tomasz Klara. Skrzydłowy kaliskiego zespołu nie zawsze miał pewne miejsce w podstawowym składzie Szczypiorna. Tym razem trener Walenty Winokurow nie bał się na niego postawić. Szczypiornista spłacił kredyt zaufania bardzo szybko, ciągnąc kaliską grę w ofensywie w pierwszej połowie. Jego sześć kolejnych trafień, przedzielonych tylko jedną bramką Łukasza Kobusińskiego, pozwoliły wyjść gospodarzom na prowadzenie 10:8.
Leszczynianie wyraźnie nie radzili sobie z takim obrotem spraw. Do tej pory to oni kontrolowali przebieg boiskowych wydarzeń i narzucali ton grze. W Kaliszu było zupełnie inaczej. W 17. minucie dobrą szansę na zmniejszenie strat miał Marcin Giernas, ale jego rzut zatrzymał się na słupku. - Poczekaj, rozegraj - radził swojemu podopiecznemu.
Dużo więcej emocji i słów do przekazania samemu trenerowi miał Marcin Tórz. Po kolejnym nieudanym zagraniu, spowodowaniu rzutu karnego i zajęciu miejsca na ławce rezerwowych wdał się w sprzeczkę z Kmiecikiem. - Kur**, niech trener sam idzie i gra! - rzucił. Opiekun utrzymał nerwy na wodzy i odpowiedział tylko, że takie zachowanie może skończyć się pójściem do szatni. - Szatnia jest po to, żeby porozmawiać. Górę wzięły nerwy - wyjaśniał po meczu.
W mniejszym bądź większym chaosie wywoływanym sędziowskimi decyzjami kaliszanie powiększali swoją przewagę stopniowo, ale regularnie. Nieco w cień odsunął się Klara, a pokazał się Piotr Bielec, którego rzuty z drugiej linii były bardzo skuteczne. Po gwizdku zapraszającym na przerwę było 17:13. Celowo nie piszę, że widniał on na tablicy świetlnej bowiem… podczas pierwszych 30 minut ta nie działała. Sędziowie mierzyli czas stoperami, co prowadziło do licznych dyskusji ze stolikiem. Ostatecznie w drugiej części wszystko wróciło do normy.
Również na boisku. Przewodzący w tabeli Arot wykazywał nieco większą chęć do gry. W pierwszych trzech minutach zdobył trzy bramki i zbliżył się do rywali. - Co my robimy?! - pytał się retorycznie i nieco w inny sposób Bielec zbiegając po jednej z akcji w obronie. Być może jego zapytanie w jakimś stopniu pomogło, bo gospodarze wrócili do swojej gry z pierwszej połowy. Przeciwnicy nie zamierzali odpuszczać, stąd gra gol za gol i utrzymywanie różnicy.
Decydujące akcje miały miejsce osiemnaście minut przed końcową syreną. Do gry wkroczyli bramkarze, których interwencje budziły podziw zgromadzonych kibiców. Raz jeden, raz drugi popisywali się niesamowitymi obronami. Poza Matuszczykiem wymienić należy jeszcze Jakuba Skorupińskiego, który dwukrotnie ratował ekipę z Leszna przed utratą bramki w sytuacjach sam na sam. Niemoc pierwsi przerwali kaliszanie. Trafienia Bielca i w końcowych minutach również Łukasza Stachowiaka przesądziły o triumfie Szczypiorna. Szkoda, że ten został okupiony kontuzją Łukasza Kobusińskiego, który bezpośrednio po meczu udał się do szpitala.
Ostatecznie kaliszanie udowodnili, że stać ich na dobre wyniki. Kibice mogą żałować, że ich ulubieńcy nie grali tak przez cały sezon. Być może, to oni świętowaliby awans na zaplecze Superligi. - To wcale nie był nasz najlepszy mecz w tym sezonie. Szwankowała skuteczność. Gdyby nie ona, moglibyśmy wygrać nawet różnicą dziesięciu bramek - stwierdził Bielec, który był najskuteczniejszym graczem z najstarszego miasta. - Nie można wygrać meczu, szczególnie na wyjeździe, grając na stojąco - stwierdził trener Kmiecik, który później ze spokojem wypowiadał się o końcówce sezonu w Lesznie i zapewnił, że awans należy już do Arotu.
PWSZ Szczypiorno Kalisz - Arot Astromal Leszno 32:27 (17:13)
Szczypiorno: Matuszczak, Młoczyński - Bielec 10, Klara 8, Kobusiński 5, Stachowiak 4, Piekarski 3, Kubisiak 2, Hoffmann 1, Jedwabny, Stafański, Latajka, Sawicki, Machel,
Arot: Skorupiński - M. Wierucki 9, Łuczak 7, Tórz 5, J. Wierucki 2, Szkudelski 2, Giernas 1, Meissner 1, Jasieczek.