Chłopcy poczuli zew krwi - rozmowa z Marcinem Smolarczykiem, trenerem AZS AWF Warszawa

Czwarty mecz w tym roku wygrali szczypiorniści warszawskiego AWF-u, tym razem ofiarą stołecznej drużyny padł poznański Grunwald. Podopieczni Marcina Smolarczyka mają na koncie dwa punkty więcej aniżeli udało im się zgromadzić w całym poprzednim sezonie, utrzymania w pierwszej lidze wciąż pewni być jednak nie mogą.

Kamil Kołsut: Co się stało z pana zespołem w drugiej połowie meczu z Grunwaldem? Prowadziliście nawet różnicą ośmiu bramek i wydawało się, że macie mecz pod kontrolą. Goście rzucili się jednak w pogoń, w wasze szeregi wkradła się panika, było już 21:19...

Marcin Smolarczyk: Po pierwszej połowie mówiłem chłopakom w szatni, że ten mecz może się jeszcze różnie potoczyć. My też mieliśmy już podobne powroty, czasem - kiedy się wysoko prowadzi - w szeregi zespołu wkrada się takie zbyteczne rozluźnienie. Dobrze, że w porę się obudziliśmy. Kilka zmian, trochę świeżej krwi na parkiecie i udało się ten wynik utrzymać.

W środę byłem na meczu w Puławach - Azoty prowadziły z MMTS-em 21:14, by ostatecznie przegrać 28:32. Przez chwilę miałem wrażenie, że wasz starcie z Grunwaldem może zakończyć się w podobny sposób.

- To jest koszmar zarówno dla trenera, jak i dla zawodników, kiedy wysoko prowadzi się w przerwie i wydaje się, że spotkanie jest pod kontrolą, a w drugiej połowie przeciwnikowi zaczyna nagle wychodzić wszystko, a ciebie dopada w ataku rzutowa niemoc. Niestety, są takie mecze. Jak mówię, wszyscy się tego obawialiśmy.

Sporo problemów sprawił wam też golkiper z Poznania.

- Troszkę rozbroniliśmy go naszymi strzałami, to w zasadzie on doprowadził do sytuacji, w której przeciwnicy zbliżyli się do nas na dwie bramki. Na szczęście znaleźliśmy na niego patent, w dodatku po naszej stronie znakomite zawody zagrał Tomek Rybiński. Potrzebny był mu taki mecz, odbił parę piłek, chłopcy złapali wiatr w żagle, poczuli zew kwi, poszli za ciosem i zwycięstwa już nie oddali.

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. AWF wygrał w tym roku po raz czwarty

Pomijając początek meczu i samą końcówkę, z postawy defensywy może być pan chyba zadowolony. Zwłaszcza patrząc na dwa poprzednie mecze, w których straciliście aż 77 bramek. Poznaniakom ciężko było się przebić przez wasze zasieki obronne.

- Zgadza się. Zastosowaliśmy defensywę niekonwencjonalną, praktycznie cały mecz graliśmy cztery plus dwa, z wyjątkiem osłabień. To było dobre rozwiązanie, bo początkowo Grunwald nie mógł się w tym odnaleźć, nie potrafili złapać odpowiedniego rytmu. Ciężko mi jednak powiedzieć, czy ta dobra postawa jest bardziej wynikiem ustawienia, czy też samego zaangażowania chłopaków w grę defensywną. Oczywiście, pojawiło się też kilka prostych błędów, w pierwszej połowie można było przechwycić jeszcze więcej piłek, gdy była moc w nogach. Niestety, po przerwie zaczęło brakować sił.

Czyli, jak po każdym meczu, wracamy do punktu wyjścia - problemem jest kondycja.

- Ja w każdej wypowiedzi podkreślam, że nie jesteśmy przygotowani do tego, by przez 60 minut grać na swoim poziomie, na pełnych obrotach. Zawsze ta słabość w meczu się zdarzy, a kwestią psychiki jest, czy po takim słabszym okresie gry umiemy się podnieść i prowadzić dalej swoją grę, czy też zaczynamy deptać po grząskim podłożu, gdzie każdy błąd powoduje, że tracimy werwę i koncentrację.

Nie czuje pan niedosytu? Gdybyście dysponowali większymi środkami pieniężnymi - ot tak, by chociaż zapewnić drużynie solidne przygotowania do sezonu - to ten zespół mógłby walczyć o coś więcej, niż tylko o utrzymanie. Potencjał ku temu posiada.

- Jest niedosyt, oczywiście. My gramy ambicją, jesteśmy grupą ludzi, którzy lubią handball i na chwilę obecną nic nie oczekują. To są młodzi zawodnicy, na pewno chcieliby iść gdzieś wyżej, traktują grę tutaj jako moment przejściowy. Paru naszych zawodników wydostało się na parkiety ekstraklasy i są tam do dnia dzisiejszego. To jest siła tego zespołu: połączenie rutyny zawodników doświadczonych, na których opieramy grę, z młodymi, którzy przy nich ciągle się uczą. Do tego trzymamy się razem, jesteśmy fajną grupą, wszystko jest jak być powinno, może z wyjątkiem kwestii organizacyjnych, one są jednak poza boiskiem i tych chłopaków nie dotyczą.

Ambicja i wola walki - to główne atuty AWF-u

Przed wami wyjazd do Elbląga, będzie ciężko.

- Niestety, nie będę mógł tam skorzystać z kilku zawodników, niektórzy nie są jeszcze w stuprocentowej formie. Na pewno jedziemy tam walczyć, to powtarzam przed każdym meczem. Tak samo mówiłem chociażby przed wyprawą do Szczecina, gdzie zagraliśmy bardzo fajne zawody. Praktycznie przez całą pierwszą połowę prowadziliśmy, w jej trakcie wypadł nam jednak z gry Adam Królak, który jest filarem naszego kontrataku i ważnym ogniwem formacji defensywnej, co pokazał także w meczu z Grunwaldem. Zagraliśmy dobrze, choć wynik na to nie wskazywał. Rezultat pokazuje po prostu, że to Pogoń gra o ekstraklasę, a my o utrzymanie, by zapewnić sobie jak najdłuższe wakacje.

W tabeli jesteście na szóstym miejscu, przewaga nad strefą barażową wynosi jednak tylko dwa punkty. Ile oczek jest wam jeszcze potrzebne, by zapewnić sobie utrzymanie?

- Do zdobycia zostało osiem punktów i wszystko może się jeszcze wydarzyć. Powiem szczerze, że gdyby ktoś przed sezonem powiedział mi, że przy 17 oczkach w w połowie drugiej rundy dalej będę pełen obaw o utrzymanie, to pewnie bym się śmiał. Liga w tym roku jest jednak niezwykle wyrównana, każdy łapie punkty, gdzie tylko może. Ja się cieszę, że pokonaliśmy Grunwald u siebie, bo właśnie te mecze domowe mogę zadecydować o grze w barażach.

Rozstrzygający może być wyjazd do Zielonej Góry w ostatniej kolejce.

- Trudny teren. Mam jednak nadzieję, że ten mecz nie będzie kluczowy i czeka nas jedynie wycieczka, bo wszystkie sprawy do tej pory zostaną wyjaśnione. Dużo będzie jednak zależało od pozostałych zespołów.

Źródło artykułu: