Paweł Nowakowski: Panie trenerze jak przebiega szkolenie w reprezentacji Polski. Na co kładzie się największy nacisk?
Leszek Biernacki: Najpierw trzeba zacząć od tego, jaki jest sens istnienia tej reprezentacji. Z jednej strony jest to na pewno bezpośrednie zaplecze kadry Bogdana Wenty i Daniela Waszkiewicza, ale nie tylko, bo jest to również taki poligon do przypatrzenia się zawodnikom młodszym, którzy nie w najbliższej może przyszłości, ale gdzieś tam w dalszej mają szansę być brani pod uwagę w grze reprezentacyjnej. Wiadomo, że teraz jest dość trudny okres i pierwsza reprezentacja ma skład, trzon ustalony. Jest to kadra z sukcesami, ale kiedyś ten czas niektórych zawodników minie i to sens istnienia tej kadry. Druga sprawa jest taka, że zawodnicy, którzy skończyli wiek reprezentacyjny grup młodzieżowych, urywa im się kontakt międzynarodowy. By wyjść na przeciw temu, zamysł związku, trenerów pierwszej kadry był taki, by stworzyć solidne zaplecze i ci chłopcy mieli kontakt z piłką międzynarodową.
A w jaki sposób następuje selekcja zawodników i tzw. wyławianie talentów?
- Dwutorowo. Po pierwsze zawodnicy, którzy już mają staż reprezentacyjny i zaistnieli w kadrze Polski jak np. Damian Kostrzewa, Marcin Wichary, Dawid Przysiek czy Paweł Podsiadło. Z drugiej strony wyróżniający się ligowi gracze, tacy jak Marek Szpera, Wojciech Gumiński czy Adam Babicz, jak również zawodnicy, którzy skończyli szkolenie od juniorskich reprezentacji, a są w pewien sposób "zawieszeni" i daleko im do pierwszej kadry, a w lidze zaskakują pozytywnie np. Michał Szyba czy Mateusz Seroka.
Męska reprezentacja w ostatnich latach osiąga duże sukcesy. Srebrne i brązowe medale z ostatnich dwóch mistrzostw świata, czwarta lokata na Starym Kontynencie, czy piąta w IO. Słabo jednak przędzie, można by nawet rzecz, że kuleje praca z młodzieżą, a to ona jest przecież przyszłością reprezentacji. W czym tkwi problem?
- Myślę, że mamy dobry sposób w związku. To jest zasługa dobrej organizacji selekcyjnej do tych kadr, ponieważ mamy system kadr wojewódzkich, gdzie jest współzawodnictwo sportowe. Są również ogólnopolskie olimpiady młodzieży, turnieje kwalifikacyjne do pierwszej reprezentacji. Prowadzę także kadrę Polski rocznik 1994, szeroko przypatrujemy się tej młodzieży, natomiast potem współpraca na linii SMS-związek nie jest idealna. Nie wszyscy chłopcy trafiają do tej szkoły. Zawodnicy mają różną objętość treningową, problem tkwi w jakości zajęć prowadzonych przez kluby. Do pewnego etapu gimnazjum, juniora młodszego nie jest najgorzej, lecz już starsze roczniki trzeba sobie szczerze powiedzieć nie potrafimy poprawić jakości tych kadr (juniora starszego i młodzieżowej przyp. red.).
Niech pan powie szczerze. Czy uważa pan, że w Polsce potrzebne jest funkcjonowanie Szkół Mistrzostwa Sportowego tzw. SMS-ów?
- Uważam, że tak. Wszystkie dyscypliny mają takie szkoły: koszykówka, piłka nożna i siatkówka, która zdobyła najwięcej medali z imprez mistrzowskiej rangi. Szkoły SMS są tworzone dla uzdolnionej młodzieży, by stworzyć im dalsze warunki rozwoju, ponieważ młody chłopak po skończeniu gimnazjum idzie do szkoły, gdzie ma zapewniony pełny cykl treningowy, szkoleniowy, gdzie trenuje 6 razy w tygodniu, rozgrywa mecze w lidze przy fachowej opiece szkoleniowej. Są prowadzeni po to, by w przyszłości reprezentować Polskę. Z całym szacunkiem dla tych ośrodków, które wychowały danego zawodnika, ale nie zawsze ma on możliwości dalszego rozwoju. Mowa tutaj o młodzieży z małej miejscowości, dla nich SMS to idealna alternatywa, bowiem ci z Lubina czy Płocka mają stworzone fundamenty i nie muszą się nigdzie przenosić.
Na zachodzie taka zasada nie jest praktykowana i jak widać przynosi to świetne rezultaty. Chociażby na przykładzie Danii, która na każdej mistrzowskiej imprezie bije się o najwyższe laury...
- Dania jest złym porównaniem. U nich podobnie jak u Szwajcarii nie nazywa się tego SMS-ami, ale mają ośrodki szkoleniowe, gdzie najzdolniejsi przyjeżdżają od piątku do niedzieli, trenują razem co tydzień i później wracają do swoich klubów. Uczą się w swoich szkołach i później znowu jadą na konsultację. Dania jest małym krajem, gdzie piłka ręczną jest sportem narodowym. Tam każdy gra bez względu na wiek. W krajach skandynawskich typu Dania, Szwecja czy Norwegia wysoko postawiona jest kultura fizyczna, jej rozwój i znacząco to ułatwia selekcję, przy tak małej liczbie ludności. Programy piłki ręcznej w ich szkołach są świetnie skonstruowane, my nie mamy się z tym co porównywać. Myślę, że każdy kraj powinien szukać ludzi do swoich możliwości. SMS-ów nie powinni być dwa (Gdańsk i Gliwice przyp. red.) tylko powinny być cztery męskie i cztery żeńskie. Musimy podążać myślą siatkówki, gdzie jeśli chce się reprezentować kraj, to obowiązkiem jest przejście szkolenia w SMS-ie.
Czy poza ekstraklasą w niższych ligach są utalentowani zawodnicy, którzy z powodzeniem mogli by grać w reprezentacji?
- Ci zawodnicy sami się przebiją do ekstraklasy. Na przykład w reprezentacji młodzieżowej, juniorów są zawodnicy z tych niższych lig. Ci, którzy kończyli SMS znajdują zatrudnienie w klubach z ekstraklasy np. Robert Orzechowski, Damian Kostrzewa, Piotr Wyszomirski, ale oni przyszli z małych klubów i stamtąd trafili do SMS-u. Całe zaplecze Wisły Płock czy Vive Kielce gra w pierwszej lidze. Ci zawodnicy cały czas są monitorowani przez szkoleniowców w swoich sportowych postępach.
Jest pan nadal aktywny w gdańskim środowisku piłki ręcznej? Po spadku AZS AWFiS klub ciężko teraz pana "wychwycić". Chyba, że trener obrał inną drogę?
- W tej chwili z Danielem Waszkiewiczem pracujemy na Akademii Wychowania Fizycznego, chcemy tą sekcję reaktywować. W Gdańsku powstał ośrodek na bazach AZS-u, swoje zmagania w lidze zaczynamy od 2 ligi. Mieliśmy propozycję pracy w tym ośrodku, ale trochę inaczej to widzimy. Działamy bardzo prężnie, powstała tam grupa młodzieżowa piłki ręcznej. W tej chwili jesteśmy w przededniu rozmów z władzami uczelni jak tą sprawę widzą. Zobaczymy jak gdański ośrodek będzie się rozwijał. Chcemy odbudować gdański ośrodek piłki ręcznej, bo praca z młodzieżą w całym województwie pomorskim jest na niezłym poziomie. W Gdańsku winę za obecną sytuację ponoszą nie trenerzy, zawodnicy, lecz działacze. Nie ma osób, które by pomogły, dały impuls, żeby tutaj był silny ośrodek, ale to jest problem Gdańska również w innych dyscyplinach sportu.
Praca trenera to ciężki kawałek chleba. Jaką radę dałby pan ludziom, którzy chcieli by swoją przyszłość wiązać z trenerką?
- Po pierwsze trzeba się zakochać w tej dyscyplinie tak, jak w dziewczynie. Trzeba cały czas się uczyć, udoskonalać swój trenerski warsztat, cały czas ciężko pracować. Rola trenera nie jest łatwa, bo to jego rozlicza się z wyników i przed samym sobą też trzeba robić taką weryfikację, aby iść do przodu. To nie jest tak, że osiągnie się sukces, usiądzie się i będzie czekało, aż wszystko samo się dalej ułoży. Praca, praca, jeszcze raz praca. Ta dewiza jest aktualna bez względu na poziom, czy to Bogdan Wenta, Daniel Waszkiewicz, czy trenerzy grup młodzieżowych muszą zdawać sobie z tego sprawę, że dłużej się coś buduje niż odnosi sukcesy. Droga do osiągania najwyższych laurów jest procesem długofalowym, jednak jeśli ktoś to kocha to praca ta przynosi dużo satysfakcji.
Dużymi krokami zbliżają się mistrzostwa świata w Szwecji. W 2007 - srebro, dwa lata później brąz. Mogło by się sprawdzić przysłowie do trzech razy sztuka i przywieźć ze Skandynawii złote medale, podtrzymując medalową serię. Jak pan ocenia szansę podopiecznych Bogdana Wenty na tych mistrzostwach? Kto jest ich głównym faworytem?
- Uważam, że w okolicach strefy medalowej będziemy grali. W spotkaniach o kolor krążka decydują detale: dyspozycja dnia, skład osobowy czy kontuzje. Historia ostatnich lat pokazuje jak te mecze są bardzo wyrównane i postawa bramkarzy może decydować o wyniku, że gramy o złoto, a nie gramy o brąz. Szansę Polaków oceniam bardzo wysoko i myślę, że potwierdzimy swoją wysoką pozycję, bo mamy w tej chwili silną reprezentację i dużo federacji nam jej zazdrości. Francja jest obecnie w świecie piłki ręcznej tym, czym Brazylia dla siatkówki. Wygrali ostatnio trzy wielkie turnieje - igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata i Europy. Jest to zespół zgrany, gdzie bardzo mądrze jest stosowana rotacja w składzie, dlatego oni są moim faworytem na szwedzkim mundialu, chociaż Polacy za wszelką cenę chcą pokonać "Trójkolorowych". Jak na razie nam się to nie udaje, ale to jest kwestia czasu, bo tak jak kiedyś po ME w Szwajcarii w 2006 roku powiedziałem, że będziemy wysoko, a już rok później nasi szczypiorniści wywalczyli srebrne medale mistrzostw świata. Moim zdaniem pierwsza trójka mistrzostw to: Francja, Chorwacja i Polska.