Co z polskimi szczypiornistami? "Potrzebujemy zachodniego grania"

WP SportoweFakty / Michał Mieczkowski / Na zdjęciu: Bartłomiej Jaszka
WP SportoweFakty / Michał Mieczkowski / Na zdjęciu: Bartłomiej Jaszka

Na koniec stycznia Energa MMTS Kwidzyn gościła w Gorzowie na meczu 1/8 finału Orlen Pucharu Polski. Drużyna Bartłomieja Jaszki pokonała Rajbud Stal 31:24 i o oni zagrają w ćwierćfinale. Trener wypowiedział się też o kadrze Polski i jej problemach.

Pucharowy pojedynek, który odbył się w piątek, do przerwy miał nieco nieoczekiwany przebieg. Kwidzynianie prowadzili już 12:7, a ostatecznie pierwszą połowę przegrali 13:14. Czy w szatni było nerwowo?

- Nie jakaś awantura czy jakieś nie wiadomo co. Po prostu wiem, co potrafi mój zespół. Trochę nonszalancji się wkradło i sytuacji, które nie powinny się pojawić, w tym rzuty nie do końca przygotowane. Pozwoliliśmy przeciwnikowi wrócić do meczu - przyznał Bartłomiej Jaszka.

- Na pewno nie było nic ustawione. Nie ma czegoś takiego. Może nie tyle, że byliśmy zaskoczeni, bo wiedzieliśmy, co przeciwnik gra. Oglądaliśmy wideo i przygotowaliśmy się do tego spotkania, jak do każdego innego - dodał.

ZOBACZ WIDEO: Artur Siódmiak został legendą. Niebywałe, co stało się na drugi dzień

Co poszło nie tak w pierwszych 30 minutach? - Po prostu na pewne rzeczy reagowaliśmy źle. Czasami w obronie niepotrzebnie reagowaliśmy do góry. Przeciwnicy to wykorzystywali, bo były trochę za duże dziury, szukali dużo gry z obrotowym. Gdzieś te piłki dochodziły - tłumaczył trener Energa MMTS Kwidzyn.

Po przerwie szkoleniowiec ekipy z ORLEN Superligi Mężczyzn mógł być bardziej zadowolony ze swoich podopiecznych, którzy triumfowali w całym meczu 31:24, tym samym awansując do ćwierćfinału Orlen Pucharu Polski. Mająca wąską kadrę Rajbud Stal Gorzów nie potrafiła już się przeciwstawić i drużyna z Ligi Centralna musiała uznać wyższość rywala z najwyższego poziomu rozgrywkowego.

- W drugiej połowie staliśmy zdecydowanie razem, kompaktowo, były mniejsze szczeliny. Nie było już tyle możliwości podań do obrotowego. Dobrze sobie przekazywaliśmy informacje w obronie, a w ataku zagraliśmy cierpliwiej. Pozwoliliśmy przeciwnikowi pograć, w pewnym stopniu ustawić się, żeby wykorzystać nasze rozpędzenie czy sytuacje, które pojawiały się na boisku - wyjaśnił Jaszka.

Byłego reprezentanta Polski zapytaliśmy także o narodową kadrę, która niedawnych Mistrzostw Świata nie może zaliczyć do udanych. Polacy odpadli już po rundzie wstępnej, w której ponieśli dwie porażki i zremisowali z Czechami. W rundzie przegranych poszło im zdecydowanie lepiej i finalnie zdobyli Puchar Prezydenta IHF po rzutach karnych w meczu z USA.

- Na pewno jesteśmy w przebudowie. Mamy dużo nowych twarzy. Nasza epoka minęła i musimy wrócić na tory szkoleniowe. Ilość musi być, ale musi się ona też przekształcać w jakość. Na to potrzeba trochę czasu i na pewno nie będzie tego z dnia na dzień. Lata będą potrzebne zanim ci młodzi zawodnicy dojdą do takiego pułapu - stwierdził były środkowy rozgrywający reprezentacji.

Zdaniem 41-latka szczypiorniści, chcący rywalizować na najwyższym, światowym poziomie nie mogą kisić się tylko w polskim ligowym sosie. - Muszą też wyjeżdżać, żeby złapać zachodniego grania i na co dzień spotykać się z takimi zawodnikami, z którymi grają potem na turniejach międzynarodowych. Tego nam potrzeba, bo tak naprawdę nie mamy za wielu graczy na zachodzie. To powoduje, że pojawiają się błędy. Czasami wymuszone, a czasami nie - powiedział.

Nie brakuje jednak pozytywów w grze aktualnych kadrowiczów. - Dużo rzeczy jest też fajnych. Mentalnie jest zdecydowanie lepiej, bo nie spuszczamy głowy, jak przegrywamy minus trzy, pięć czy sześć. Staramy się, walczymy, żeby się podnieść i iść do przodu. Na tym trzeba się opierać. Pojawia się charakter i z tego trzeba się cieszyć. Wiadomo, że wynik jest taki, a nie inny i to na pewno boli, ale ja patrzę już tak ze strony trenera i wyciągam już takie rzeczy, których kiedyś brakowało, a dziś jest ich już więcej - zakończył Bartłomiej Jaszka.

Komentarze (0)