W tym artykule dowiesz się o:
Śmigus-dyngus zwany po prostu lanym poniedziałkiem to stary zwyczaj polegający na oblewaniu wodą. Z czasem przerodził się w zwykłe "lanie wodą", często w grupach, często przez tych silniejszych tych... słabszych. Jak nie przełożyć tego na futbolową rzeczywistość?
Głównie to my bowiem jesteśmy srogo i brutalnie lani przez innych - czy to w europejskich pucharach, czy w rozgrywkach reprezentacyjnych. Międzynarodowe zmagania sprawiają, że gdy przygnębiony kibic wraca do domu, spotyka w drzwiach matkę, żonę czy dziewczynę, to na pytanie dlaczego jest tak smutny, odpowiada "znów nas zlali". I tak w kółko.
Ale są też dobre momenty. Nasza reprezentacja także potrafi zlać przeciwnika, a nasze drużyny na krajowym podwórku też są w stanie strzelić kilka goli rywalowi. Kogo najbardziej zlano w tym sezonie? Zapraszamy na nasz specjalny raport!
Przywykliśmy już, że polskie drużyny w europejskich rozgrywkach radzą sobie fatalnie, a sukcesów na arenie międzynarodowej mamy jak na lekarstwo. Nie popisały się nasze ekipy w tym sezonie w europejskich pucharach. Wiosną 2014 roku na międzynarodowej arenie nie oglądamy już żadnego przedstawiciela z naszego kraju. Mistrz Polski znów nie zdołał awansować do Ligi Mistrzów, a w fazie grupowej Ligi Europejskiej Legia Warszawa wygrała zaledwie jeden, ostatni mecz.
Po raz kolejny musimy się zmierzyć z brutalną rzeczywistością, która uświadamia nam, że nasza liga jest po prostu słaba. Dobitnie przekonała się o tym właśnie Legia, która słabo spisała się w fazie grupowej Ligi Europejskiej. - Te problemy nie wzięły się dopiero na tym etapie rozgrywek, bo Legia wcześniej miała już kłopoty ze zdobywaniem goli z dużo słabszymi przeciwnikami. Jednak nie wyciągnięto z tego wniosków, nie postarano się o jeszcze jednego napastnika. Próbowano odbudować tych, których się aktualnie miało i to nie wyszło najlepiej - zmówił nam swego czasu Andrzej Juskowiak.
Oczywiście w grupowych rozgrywkach Legia haniebnej porażki nie doznała, ale wystarczy spojrzeć na ogólny bilans: 3 punkty w sześciu meczach, jedno zwycięstwo i pięć porażek, dwie strzelone bramki i osiem straconych. To mówi samo za siebie. Nieco z przekąsem, ale przypomnijmy sobie pierwszy gol legionistów w Lidze Europejskiej. To bramka strzelona w ostatniej serii gier.
[wrzuta=3OVGApH4VME,arturaa86]
Skoro obracamy się w tematyce Ligi Europejskiej, to nie mogliśmy zapomnieć o Śląsku Wrocław. Co prawda z tych rozgrywek w fatalnym stylu odpadł też Lech Poznań, a jeszcze wcześniej Piast Gliwice, lecz to zawodnicy WKS-u dostali brutalne lanie od Sevilli FC.
Drużyna prowadzona jeszcze przez Stanislava Levego w ostatniej rundzie eliminacyjnej trafiła na słynny hiszpański zespół i marzenia o podboju Europy prysły niczym mydlana bańka. W pierwszym meczu Śląsk Wrocław przegrał z Sevillą FC 1:4. Nikt przy zdrowych zmysłach nie dawał więc wrocławianom szans na awans do fazy grupowej Ligi Europejskiej. Ci jednak przekonywali, że powalczą z przeciwnikiem. Cudu jednak nie było, a pogrom. Piłkarze Śląska nie dali rady. Wrocławianie na własnym stadionie zostali rozgromieni na przez Sevillę aż 0:5. Mecz z trybun oglądało blisko 42 000 widzów.
- Śląsk w dwumeczu okazał się zespołem zdecydowanie słabszym od Sevilli. Wrocławianom do topowych europejskich klubów wiele jeszcze brakuje, przede wszystkim szerokiej ławki rezerwowych. Śląsk, zwłaszcza w Sevilli, walczył zawzięcie, ale po prostu zabrakło umiejętności, a może i trochę szczęścia - pisaliśmy po tamtym spotkaniu. - Sevilla pokazała nam, gdzie jest nasze miejsce w szeregu. To nie była różnica klasy, ale trochę więcej - mówił po meczu z Hiszpanami Sebastian Mila.
[wrzuta=apBBpMyEz3Q,sawczenkos]
Żeby jednak nie było, że nas tylko leją - czas na wielki mecz biało-czerwonych. Reprezentacja Polski też potrafi bowiem wygrywać wysoko i strzelać bramki. Zastanawiacie się o jakie spotkanie chodzi? Już śpieszymy z pomocą!
10 września 2013 roku w Serravalle zlaliśmy San Marino! Biało-czerwoni w tym spotkaniu zwyciężyli 5:1 i dali pokaz swojej siły. O golu strzelonym nam przez naszych rywali z szacunku dla nich wspominać nie będziemy. Działo się wtedy, oj działo. A wyglądało to tak:
[wrzuta=a5wcAcb77Fo,sawczenkos]
Przenosimy się na krajowe podwórko. Postanowiliśmy przypomnieć o wydarzeniu, które miało miejsce nie tak dawno temu. Oto bowiem w ćwierćfinale Pucharu Polski I-ligowa Sandecja Nowy Sącz trafiła na drużynę z T-Mobile Ekstraklasy, KGHM Zagłębie Lubin. Miedziowi w pierwszym spotkaniu w Lubinie zwyciężyli "skromnie" w porównaniu do tego, co wydarzyło się w Nowym Sączu.
Podopieczni Oresta Lenczyka szybko pozbawili złudzeń swoich rywali, a po przerwie urządzili sobie festiwal strzelecki. W Nowym Sączu lubinianie wygrali bowiem aż 5:0! - Chciałbym trenerowi Zagłębia podziękować za naukę, którą otrzymaliśmy od jego zespołu. Mam nadzieję, że jak najwięcej z niej wyciągniemy na przyszłość - mówił po ostatnim gwizdku sędziego trener Sandecji. - Nie przypominam sobie, żebym grał w takim meczu. Właściwie przy każdym ich dograniu w pole karne zawodnik stał sam. Ciężko coś powiedzieć, jest nam po prostu wstyd - dodał piłkarz Maciej Górski.
A co na to lubinianie? - Nie spodziewaliśmy się, że wygramy aż tak wysoko, myśleliśmy że Sandecja postawi nam cięższe warunki, tak jak zrobiła to w drugiej połowie pierwszej potyczki. Pozostawiliśmy im wtedy dużo pola, oni atakowali, ale nic z tego nie wynikało. W rewanżu to my ich zdominowaliśmy - zauważył Arkadiusz Piech.
Trzem zespołom w sezonie zasadniczym T-Mobile Ekstraklasy udało się wpakować rywalom pół tuzina bramek. To Lech Poznań, który uczynił to dwukrotnie, Jagiellonia Białystok i Zawisza Bydgoszcz.
Pierwsza była Jaga, która zaaplikowała sześć goli Ruchowi Chorzów, co... okazało się zbawienne dla Niebieskich. Do dymisji podał się Jacek Zieliński, po którym ekipę z Cichej (0)6 przejął Jan Kocian i wszyscy wiemy, jak to się skończyło. Ruch pod wodzą Słowaka wspiął się na trzecią lokatę w T-ME, a odkąd Kocian się nim opiekuje, czyli od 18 września, więcej punktów od Niebieskich zdobyła tylko Legia Warszawa!
Jagiellonia sprała chorzowian we wrześniu minionego roku, a w kwietniu sama poczuła się jak Ruch przy Słonecznej. Wszystko za sprawą Lecha Poznań, który rozbił ekipę Piotra Stokowca 6:1. Szkoleniowiec białostoczan bezpośrednio po tym meczu został zwolniony, a jego miejsce zajął Michał Probierz.
Dla Lecha to był już drugi sześciopak w tym sezonie. Wcześniej w listopadzie pokonał 6:1 Cracovię i to na jej stadionie. Tamten mecz przy Kałuży 1 zasłużył jednak na miano... dziwnego. Tylko w I połowie cztery razy w słupek bramki Kolejorza trafił napastnik Pasów Vladimir Boljević a ponadto sędziowie nie uznali prawidłowo zdobytego przez Czarnogórca gola!
Cztery słupki Boljevicia z Lechem: [wrzuta=7xwt7mjUk7z,mmkk07]
Sześć bramek Piastowi Gliwice wbił też Zawisza Bydgoszcz. Wyczyn beniaminka jest tym bardziej szczególny, że czteropak w tym spotkaniu ustrzelił Michał Masłowski, czyli nominalny pomocnik!
W XXI wieku raptem pięciu zawodnikom udało się strzelić co najmniej cztery gole w jednym meczu, ale Maciej Żurawski, Krzysztof Gajtkowski, Dawid Jarka i Marcin Robak, którzy też tego dokonali, to napastnicy. Robak natomiast w lutym w pojedynkę zlał poznańskiego Lecha, pakując piłkę aż pięciokrotnie do jego bramki. W XXI wieku dokonali wcześniej tego tylko "Żuraw" i "Gajtek".
Czteropak Masłowskiego z Piastem: [wrzuta=3JenRpGZnP7,mmkk07]
[wrzuta=69iFIJWlx77,mmkk07]
I na koniec trochę nadziei na lepsze jutro, czyli rzecz o "młodzieżówce" Marcina Dorny, która jest liderem swojej grupy eliminacji mistrzostw Europy U-21, a w jednym meczów kwalifikacyjnych strzeliła aż pięć bramek. Co prawda najsłabszej w grupie Malcie, ale też nikt inny tej drużynie nie wbił tylu goli na jej terenie.
Na uwagę w tym przypadku zasługuje pierwszy w seniorskiej karierze hat-trick Arkadiusza Milika, który z 9 trafieniami jest najskuteczniejszym strzelcem cały eliminacji.