Miał być "Big City Club", jest czarna dziura

Getty Images / Matthias Hangst / Na zdjęciu: Krzysztof Piątek
Getty Images / Matthias Hangst / Na zdjęciu: Krzysztof Piątek

Minęły już 2 lata odkąd Hertha zyskała bogatego inwestora. Poza poprawą stanu konta nie zmieniło się jednak nic – berliński klub pozostał na sportowym dnie. Po drugiej stronie miasta, w Starej Leśniczówce, mogą tylko uśmiechać się z politowaniem.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Maciej Iwanow
[/b]

Przed końcem 2019 roku przed Herthą rozkładano czerwone dywany. Lars Windhorst przychodził w glorii mesjasza, który poprowadzi stołeczny klub na szczyt, a ówczesny dyrektor sportowy Michael Preetz ekscytował się projektem pod nazwą Big City Club. Minęły dwa lata, Stara Dama jest obiektem nieustających drwin.

Liczby nie kłamią

Wróciła do punktu wyjścia, a kto wie, czy nie jest jeszcze gorzej. Hertha przypomina zwycięzców loterii, którzy po roku tracą wszystko i wracają do dawnego życia. Chociaż oni przynajmniej zdążyli przez ten czas trochę poszaleć. Po siedmiu ligowych kolejkach obecnego sezonu Hertha znowu błąka się w dolnych rejonach tabeli i podobnie jak przed rokiem ewentualnego utrzymania nie będzie zawdzięczać sobie, lecz słabości innych zespołów. W Berlinie wyraźnie prowokują los, bo w końcu skończy się dzień dobroci dla źle zarządzanych klubów i kolejnym wyraźnym outsiderem będzie właśnie Hertha.

Gdyby jeszcze było widać jakiś plan działania, długofalową strategię, słabe wyniki można byłoby wytłumaczyć, przetrawić. Tymczasem absolutnie brakuje know-how, a przede wszystkim logiki i sensu w wielu działaniach podejmowanych przez klub. Budzi to zdziwienie zwłaszcza po zatrudnieniu Frediego Bobica, który w Eintrachcie zbierał przecież laury. Albo Hertha jest już tak toksycznym środowiskiem, które wyjątkowo otępia ludzi, albo praca we Frankfurcie była przeceniana i prawdziwą twarzą Bobica była nieudana działalność w VfB Stuttgart.

Statystyki lubią zakłamywać rzeczywistość, ale w przypadku Herthy idealnie odwzorowują faktyczny stan. W bundesligowej historii jeszcze nigdy nie miała straconych aż dwudziestu bramek po zaledwie siedmiu ligowych spotkaniach. Średnio 96 sprintów na mecz to wynik wręcz kompromitujący – gorsze są tylko zespoły Fuerth i Bochum. Rywale oddali na bramkę Herthy aż 28 strzałów głową, z czego osiem znalazło drogę do siatki. To oczywiście ligowy top. Osiem bramek padło również po stałych fragmentach. Żaden zespół nie stoi bliżej własnej bramki niż Hertha – 30,9 metrów pomiędzy linią bramkową a obroną.

Zresztą jej piłkarze najwięcej biegają po własnej połowie – średnio 76 kilometrów na mecz, podczas gdy na połowie rywali zaledwie 37. Nie trzeba dodawać, że są to odpowiednio największe i najniższe wartości w lidze. Hertha oddała do tej pory zaledwie 68 strzałów – tylko Augsburg jest gorszy. W zespole nie ma środka pola, ale i na skrzydła można ponarzekać. Hertha zanotowała najmniej dośrodkowań z gry – zaledwie 31. Za to rywale na skrzydłach hasają już bez ograniczeń. Sympatycy Starej Damy mogą zapłakać.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kuriozalny gol na Ukrainie. Jak to wpadło?!

Nietykalny problem

Hertha ma problemy praktycznie na każdej płaszczyźnie, ale na pierwszy plan wysuwa się postać Pala Dardaia – trenera i jednocześnie klubowej legendy z nietykalnym wręcz statusem. Po pięciu porażkach w absolutnie fatalnym stylu w siedmiu spotkaniach normalnie rozglądano by się za nowym rozwiązaniem. Tymczasem Węgier może spać spokojnie, a działacze klubu ciągle zapewniają o pełnym zaufaniu. Pytanie, czy Bobic nie ma alternatywy, czy naprawdę wierzy w to, co mówi – że ogólna wydajność i sposób gry Herthy mu się podobają. Lothar Matthaeus na antenie Sky wyskoczył z informacją, że berliński klub prowadzi rozmowy z Edinem Terziciem z Borussii Dortmund. Obie strony już zdążyły to zdementować. Jeśli było w tym ziarenko prawdy, trudno się dziwić, że zdobywca Pucharu Niemiec nie chciał na początku kariery pakować się na pokład Titanica.

Dardai podczas pierwszej czteroletniej pracy w roli trenera w Berlinie zbudował markę człowieka solidnego. Zespół oglądało się ze zgrzytaniem zębów, ale Hertha była trudna do pokonania. Znakomita twarda defensywa była kiedyś znakiem firmowym. Była. Obecnie nie ma na nią ani pomysłu, ani do niej wykonawców. Po katastrofalnym meczu w Lipsku z cienia wyszedł nawet Lars Windhorst, który na Facebooku napisał: – Jestem zszokowany, potrzebuję drinka...

Dardai wychodzi do dziennikarzy i mówi, że nie będzie kurczowo trzymał się stołka, że Hertha potrzebuje prawdopodobnie dużego, uznanego szkoleniowca, a on jest tylko małym, skromnym i miłym trenerem. Frustracja Dardaia jest zrozumiała, choć odrobinę komiczna. Sprawia wrażenie, że jest tu za karę i najchętniej siedziałby w tym czasie w domu lub wrócił do akademii, gdzie miał cieplarniane warunki bez presji i oczekiwań. Formuła Dardai plus Hertha się wyczerpała. Przychodząc w zeszłym sezonie jako strażak, wykonał zadanie – utrzymał klub w Bundeslidze – ale błędem okazało się przedłużenie kontraktu.

Dardai obecną tragiczną postawę Herthy firmuje swoim nazwiskiem, ale byłoby niesprawiedliwością twierdzić, że jest za wszystko odpowiedzialny. Nie jest jego winą, że skład został skompletowany na ostatnią chwilę. Że Preetz naściągał piłkarzy, którym nie po drodze było z Herthą. Do wszystkich problemów dochodzą kontuzje. Dardai ma na tyle przetrzebiony skład, że z obawy przed następnymi urazami odwołał zaplanowany sparing z Aue podczas przerwy reprezentacyjnej. Pytanie brzmi mimo wszystko, czy Węgier nie powtórzy casusu Preetza, który z uwielbianego zawodnika, przez nieudolną pracę jako dyrektor sportowy, stał się w Berlinie persona non grata.

Zatrudnię lidera

Kevin-Prince Boateng był jednym z pierwszych transferów Bobica. Przejął nieoficjalne berło od Samiego Khediry i miał go zastąpić w roli czołowej postaci w drużynie. Nikt nie liczył, że nagle zacznie przeżywać trzecią młodość i stanie się sportowym liderem. Doskonale zdawano sobie sprawę, że jest w stanie dać potrzebny impuls na 20, 30 minut. – Każdy mecz wygląda dobrze przez 20 minut, dopóki Kevin ma siłę – mówił w "Kickerze" Dardai. Inna sprawa, dlaczego robił z niego na siłę gracza wyjściowej jedenastki, zamiast wysyłać go na końcówkę? Boateng miał przewodzić mentalnie, dawać wsparcie doświadczeniem i wskazówkami.

Miał być człowiekiem Herthy, dla którego klub jest całym życiem. – Kevin żyje Herthą na boisku i poza nim! – przekonywał przecież Bobic. Po kilku miesiącach można już jasno powiedzieć, że eksperyment z sentymentalnym powrotem zawiódł na całej szerokości. Weteran nie daje żadnej jakości na boisku. Poza nim również, za to coraz częściej daje wyrazy frustracji. A to kłótnia z kolegą z zespołu Belfodilem, a to przepychanki słowne z Dardaiem. Z jednej strony charakter trenera może irytować, ale z drugiej KPB miał właśnie brać na siebie mentalny ciężar, gdy drużynie nie idzie, a nie strzelać fochy i obrażać się na cały świat. Hertha cierpi na brak lidera już od dawna, a czasy potężnych charakterów, które przy okazji dawały sportową jakość, wydają się prehistorią.

Ratunkiem na problemy Herthy, choć dopiero w dalekiej przyszłości, może być Pablo Thiam. Nowy dyrektor klubowej akademii ma za zadanie kontynuować dobrą pracę berlińskiej fabryki talentów i jednocześnie powstrzymać zdolnych zawodników przed odejściem. Akademia Herthy jest znana w Niemczech, ma bardzo dobrą opinię. Jednak zawsze w przypadku szkolenia juniorów kluczowa jest liczba piłkarzy, którzy potem odnajdą się w profesjonalnej piłce. Rocznik ’99 wyprodukował wydawało się złotą generację Herthy, która w 2018 roku sięgnęła po pierwszy juniorski tytuł mistrza Niemiec. Poza bardzo nielicznymi przypadkami, okazała się seniorską wydmuszką. Ówczesne zapowiedzi Preetza źle się zestarzały.

– Mamy niesamowitą liczbę młodych piłkarzy. Ale chcemy ich szkolić w bardziej ukierunkowany sposób. Tu, w Berlinie, zawsze byli dobrzy gracze. Naszym zadaniem jest ponownie połączyć potencjał z oczekiwaniami – mówił Thiam w wywiadzie dla RBB24. Wie, o czym mówi, jest fachowcem. Przez 18 lat pracował w kuźni talentów w VfL Wolfsburg. Ma doświadczenie w dużej korporacji, które powinno teraz zaprocentować. Ogromnym problemem Herthy nie jest nawet „przepuszczalność” do seniorów, ale chęć odejścia najbardziej obiecujących zawodników. Lazar Samardzic i Luca Netz to tylko dwa najbardziej jaskrawe przypadki. Tymczasem Hertha potrzebuje "chłopców z Berlina."

Czarna dziura

Nie można kupić morale. Nie można kupić mentalności. Nieliczne zwycięstwa, za to dotkliwe porażki. Inwestycje Windhorsta są paradoksalnie wciąż za małe, a obiecana Europa odleciała już daleko. Ale w Hercie aspekt finansowy stoi na równi z aspektem psychologicznym. Stołeczny klub nie jest w stanie ściągnąć topowych graczy – ci chcą od razu grać w europejskich pucharach, a nie spędzać najlepszych lat na odgruzowywaniu klubu. I tak w koło Macieju, a przegrani są wszyscy. Po dwóch latach w Hercie nie ma już grama optymizmu i euforii z pierwszych konferencji prasowych. Nie ma co marzyć o nowych, dodatkowych sponsorach pokroju Tesli czy Amazona, o których jeszcze niedawno całkiem realnie się dyskutowało.

Hertha stała się czarną dziurą ze starym przywództwem bez sportowej wizji i ducha zespołowego. Aby dowiedzieć się, jak budować drużynę, Bobic i spółka powinni wsiąść do autobusu i pojechać na drugi koniec miasta. Można mieć znacznie mniej pieniędzy, ale stworzyć skład złożony z głodnych gry piłkarzy, którzy odstawią swoje ego na rzecz wspólnego celu. Jeśli już koniecznie nie chcą przedzierać się przez stołeczne korki, wystarczy posłuchać, co trener Freiburga, Christian Streich, miał do powiedzenia po ostatnim meczu: – Drużyna jest bardzo stabilna. Mamy bardzo jednorodny zespół z zawodnikami, którzy są z nami od dłuższego czasu, od czterech, nawet pięciu lat. Mogę tylko przed nimi uchylić kapelusz.

Dokładnie tego brakuje Hercie. Jest niestabilna, nieprzygotowana, w fazie ciągłego pozornego rozwoju, ale w rzeczywistości pogrążająca się w coraz większej przeciętności. A przede wszystkim – pierwszym krokiem w rozwiązaniu jakiegokolwiek problemu jest przyznanie, że on istnieje.

Czytaj także: 
Real Madryt staje do walki o Pogbę. Ma być to element wielkiej operacji
Reprezentant Walii z poważną chorobą. "Zaczynam leczenie w przyszłym tygodniu"

Źródło artykułu: