Polscy kibice na stadionie w Saint-Etienne marzyli o rzutach karnych. Reprezentacja Polski słabła z minuty na minutę, przewaga Szwajcarów rosła. I wtedy Xherdan Shaqiri zagrał fenomenalną piłkę za linię obrony. Łukasz Piszczek zagapił się, piłka spadała wprost na głowę Erena Derdiyoka. Nasi fani złapali się a głowy, szwajcarscy podnieśli ręce w geście triumfu. Szwajcar strzelił tak, że nie mieliśmy prawa oczekiwać od Łukasza Fabiańskiego, by to obronił. A jednak, zareagował błyskawicznie, wyciągnął się jak struna i wybronił strzał Szwajcara. Dotrwaliśmy do karnych, gdzie wywalczyliśmy historyczny awans do ćwierćfinału Euro 2016.
To była jedna z najważniejszych interwencji polskiego bramkarza w ostatnich 20 latach. A może i najważniejsza.
Zresztą wcześniej w tym meczu z cudownym stylu obronił strzał Ricardo Rodrigueza z rzutu wolnego. Fabiański, który zaczynał turniej jako rezerwowy, stał się bohaterem i jednym z głównych architektów naszego najlepszego turnieju od 30 lat.
"To zawodnik, którego szukam"
- Pierwszy raz zobaczyłem Łukasza, gdy miał prawie 15 lat. Byłem na meczu reprezentacji województwa lubuskiego. Nie pamiętam z kim i gdzie. Pamiętam za to, że boisko było może w 5 procentach pokryte trawą, reszta to był piach i żwir. I ten chłopak zrobił na mnie wielkie wrażenie, był niesamowicie zdeterminowany, ofiarny. Robił wszystko, żeby nie wpuścić bramki. Był cały pozdzierany. I ja wtedy sobie pomyślałem "wow, ale charakter, to jest zawodnik, którego szukam" - opowiada Andrzej Dawidziuk, który przez następne 5 lat prowadził zawodnika w szkole w Szamotułach i przez samego bramkarza jest uważany za najważniejszego trenera w jego karierze.
ZOBACZ WIDEO: Prezes PZPN zabrał głos ws. nieobecności Paulo Sousy podczas meczów PKO Ekstraklasy
W tym czasie ściągał jednego zawodnika na pozycję bramkarza rocznie, czasem rzadziej. Jak sam mówi, nie szukał gotowego bramkarza, ale potencjału. - Chodziło o chłopaka, który da się uczyć. Łukasz miał wiele świetnych cech i byłem pewien, że przy dobrej pracy stanie się bramkarzem na poziomie Ekstraklasy. Ale po dwóch, może trzech miesiącach zrozumiałem, że on ma potencjał na znacznie więcej, na piłkę międzynarodową, reprezentację Polski - wspomina Dawidziuk.
Fabiański miał 9 lat, gdy zobaczył swojego pierwszego idola. Podczas mistrzostw świata w Stanach Zjednoczonych oglądał Gianlucę Pagliucę, a potem chciał być jak on. Pierwsze rękawice rodzice kupili mu w Niemczech, w końcu do granicy mieli rzut kamieniem. Jak wyznał w rozmowie z kanałem "2angrymen" na Youtube, tak jak włoski bramkarz całował słupki przed meczem, aż w końcu trener bramkarzy w Legii, Krzysztof Dowhań, zabronił mu tego robić, mówiąc, że to on broni, a nie przesądy.
Do Szamotuł trafił kilka lat później, ale trener Dawidziuk zaznacza: "Trzeba pamiętać o ludziach, którzy pracowali z Łukaszem wcześniej. Trenerem Polonii Słubice i nauczycielem Wychowania Fizycznego. Łukasz grał dużo w polu, nie ograniczali go do bramki, dzięki czemu był dobrze rozwinięty technicznie, potrafił na dobrym poziomie przyjąć i podać piłkę.
Zresztą potem Fabiański grał w rezerwach Lecha jako napastnik, również u trenera Zamilskiego w młodzieżówce zagrał w polu.
Był w niewiarygodnej formie
Wróćmy jednak do Słubic. Szkoleniowiec z Polonii Słubice, który jako pierwszy prowadził z Fabiańskim treningi bramkarskie to Andrzej Ossowski. Z kolei nauczyciel wychowania fizycznego z tutejszej szkoły podstawowej numer 2, Jerzy Grabowski, wbił mu do głowy - jak mówił zawodnik w jednym z wywiadów - cechy jak pracowitość, uczciwość, rzetelność. Tu warto przypomnieć sobie mecz z Portugalią w 2016 roku. Po spotkaniu Fabiański popłakał się przed kamerami z powodu fatalnych interwencji przy rzutach karnych. Po prostu nie był w stanie niczego wyczuć. Zaraz po turnieju zgłosił się do specjalisty od rzutów karnych z Rybnika, Daniela Pawłowskiego. Z dnia na dzień zaczął bronić karne w Premier League. Do dziś wybronił dziewięć jedenastek w najlepszej lidze świata.
- Ze względu na ograniczenia czasowe, otrzymał ode mnie tzw. prezentacje tdb, czyli pakiet informacji odnośnie podniesienia skuteczności obron rzutów karnych. Jego obecna skuteczność potwierdza wykonanie przez niego świetnej roboty – opowiadał Pawłowski.
Fabiański z Szamotuł przeniósł się do Lecha Poznań, ale zabawił tam tylko chwilę, po jednej rundzie trafił do Legii Warszawa. Na początku musiał uznać wyższość Artura Boruca, ale w swoim pierwszym sezonie był już w niewiarygodnej formie. Zaledwie 17 puszczonych bramek i 19 czystych kont w 30 meczach sprawiło, że przestał być postrzegany jako wielki talent, a zaczął być nazywany jednym z najlepszych polskich bramkarzy. Już wtedy imponowała jego skromność i to, że żyje jak chce. Na treningi dojeżdżał wówczas starym VW Golfem III, co czasem wzbudzało uśmiechy kolegów. Ale na nim nie robiło wrażenia. W 2006 roku pojechał na mundial w Niemczech jako bramkarz numer 3. Wtedy jeszcze wywołało to sporo kontrowersji, bo większość kibiców liczyła na miejsce w kadrze dla Jerzego Dudka. Rok później młody bramkarz pokazał, że selekcjoner Paweł Janas nie pomylił się. Fabiański trafił do Arsenalu.
Arsenal wrócił po dwóch latach
Było to jego drugie podejście do "Kanonierów", ale nie pierwsze do Anglii. Wcześniej miał możliwość przejścia do Southampton, ale postawił na szkołę. Nie udało mu się też w Bolton Wanderers, choć był pewien, że testy poszły pomyślnie. Jeśli chodzi o Arsenal, klub wycofał się po fatalnych dla Polaka mistrzostwach Europy do lat 19. Ale dwa lata później wrócił z ofertą.
Z jednej strony piękny czas, z drugiej wiele lat zmarnowanych. Fabiański nie był w stanie wywalczyć sobie na stałe miejsca, a w sezonie 2009-10 miał serię wstydliwych błędów. Zwłaszcza te w meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów, w wyjazdowym meczu z FC Porto, sprawiły, że płakał. Do tego doszedł mecz z Wigan, gdzie popełnił błąd, który zminimalizował szanse Arsenalu na tytuł. Arsene Wenger bronił Polaka, ale największa bulwarówka Anglii, "The Sun", nadała mu przydomek "Flappyhandski" gdzie "Flap" oznacza klapę, zaś "hand" to dłoń. Polskiego bramkarza bardzo to zabolało.
Przez 7 lat w barwach Kanonierów wystąpił w ledwie 31 meczach w Premier League, ale spotkał tam ludzi, którzy mieli wielki wpływ na jego karierę. Konkretnie fizjoterapeuci Declan Lynch i Ben Ashworth. We wspomnieniach w specjalnym wydaniu "Przeglądu Sportowego" mówił: "Dec zaczął mi uświadamiać, że jestem słaby fizycznie. W pracy nad górnymi partiami ciała pomógł mi Ben. Dzięki nim dotarło do mnie, że ćwiczenia, które wykonywałem w siłowni, były zupełnie nieprzydatne. Kiedyś uważałem, że mam szybkie nogi i nie muszę nad nimi pracować. Może szybkie i były, ale przy tym słabe".
57 meczów w kadrze
Fabiański zaczął pracować znacznie ciężej. Nie wskoczył do bramki w Premier League, ale występował w Pucharze Anglii. Aż do samego finału, w którym Arsenal wygrał swoje pierwsze trofeum od dziewięciu lat. Fabiański wygrał za to transfer do Swansea City, gdzie już stał się podstawowym bramkarzem. Potem tak samo w West Ham United. Londyńczykom w poprzednim sezonie zabrakło naprawdę niewiele by zakwalifikować się do Ligi Mistrzów. Udało się jedynie wejść do Ligi Europy, ale Polak był jedną z najważniejszych postaci zespołu.
- Jest nie do przecenienia. Przy okazji to skromny facet, który nie wymachuje rękami jakby chciał krzyczeć: "Patrzcie na mnie, jestem najlepszy". To cichy zawodowiec, robi fantastycznie swoją robotę, nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Jeśli Fabiański popełni jakiś błąd, ludzie mówią: "Widziałeś? Fabiański zrobił błąd". I to jest mówione z takim niedowierzaniem. Bo przyjęło się, że Fabiański jest bezbłędny - opowiadał nam Roshane Thomas z internetowego portalu The Athletic.
Szczytowym momentem Fabiańskiego jest EURO 2016. Zaczynał jako drugi bramkarz i był tym bardzo rozczarowany, ale nie poddał się. - I tu też wyszła fantastyczna mentalność Łukasza. Wielu innych bramkarzy by powiedziało "skoro jestem numerem 2, to nie ma sensu się starać". On pracował bardzo ciężko, był w gotowości. I gdy wszedł do bramki na mecz z Niemcami, pokazał znakomitą formę. I trzymał ją do końca turnieju - uważa Andrzej Dawidziuk.
W sierpniu Fabiański zdecydował się ogłosić zakończenie kariery reprezentacyjnej, jakiś czas po tym jak Paulo Sousa przyznał, że jego numerem 1 będzie Wojciech Szczęsny.
- Słyszę czasem, że mógł w kadrze zdziałać więcej, ale nie zgodzę się z tym. Łukasz był w takiej wyjątkowej sytuacji, że w ciągu dekady mieliśmy kilku bramkarzy, którzy mieli prawo być numerem 1 w kadrze. Oprócz niego Artur Boruc i Wojtek Szczęsny. W tej sytuacji 57 meczów w kadrze to znakomity dorobek - dodaje jego były trener z klubu w Szamotułach.