No dobrze, wyjaśnię więc, o czym mowa. Chodzi o strukturę własnościową ŁKS Sportowa Spółka Akcyjna, a więc posiadacza I-ligowej drużyny piłkarskiej. Daniel Goszczyński, do niedawna jedyny właściciel klubu, twierdzi, że posiada 49,5 procent akcji spółki, Algimantas Breikstas, Litwin, który przed rokiem został wspólnikiem Goszczyńskiego, ale ich współpraca trwała raptem kilka tygodni, twierdzi, że posiada 49,5 procent akcji, zaś Grzegorz Klejman, "najnowszy dobrodziej" ŁKS-u, uważa, że również i on posiada 49,5 procent akcji, a w końcu Stowarzysznie ŁKS mówi, że jest właścicielem 1 procentu akcji. Suma równa się 149,5 procent, a dodatkowo za kilka dni Klejman ma posiadać w sumie 99 procent akcji ... oczywiście wcale nie kosztem pozostałych udziałowców, więc suma udziałów wzrośnie do ... 199 procent. Co najciekawsze, każdy z wyżej wspomnianych ma sporo racji ... na swój sposób rzecz jasna.
No więc po kolei. Jedyną oczywistą sprawą jest 1 procent akcji, należący do Stowarzyszenia ŁKS, który ma być gwarantem tego, że klub nie zmieni siedziby, barw, loga ani nazwy. Co do tego 1 procent nikt nie ma wątpliwości. Dalej jednak pojawiają się same znaki zapytania.
Jeśli chodzi o pierwszy pakiet 49,5 procent akcji, to należy on do Breikstasa lub Klejmana. "Lub" jest tu dobrym określeniem, bowiem nie jest to sprawa prosta. Breikstas twierdzi, że akcji nikomu nie sprzedawał, zaś Klejman uważa, że je od Litwina kupił. Jakby tego było mało, przed kilkoma dniami Breikstas wydał oświadczenie, w którym pisze, że został oszukany przez Klejmana, którego zrobił swoim pełnomocnikiem, a ten sporządził umowę, w której pełnomocnik Klejman sprzedał akcje ... Klejmanowi... Bardzo możliwe, że spór, czy taka umowa jest ważna, będą musieli rozwiązać prawnicy.
Kolejną ciekawostką jest fakt, że Litwin zacięcie walczy o swoje akcje i jest gotów na sądowe procesy, a zarazem twierdzi, że może za symboliczną złotówkę przekazać je miastu.
Zajmijmy się jeszcze sprawą drugiego, 49,5-procentowego pakietu akcji. Tutaj jak na razie właścicielem jest Daniel Goszczyński, a dokładniej mówiąc, jego żona Ilona. Kilka miesicy temu, gdy ŁKS SSA była na krawędzi bankructwa, Grzegorz Klejman przelał na konto spółki kilka milionów złotych, umożliwiając dokończenie sezonu i utrzymanie się ŁKS-u w lidze (które zresztą nic nie dało, bo ŁKS został zdegradowany w procesie licencyjnym). No i tutaj zaczynają się znów rozbieżności. Według Klejmana, była to pożyczka dla Goszczyńskiego, a w przypadku braku jej spłaty do 31 sierpnia, akcje tego ostatniego przechodzą na własność Klejmana. Innego zdania jest Goszczyński, który twierdzi, że owszem, pożyczka miała miejsce, ale jej odbiorcą był nie on, a sportowa spółka akcyjna i sprawa nie ma nic wspólnego z kwestiami własnościowymi. 31 sieprnia wypada już za kilka dni, niemal pewnikiem jest, że pożyczka spłacona nie będzie, wobec tego, cyrku zapowiada się ciąg dalszy.
Warte zauważenia jest również to, że trwa zażarta walka o udziały w spółce, która jest ponoć niemal bankrutem, która nie ma dochodów z Canal + po degradacji z ekstraklasy i ogólnie można usłyszeć o samych problemach. Ale może jednak jest inaczej... Czy jest to próba wyciągnięcia jak największej sumy pieniędzy przed odejściem z klubu poprzez sprzedaż najlepszych piłkarzy (w ostatnich dniach sprzedany został Mladen Kascelan - oficjalnie klub nie otrzymał za transfer pieniędzy, zaś spłacony został dług wobec menadżera piłkarza - Dragana Popovicia - jak było naprawdę, prawdopodobnie się nie dowiemy), liczenie na odszkodowanie po ewentualnej wygranej przed sądem sprawie z PZPN-em, a może są jeszcze inne korzyści, o których się nie mówi, bądź nie chce się mówić... W każdym bądź razie w klubie na razie nie wiadomo, kto jest właścicielem i nie ma władnych osób do podejmowania decyzji w kluczowych momentach, kiedy trzeba podjąć radykalne kroki, aby ratować najstarszy łódzki klub. Oby coś się zmieniło, bo ten 101-letni klub zasłużył na lepszych działaczy i na grę w najwyższej klasie rozgrywkowej.