Stefan Kraft pełen podziwu dla Polaków. "Piotr to świetny skoczek. Kamil jest legendą" [WYWIAD]

Getty Images / Millo Moravski/Agence Zoom / Na zdjęciu: Stefan Kraft
Getty Images / Millo Moravski/Agence Zoom / Na zdjęciu: Stefan Kraft

Stefan Kraft to jeden z najlepszych skoczków XXI wieku. W marcu Austriak trzeci raz został mistrzem świata i w klasyfikacji wszechczasów goni Adama Małysza. - Nie sądziłem, że będę porównywany do takich legend - mówi WP SportoweFakty 27-latek.

[b]

[/b]Stefan Kraft to cichy bohater ostatnich miesięcy. W pierwszych tygodniach sezonu 2020/21 reprezentant Austrii miał sporo problemów zdrowotnych. Te wyeliminowały go nawet z grudniowych mistrzostw świata w lotach narciarskich w Planicy. Mimo to Kraft wrócił do świata żywych i nie po raz pierwszy w karierze udowodnił, że jest skoczkiem doprawdy genialnym.

W trakcie całej zimy dwukrotny zdobywca Kryształowej Kuli tylko raz stanął na podium zawodów . Kiepskie wyniki, jak na klasę samego zawodnika, Kraft powetował sobie jednak w trakcie mistrzostw świata w Oberstdorfie. I to z dużą nawiązką.

5 marca podopieczny Andreasa Widhoelzla wygrał konkurs MŚ na dużej skoczni. Tym samym sięgnął po trzeci tytuł mistrzowski w swojej karierze. - Wszystkie siły rzuciłem na Oberstdorf. Wiedziałem, że jeśli tego dnia każdy element zaskoczy, będą w grze - zdradził w rozmowie z WP SportoweFakty Kraft.

ZOBACZ WIDEO: Marcin Gortat wskazał kolejnego Polaka w NBA? "Nie będzie miał łatwo. Dużo się jeszcze może zmienić"


Michał Grzela, WP SportoweFakty: Jak ocenia pan zakończony sezon? 
Stefan Kraft, reprezentant Austrii w skokach narciarskich:

To była trudna zima, zwłaszcza na samym początku. Przez problemy z plecami musiałem zrezygnować ze startu w mistrzostwach świata w lotach. Potem zdałem sobie sprawę, że w tym sezonie Kryształowa Kula jest poza moim zasięgiem. Poświęciłem kilka startów, żeby dojść do siebie. Dlatego rzuciłem wszystkie siły na mistrzostwa świata w Oberstdorfie.

Opłaciło się. 

Zdecydowanie. To niesamowite. Momentami trudno mi uwierzyć, że wszystko ułożyło się po mojej myśli.

Nie udałoby się panu osiągnąć tego sukcesu, gdyby nie ciężka praca w pierwszych tygodniach sezonu. Wówczas oprócz kontuzji dopadł pana koronawirus. 

Walka z przeciwnościami losu kosztowała mnie zarówno dużo pracy, czasu, jak i energii. We wszystkim bardzo pomógł mi mój coach systemowy, Patrick Murning. Współpracuję z nim od 10 lat, to mój przyjaciel. Razem udało nam się opracować strategię na sezon z wyraźnym uwzględnieniem mistrzostw świata. To nie pierwszy raz, kiedy pomógł mi w trakcie mojej kariery.

To było kluczowe w kontekście przygotowania optymalnej formy w idealnym momencie? 

Na pewno. Nie można jednak zapominać o pracy, jaką wykonaliśmy jako drużyna. Wszyscy za cel obrali Oberstdorf. Poza tym cały czas wierzyłem w siebie i wiedziałem, że jeśli tego dnia wszystkie elementy zaskoczą, będę w grze. Gdy tak się rzeczywiście stało, byłem bardzo szczęśliwy.

Czy złoty medal wywalczony w Oberstdorfie uważa pan za największe osiągnięcie w swojej karierze? 

Trudno powiedzieć. Każdy sezon jest inny i rządzi się swoimi prawami. Niemniej, to złoto na pewno jest wyjątkowe ze względu na niecodzienne okoliczności. Bardzo cieszę się z tego tytułu i jestem niesamowicie wdzięczny mojej rodzinie, dziewczynie oraz całej drużynie na czele z trenerami i fizjoterapeutami za wsparcie, którym mnie obdarzyli.

Jeśli ktoś przed mistrzostwami postawił na złote medale pana i Piotra Żyły, zapewne wygrał całkiem pokaźną sumę. 

To prawda, mówimy przecież o dość ryzykownym zakładzie! Żarty na bok. Faworyci oczywiście byli inni, ale Piotr to świetny skoczek i pokazywał się z dobrej strony również przed MŚ. Nawet jeśli nie jest kandydatem do triumfu, trzeba na niego uważać.

Z żadnym innym zawodnikiem Kamil Stoch nie współdzielił podium PŚ tak często, jak z panem. Jaka jest wasza relacja? 

Od czego zacząć? Kamil jest legendą skoków narciarskich. To, czego dokonał w 66. Turnieju Czterech Skoczni, gdy wygrał wszystkie konkursy, było niesamowite. Swoimi występami napisał ważny rozdział w historii dyscypliny. Jeśli chodzi stricte o naszą relację, darzymy się dużym szacunkiem. Dobrze, że w naszym świecie są tacy faceci jak Kamil.

Na mistrzostwach świata zdobył pan już 3 złote i 2 brązowe medale. To niewiele mniej niż Adam Małysz. Pobicie rekordu Polaka to plan na kolejne lata?

Nie powiedziałbym tak. Kocham skoki narciarskie, a to, że jednocześnie jestem w stanie sięgać po trofea, postrzegam jako wielki zaszczyt. Co prawda nie lubuję się w statystykach, ale przyznam szczerze, że kilka lat temu przez myśli nie przeszło mi, że kiedykolwiek będę porównywany do takich legend jak Adam Małysz.

Jak opisałby pan stosunki z obecnym trenerem reprezentacji, Andreasem Widhoelzlem? Jest pan zaskoczony tym, jak dobrze radzi sobie na tym stanowisku? 

Mamy świetną drużynę. Atmosfera za kulisami też nie należy do najgorszych. Andi to integralna część tego wszystkiego. Znam go od dawna, w zeszłym sezonie wykonał znakomitą robotę. Dobrze nam się współpracuje.

Ostatnie miesiące nie były najłatwiejsze dla skoków narciarskich. Czy uważa pan, że dyscyplina przechodzi kryzys? Można zrobić cokolwiek, żeby zniwelować różnicę między czołowymi nacjami a resztą świata? 

Z racji tego, że jestem sportowcem, trudno ocenić mi tę sytuację. Nie czuję się upoważniony do oceny zasad wyznaczanych przez FIS oraz pracy, którą wykonują działacze. Sam nie uważam też, że skoki zmagają się obecnie z kryzysem. Poziom jest tak wysoki, że niemal w każdych zawodach o zwycięstwo i miejsca na podium walczy kilku zawodników światowej klasy. Jestem przekonany, że ludzie, którzy oglądają nasze poczynania w telewizji, czerpią z tego dużo frajdy.

Wśród kibiców powodów do zadowolenia na pewno nie brakuje w Austrii. Jak to się dzieje, że wasz kraj dysponuje tak fantastycznym zasobami ludzkimi? 

Moim zdaniem składa się na to kilka czynników. Po pierwsze, takiego stanu rzeczy nie da się wypracować z dnia na dzień. To długotrwały proces, który stopniowo narasta w fazie budowy. Co więcej, mamy fajną drużynę i staramy się dawać przykład wszystkim dzieciakom, które nas obserwują. To bardzo ważne, zwłaszcza w obecnych czasach.

Profesjonalizacja sportu sprawiła, że zawodnicy decydują się na coraz dłuższe kariery. Wyobraża pan sobie siebie rywalizującego o najwyższe cele na przykład po 40. roku życia? 

Do tego momentu wciąż daleka droga. Nie jestem jednak drugim Noriakim Kasaim i naprawdę nie wiem, czy w wieku 40 lat wciąż będę regularnie wciskał się w kombinezon. Nie da się również ukryć, że moje plecy sygnalizują, iż nie jestem już taki młody. Na szczęście cały czas czuję głód rywalizacji i mam zamiar cieszyć się skokami tak długo, jak pozwoli mi na to moja forma fizyczna.

Ma pan konkretne plany na życie po zawieszeniu nart na kołek? 

Moją mocną stroną jest to, że potrafię skupić się na wyznaczonych celach, które mają priorytetowe znaczenie w konkretnym momencie. Na tę chwilę całym sercem pozostaję skoczkiem narciarskim i nie myślę zbyt dużo o tym, co będzie kiedyś. Jedno jest jednak pewne. Skoki zawsze będą częścią mnie.

Wywalczone przez pana w ostatnich latach liczne medale nie stają na drodze do utrzymania wysokiego poziomu motywacji? 

Nie. Uwielbiam wzbijać się w powietrze i pokonywać kolejne metry. Uwielbiam również uczucia, jakie towarzyszą człowiekowi po oddaniu dobrego skoku. Świadomość, że ludzie ściskają za ciebie kciuki i wiwatują na twoją część, też odgrywa niebagatelną rolę. Oprócz tego nie mogę nie wspominać o kwestiach prozaicznych, jak moja miłość i pasja do skoków narciarskich.

Poza tym są jeszcze trofea. Czy w nadchodzących latach będzie pan przygotowywał formę pod kątem konkretnej imprezy? 

Nie da się ukryć, że w moim przypadku w worku z medalami znalazłoby się miejsce dla olimpijskiego krążka. Proszę nie zrozumieć mnie źle. W przeszłości nawet nie przyszło mi do głowy, że dwa razy wygram Kryształową Kulę i że tak wiele uda mi się osiągnąć. Medal igrzysk olimpijskich jest jednak moim marzeniem. 

Czytaj także: 
Piotr Żyła zdradził swoją tajemnicę. Wszystko wydało się podczas spotkania z Thomasem Morgensternem
"Jest traktowany jak król". Rodzina Daniela Andre Tandego zabrała głos po dramatycznym upadku