Zdobył Puchar Niemiec z Eintrachtem Frankfurt, Puchar Grecji z Olympiakosem Pireus, kochali go kibice włoskiej Bolonii. Kapitalnie wykonywał rzuty wolne, czarował techniką, a jeden ze swoich najlepszych meczów w karierze rozegrał w Budapeszcie przeciw Polsce.
Jaromir Kruk, Piłka Nożna: Lubi pan rozmawiać o spotkaniu z maja 1987 z Polską, które wygraliście 5:3?
Lajos Detari: Pewnie, czasami sobie nawet zerkam do komputera by obejrzeć fragmenty. To było starcie dwóch uczestników mundialu w Meksyku, którzy w tamtym okresie rozczarowywali swoich kibiców. W reprezentacji Polski występował mój przyjaciel z Eintrachtu, świętej pamięci Włodzimierz Smolarek. Gdy dał wam prowadzenie 2:1, byliśmy w dużych opałach, ale mi tego dnia wszystko wychodziło. Wykonałem pewnie rzut karny, z wolnego przechytrzyłem Józefa Wandzika, późniejszą gwiazdę Panathinaikosu. Przy każdym z trzech pozostałych goli zaliczyłem asysty, grało mi się fenomenalnie. Niestety, to zwycięstwo nic nam nie dało, bo Holendrzy wygrali grupę, a potem całe Euro.
Kto był najlepszym polskim piłkarzem lat 80-tych i 90-tych?
Byłem zdziwiony, że w tych eliminacjach przeciw nam nie zagrał Zbigniew Boniek. On cały czas znakomicie spisywał się w Italii, był gwiazdą AS Roma i tworzył wspaniały duet w kadrze ze Smolarkiem. Jak myślę o Włodzimierzu - ogarnia mnie smutek, że już go nie ma z nami... Włodi w Eintrachcie robił atmosferę w szatni, a na boisku zostawiał serce. Jego nieustępliwość w połączeniu z piłkarską jakością przełożyła się na wiele zwycięstw Eintrachtu. Wiem, że Smolarek senior był dumny, że Ebi, jego syn, odgrywał tak dużą rolę w reprezentacji Polski i wziął udział w mundialu i Euro. Pamiętam malutkiego Ebiego z Niemiec i cieszę się, że poszedł w ślady taty. Trzeba jednak dodać, że styl gry Włodzimierza był niepowtarzalny, kibice nazywali go wojownikiem. Ceniłem też Darka Dziekanowskiego. W dzisiejszych czasach ktoś o takiej boiskowej inteligencji i technice poszedłby od razu do wielkiego klubu. Jego nie puszczono, z tego co słyszałem do Interu Mediolan, gdy znajdował się w optymalnej dyspozycji. Wiem, że komentuje coś w telewizji i nie dziwię się, że sobie radzi. Wielkim talentem obdarzony był Mirek Okoński. Rywalizowałem z nim w Niemczech i Grecji. W Hamburger SV uchodził za idola kibiców, grał wspaniale, w AEK Ateny miał niemal status boga. Kiedyś ograli mój Olympiakos 1:0, a "Oko" strzelił kapitalnego gola i kibice nosili go na rękach. Ten zawodnik mógł zrobić znacznie większą karierę, bo miał nieprawdopodobne umiejętności. On się bawił piłką, nieskromnie dodam, że tak jak ja.
ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski zostanie prezesem PZPN? "To byłaby wielka sprawa"
Kto jest teraz mocniejszy - Węgry czy Polska?
Polska ma znacznie lepszych zawodników, kilka gwiazd światowego futbolu. Roberta Lewandowskiego FIFA wybrała najlepszym piłkarzem na świecie, przecież nie na wyrost. Bez niego Bayern nie osiągałby takich sukcesów na arenie międzynarodowej, a to co Lewy robi w Bundeslidze wymknęło się spod kontroli. Wasz as ma szansę pobić snajperski rekord Gerda Muellera! Lewandowski przekroczył już trzydziestkę i wciąż gra wspaniale. Wiem, słyszałem, że narzeka się na niego, że strzela ostatnio zbyt mało goli w kadrze, ale myślę, że pomoże mu nowy selekcjoner, Paulo Sousa. Co do obecnej reprezentacji Węgier, to tworzy dobrze rozumiejący się kolektyw, znajduje się na fali wznoszącej, a wszystko co najlepsze dopiero przed podopiecznymi Marco Rossiego.
Wysoko ocenia pan pracę włoskiego selekcjonera?
Rossi poukładał naszą drużynę. Ten zespół funkcjonuje bardzo dobrze, nie ma żadnych kompleksów, a jesienią znakomicie prezentował się w barażach o Euro i Lidze Narodów. Zrobiliśmy dwa awanse - do finałów mistrzostw Europy i do najwyższej dywizji Ligi Narodów. Spojrzysz na przynależność klubową naszych kadrowiczów i wcale nie doznasz olśnienia, ale ci zawodnicy z dnia na dzień są coraz lepsi. Pod batutą Marco Rossiego zrobili niesamowity postęp w kwestiach taktyki. Jesteśmy w stanie grać w kilku systemach i zaskakiwać teoretycznie lepszych przeciwników. Polska to jednak wyjątkowo silny zespół, a na dobre wyjdzie wam objęcie stanowiska selekcjonera przez Sousę. Portugalczyk był znakomitym zawodnikiem, na Węgrzech pracując z Videotonem pokazał się jako bardzo dobry szkoleniowiec. Zrobił awans do Ligi Europy, w eliminacjach pokonując turecki Trabzonspor, a potem ograł Sporting i Basel. Zna się na swoim fachu.
Jak pan ocenia występy w węgierskiej kadrze Nemanji Nikolicia, doskonale pamiętanego u nas z racji świetnej skuteczności w Legii Warszawa?
Nemanja miał przerwę w reprezentacji, ale wcześniej nie czuł się chyba tak ważnym jej ogniwem jak u Rossiego. Nawet jak wchodzi z ławki to jest szalenie zmotywowany i pracuje dla zespołu. Nie strzela tak dużo goli jak w piłce klubowej, ale i tak jesienią pokonywał bramkarzy Rosji i Bułgarii. Uważam, że Nikolić pomoże reprezentacji Węgier w tym roku na Euro i w eliminacjach mistrzostw świata. To pozytywna jednostka.
Ludzie przypominają panu często kto strzelił ostatniego gola dla Węgier w finałach mistrzostw świata?
Nie muszą, tego się nie da zapomnieć. Choć zawiedliśmy w Meksyku i nie wyszliśmy z grupy, to przynajmniej pokonaliśmy Kanadę. Nie spodziewałem się wtedy, że Węgry tyle będą czekać na kolejny występ w wielkiej imprezie. Przełom nastąpił nie tak dawno, w związku z awansem do Euro 2016. Zagramy w kolejnych finałach mistrzostw Europy i liczę, że eksploduje kilka węgierskich talentów. Dominik Szoboszlai z RB Lipsk jest liderem młodej fali i wcale się nie zdziwię, jak stanie się wielką gwiazdą światowego futbolu. W eliminacjach mistrzostw świata 2022 Węgrów nie zalicza się do faworytów, ale na pewno Anglia i Polska będą miały z nami niezwykle ciężko o punkty.
Porażka 0:6 ze Związkiem Radzieckim w Meksyku to pana największe rozczarowanie w karierze?
Jechaliśmy na ten mundial pełni nadziei na sukces, a apetyty rozbudziła wygrana z wielką Brazylią. "Canarinhos", faworytów zbliżającego się mundialu, pokonaliśmy wiosną 1986 roku na Nepstadionie 3:0 po wspaniałej grze. To spotkanie też uważam za jedno z moich najlepszych w reprezentacji. Mieliśmy naprawdę mocną ekipę, ale pojechaliśmy na mundial bez świeżości, przemęczeni ciężkimi przygotowaniami. Na dzień dobry trafiliśmy na Rosjan, którzy wtedy znajdowali się w wysokiej dyspozycji i nas po prostu zbili. Nie jest łatwo przegrać 0:6, ale na boisku czuliśmy, że jesteśmy tylko tłem dla rywala. Wygrana z Kanadą przywróciła nadzieję na awans, ale Francja, ówczesny mistrz Europy, sprowadziła nas na ziemię. Pamiętam, że oglądając w telewizji poprzedni, hiszpański mundial, po cichu marzyłem, że ze mną w składzie Węgry za cztery lata osiągną sukces.
W 1982 roku Węgrzy ulegli Argentynie z Diego Maradoną 1:4, cztery lata później ten wybitny piłkarz poprowadził reprezentację swojego kraju do złota w Meksyku.
Grałem z Diego w meczu Reprezentacji Świata z kadrą Ligi Angielskiej w Londynie w 1987 roku. Na niego, wiadomo za co, angielscy kibice gwizdali gdy tylko miał piłkę, ale on się tym wcale nie przejmował. Rzucał nam takie podania, że aż trudno było uwierzyć. Według mnie Diego Maradona był piłkarzem z innej planety, a jak mnie pochwalił, to byłem wniebowzięty. Jestem szczęściarzem, że mogłem z nim zagrać w jednej drużynie, to chyba było najlepsze docenienie mojej kariery. Gdy usłyszałem o jego śmierci... Niesamowicie mi smutno, że Maradony już z nami nie ma, ale z drugiej strony mam wrażenie, że jest, bo nikt nie dawał tyle radości kibicom i cały czas daje. Wystarczy odtworzyć sobie jego mecze, akcje, gole.
Grał pan w wielu ligach w różnych krajach. Gdzie było najlepiej?
Wszędzie było mi dobrze, bo piłkę nożną traktowałem jako świetną zabawę, rozrywkę, a przy okazji dostawałem za grę niezłe pieniądze. Poradziłem sobie w Bundeslidze, zdobyłem uznanie kibiców w Grecji, Austrii, Szwajcarii, oczywiście też w ojczyźnie, ale najlepsza otoczka piłce nożnej towarzyszyła we Włoszech. Występowałem w Bolonii w czasach, gdy gwiazdami Serie A byli Maradona, Gullit, Van Basten, Careca... Mógłbym jeszcze wymieniać dużo nazwisk, ale Italia żyje calcio. Wychodząc do sklepu lub na spacer, trzeba było się liczyć z tym, że kibice będą chcieli autograf, porozmawiać choć przez chwilę. We Włoszech szanuje się piłkarzy, wokół futbolu kręci się życie wielu ludzi. Nie zapomnę wspaniałego okresu w Bolonii i Anconie. Cieszę się, że Bologna dzielnie walczy w Serie A i wiem, że ma polskiego golkipera, który świetnie broni w obecnym sezonie.
Nie był pan zadowolony ze swoich osiągnięć trenerskich?
Też trochę świata zwiedziłem, pracowałem w Rumunii, Grecji, nawet w Wietnamie. Uznałem, że wystarczy w 2012 roku, a teraz piłkę nożną śledzę głównie w telewizji, jak skończą się problemy z COVID-19, pojawię się na stadionach. Nie ciągnie mnie na ławkę trenerską, mam inne zajęcia.
Nie miał pan nigdy jako trener propozycji z Polski?
Nie. Orientuję się jednak co się dzieje w waszej lidze. Z Polski wielu piłkarzy wybija się do najmocniejszych piłkarsko krajów, bardzo dobrze przygotowujecie zawodników do Bundesligi i Serie A.
Z jakim trenerem najlepiej się panu współpracowało?
Ze mną szkoleniowcy nie mieli problemów. Zawsze przekonywałem ich postawą na boisku. Najwięcej zawdzięczam Gyoergy Mezey'owi, u którego zadebiutowałem w reprezentacji Węgier i zagrałem na mundialu. Mezey miał takie psychologiczne podejście do piłkarzy, umiał też dobierać odpowiednią taktykę. Szkoda, że nie wyszedł nam mundial w Meksyku, ale wierzę, że wrócimy na tę największą imprezę. W ogóle widzę przyszłość węgierskiej piłki optymistycznie. Awans Ferencvarosu do Ligi Mistrzów, a potem kadry do Euro, drugi z kolei, i do najwyższej klasy Ligi Narodów UEFA - to nie wzięło się z przypadku.