Przejść przez Wisłę to dla mnie wyzwanie - rozmowa z Mariuszem Jopem, nowym obrońcą Wisły Kraków

Mówi się, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Mariusz Jop jakby na przekór, wszedł i to do Wisły. Czy nie utonie? Po pięciu latach gry w Moskwie podpisał kontrakt z zespołem Macieja Skorży. Start był fatalny, bo Wisła odpadła z Levadią już na początku drogi ku Europie. Teraz ma być lepiej. - Musi. Cel, jak co roku jest jasny: mistrzostwo. Tak było pięć lat temu, tak jest i teraz - zapewnia Jop

Sebastian Staszewski: Mówi się, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Tobie Wisła nie jest straszna?

Mariusz Jop: - Jasne, że nie. Ja nie jestem tym samym piłkarzem, kiedy wyjeżdżałem. Wisła nie jest tym samym zespołem. Wciąż pozostał jednak ten sam cel. Mistrzostwo. Tak było pięć lat temu, tak jest i teraz. Na koncie mam już trzy puchary za pierwsze miejsce w lidze i marzy mi się kolejny. Dlatego grę w tym klubie traktuję szczególnie. To wyzwanie.

Wisła może i zdobędzie mistrzostwo, ale czy z tobą w składzie? Wygryźć Głowackiego i Marcelo będzie bardzo ciężko. To ligowa czołówka stoperów.

- Zdaję sobie sprawę, że to klasowi piłkarze. Trener ma teraz możliwość wyboru. I piłeczka jest po mojej stronie. Na treningach muszę przekonać do siebie Skorżę. Przychodząc do Wisły mam świadomość, że z miejsca nie będę wpisywany do podstawowego składu. Z czasem mam jednak w planie wywalczenie na tyle silniej pozycji, żeby grać od pierwszej minuty. Ale to normalne. Każdy z nas ma swoje ambicję.

Pojawił się pomysł abyś grał jako prawy obrońca.

- Czyj to pomysł?

Na razie kibiców i dziennikarzy.

- No właśnie. Wydaje mi się, że trener sprowadził mnie abym grał na środku obrony. To moja pozycja, grałem tam prawie całe piłkarskie życie. Jeżeli będę musiał zagrać na boku to zagram, ale to nie moje miejsce. Wolałbym jednak występować na stoperze. Tam czuję się najlepiej.

Kłopotem mogą być też twoje problemy zdrowotne. Nie jednemu piłkarzowi kontuzje zatrzasnęły drzwi do wyjściowego składu.

- Są niestety te problemy. W pierwszym meczu z Levadią nabawiłem się urazu i leczę go do dziś. Muszę uważać z obciążeniami, żeby nie przesadzić.

Pojawiła się informacja, że nie przeszedłeś testów medycznych.

- Czy w takim razie byłbym dziś w Wiśle? To plotka. Wątpię, że trener Skorża wziąłby niesprawnego piłkarza. A z informacji, które posiadam Mariusz Jop nadal gra w piłkę.

Część kibiców i dziennikarzy jeszcze nim na dobre zacząłeś grać w Wiśle spisała twój powrót na straty. Nie jest to miłe.

- Każdy ma prawo do swojego zdania i opinii. Moim zadaniem jest zmienić tę opinię. Jeżeli będę grał dobrze i skutecznie część kibiców, którzy już na mnie psioczą pewnie zmieni zdanie. I oby tak było.

Dużo problemów było z negocjacjami twojej umowy. Raz zrywaliście rozmowy, by za chwilę do nich powrócić.

- Trwało to dosyć długo z pewnych względów. Był taki moment, że sprawa przejścia do Wisły dla mnie przestała istnieć. Były pewne punkty sporne. Nie koniecznie problemy finansowe. Raczej dotyczyły długości umowy i pewnych zapisów w niej zawartych. Musiałem także rozwiązać kontrakt w Moskwie i wynikły pewne niuanse. Najważniejsze, że finalnie udało się podpisać umowę i wylądowałem w Krakowie. Nie ma co wracać do przeszłości.

Miałeś jakieś ciekawe propozycje transferowe?

- Było kilka opcji, ale nie brałem ich pod uwagę. Mogłem zostać w Rosji, ale było wiadomo, że tego nie chcę. Z innych lig jakieś propozycje były. Kierunki to Cypr, Grecja, Turcja. To mnie nie interesowało. Chciałem wrócić, bo geograficznie Kraków to moje miejsce.

Co tak naprawdę skusiło cię do powrotu pod Wawel? Na pewno nie finanse. W Rosji najsłabsze kluby Superligi płacą lepiej niż pół naszej ekstraklasy.

- Pieniądze to nie wszystko. Mam swoje lata. Pięć lat spędziłem w Rosji i chciałem wrócić. W Krakowie mieszkają moje dzieciaki i w Polsce na pewno będzie im lepiej niż w Moskwie. Poza tym Wisła to lepszy klub niż FK. Tu mogę walczyć o mistrzostwo, grać w europejskich pucharach.

No chyba przesadziłeś. W tym sezonie, ale także w poprzednich Wisła raczej nie nagrała się w pucharach. Dziś Levadia, a za rok mistrz Gruzji albo Łotwy. Z tymi pucharami możesz się przeliczyć.

- A ja wierzę, że za rok będzie dużo lepiej. Nie da się ukryć, że Levadia to zespół dużo słabszy a my się z nimi skompromitowaliśmy. Nie wierzę, że ktoś spodziewał się naszej porażki. Nie w tej rundzie i nie z tym rywalem. Nie ma się co tłumaczyć. Za rok trzeba po prostu zmazać ta plamę i o niej zapomnieć. Dla mnie na pewno porażka z tym zespołem to jedna z największych sportowych porażek.

Pół roku temu z Szynnika Jaroslav przyjechał do Polski Damian Gorawski. W tym okienku do Lecha z Metalista przeszedł Seweryn Gancarczyk. Wróciłeś ty. Z zamiarem powrotu nosi się także Krzysztof Łągiewka, który ostatnio grał w Kubaniu Krasnodar. Odwrócił się trend i nasi piłkarze ze Wschodu wracają.

- Ja tak tego nie widzę. Po pierwsze ani ja, ani Damian czy Sewa nie wracamy z podkulonym ogonem. Coś tam osiągnęliśmy, coś tam pograliśmy. Nie mamy się czego wstydzić. Zawodnicy po jakimś czasie chcą jednak wrócić do kraju i to normalne. Teraz po prostu to wszystko się zsumowało. A do Rosji przeszedł przecież Murawski.

No właśnie. Murawski podjął dobry wybór wiążąc się trzyletnią umową z Rubinem Kazań?

- To pokaże czas. Na pewno trafił do bardzo silnego klubu. Pogra w silnej lidze i w Lidze Mistrzów. Ale i stanie się lepszym piłkarzem, co na dobre wyjdzie naszej kadrze. Muraś jest ambitny i będzie miał spore szansę, żeby wygrać rywalizację z innymi zawodnikami występującymi na środku.

Mistrzostwo Rubina w ubiegłym sezonie to jednorazowy wyskok? Wcześniej ten klub znali tylko koneserzy ligi rosyjskiej.

- To chyba nie był przypadek. Dziś Rubin jest znów w czubie tabeli. Na pewno grają piłkę efektywną, może mniej efektowną. Nie grają tak widowiskowo jak choćby Zenit, który wygrał Puchar UEFA, ale mają szansę powalczyć o swoją markę w Europie. Klub jest bogaty, ma ciekawe nazwiska w swojej kadrze. Coś czuję, że w tej edycji Ligi Mistrzów mogą namieszać.

Byłeś jednym z pierwszych Polaków, którzy zdecydowali się na podbijanie ligi rosyjskiej. Z perspektywy pięciu lat - było warto?

- Nie mam co do tego wątpliwości. Rozwinąłem się jako piłkarz, nauczyłem się dobrze języka rosyjskiego. Poznałem tradycję i obyczaje ciekawego kraju. Dziś podjąłbym taką samą decyzję.

Dobrze się tam traktuje naszych rodaków? Grzegorz Piechna raczej wolałby nie wspominać swojej przygody z Torpedo Moskwa.

- Nigdy nie czułem jakiegoś negatywnego nastawienia. A wręcz przeciwnie. Odczuwałem szacunek i sympatię.

Na przestrzeni tych kilku lat miałeś jakieś ciekawe propozycje, których z różnych powodów nie udało się wykorzystać?

- Było sporo zapytań. Brakowało niestety konkretów. Kiedyś poważny był temat Spartaka Moskwa, ale nic nie wypaliło. Sytuacja jest jednak taka, że do ligi rosyjskiej jest trudno trafić, ale odejść jest jeszcze ciężej. Kluby są tu bogate i żądają naprawdę dużych pieniędzy. I albo są to wielkie sumy albo tych transferów nie ma. Mi przypadło to drugie.

W FK grałeś razem z Damianem Gorawskim. Dlaczego inni Polacy nie trafili do zespołu ze stadionu im. Eduarda Strielcowa? Kilka nazwisk w kontekście gry w Moskwie przecież padało.

- Oj padało, padało. Wymieniam z pamięci. Seweryn Gancarczyk, Maciek Żurawski, Arek Głowacki, Mauro Cantoro. Ostatnio Mariusz Lewandowski. A pewnie o kimś zapomniałem. Tych nazwisk jestem pewien, bo trener pytał mnie o opinię na temat tych piłkarzy. Klub dokładnie penetrował nasz rynek, ale nie wiem, dlaczego prócz mnie i Damiana nikogo nie sprowadzili. Takie życie.

Komentarze (0)