PKO Ekstraklasa. Legia Warszawa. Dariusz Tuzimek: Jak mawia klasyk: no ręce i nogi opadają [KOMENTARZ]

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Czesław Michniewicz
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Czesław Michniewicz
zdjęcie autora artykułu

Po wypowiedzi Czesława Michniewicza w mediach społecznościowych zagotowało się. Ludziom w głowie się nie mieściło, że w obecnej sytuacji epidemiologicznej można się wykazać aż taką beztroską.

Tej jesieni wszyscy płacimy karę za przerażające zlekceważenie koronawirusa. Wydawało się, że w czasie, gdy liczba dziennych zakażeń w Polsce potrafi przekraczać 20 tysięcy, to okres błędów i wypaczeń w walce z pandemią mamy już za sobą. Że wszyscy już mają świadomość, iż COVID-19 to nie jest jakaś tam grypka i że na pewno tego wirusa nie można lekceważyć. A jednak okazało się, że nawet w sporcie, w niewiele znaczącym meczu, trener Legii potrafi myśleć tak, jak niektórzy politycy kilka miesięcy temu: że najważniejszy jest wynik.

Czesław Michniewicz, zaraz po wygranym przez Legię spotkaniu z Wartą wypalił: - Tuż przed meczem Igor Lewczuk miał gorączkę, ale z racji, że nie mieliśmy nikogo na jego miejsce, to spróbował zagrać. Bardzo jestem mu wdzięczny, że wybiegł na boisko. Z kolei Tomas Pekhart zgłosił w przerwie brak węchu, a także czuł zimno, więc spodziewamy się najgorszego - mówił Michniewicz cytowany przez portal legionisci.com.

Po tej wypowiedzi w mediach społecznościowych się zagotowało. Ludziom w głowie się nie mieściło, że w obecnej sytuacji epidemiologicznej można się wykazać aż taką beztroską.

ZOBACZ WIDEO: Euro 2020. Słowacja krok od wyjazdu na mistrzostwa Europy i rywalizacji z Polską w grupie. "Wszystko może się zdarzyć"

Kibice innych klubów i dziennikarze zaatakowali na Twitterze Legię i Michniewicza za to, że wystawił zawodnika z gorączką i za to, że Czech Pekhart zagrał jeszcze przez pół godziny po przerwie, w której zgłosił brak węchu. Pojawiło się wiele głosów, że zachowanie trenera Legii to skandal i klub powinien być surowo ukarany za takie praktyki. Widząc burzę w social mediach, Legia i Michniewicz jeszcze w poniedziałek wieczorem próbowali prostować sytuację, ale - bądźmy szczerzy - wypadło to mało wiarygodnie. Wyglądało to tak, jakby próbowano zatuszować gafę trenera i całą sprawę rozwodnić, pokazać ją jako nie tak bardzo poważną. Jako sytuację kompletnie niegroźną, taką, która nie mogła nikomu zaszkodzić, więc spokojnie można było ją zbagatelizować.

Pojawiła się więc informacja "prostująca", że Lewczuk miał przed rozgrzewką temperaturę 37 stopni, a po rozgrzewce już tylko 36,6 stopnia, więc wszystko jest w porządku. Bo przecież nawet 37 stopni to nie jest gorączka. A Pekhart? No to nie była utrata węchu, tylko smaku i nie całkowita, a jedynie... zaburzenia utraty zmysłu. Tak prostował tę sytuację zarówno trener Legii jak i klubowy lekarz. Tyle tylko, że te wypowiedzi Michniewicza miały - jak dla mnie - wiarygodność jego pamiętnych wyjaśnień przed prokuraturą co do tego, po co aż 711 razy łączył się telefonicznie z "Fryzjerem".

Rozumiem, że w Legii wiele się ostatnio działo i trener Michniewicz musi w lidze udowadniać, że się w klubie przyda, mimo że w najważniejszym meczu sezonu, pucharowym meczu z Karabachem się kompletnie pogubił, przegrał 0:3 wystawiając sześciu nowych piłkarzy i obierając błędną taktykę.

Ale na krajowym podwórku Legii idzie bardzo przyzwoicie. Styl może nie jest porywający, ale skuteczny, więc drużyna z Łazienkowskiej nie jest na musiku, może spokojnie przez następne tygodnie udowadniać, że rywalom daleko do jej potencjału piłkarskiego, budowanego przecież nie na Ekstraklasę, a na występy w europejskich pucharach.

Czyli spokojnie, bo wynik wynikiem, ale są przecież jakieś pryncypia. Na przykład ludzkie zdrowie. Zresztą zachowanie Michniewicza jest szczególnie dziwne w sytuacji, w której Legia i tak miała wynik meczu z Wartą pod kontrolą. Zespół z Poznania po pierwszej połowie przegrywał 0:3 i wyglądał jak drużyna co najwyżej pierwszoligowa, po której widać zbyt wielki respekt do rywala i prawdziwą różnicę klas.

Co dziwniejsze, Michniewicz nie musiał tych historii zdrowotnych opowiadać dziennikarzom, bo po co? Chyba chciał zbudować większą dramaturgię meczu z Wartą i podkreślić jak epickie było to zwycięstwo i jak bardzo drużyna jest już zintegrowana po zmianie trenera. I w tym koloryzowaniu i autopropagandzie Michniewicz się znowu pogubił.

I w całej tej sytuacji nie chodzi wcale o to, czy Lewczuk i Pekhart okażą się na końcu zarażeni koronawirusem czy może potwierdzi się, że gorączka stopera nie była gorączką, a Czech smak stracił, ale tylko trochę. I na chwilę. I że Legia wcale nie miała podstaw by spodziewać się najgorszego.

Chodzi o to, że dzisiaj przez wszystkie media idzie przekaz, żeby nie lekceważyć nawet najdrobniejszych symptomów choroby, żeby dmuchać na zimne i być nawet nazbyt ostrożnym. A w tym samym czasie, trener Legii robi coś zupełnie odwrotnego i jeszcze opowiada o tym w mediach jak chłopiec, w krótkich spodenkach, co to nie dość, że nabroił to się jeszcze tym pochwalił przed kolegami. A jak się okazało, że jest z tego afera, to próbuje całą sprawę bagatelizować.

Jak mawia klasyk: no ręce i nogi opadają... Dariusz Tuzimek

Zobacz także: PKO Ekstraklasa. Lewczuk i Pehkart zagrali z Wartą mimo objawów koronawirusa? "Spodziewamy się najgorszego"

Zobacz takżePKO Ekstraklasa. Warta Poznań - Legia Warszawa. Mistrz u progu rewolucji

Źródło artykułu: