Czesi śmieją się wirusowi prosto w twarz. Kolejne zmiany. I to, jakie!

Getty Images /  Gabriel Kuchta / Praga. Czesi stoją w kolejce do badania
Getty Images / Gabriel Kuchta / Praga. Czesi stoją w kolejce do badania

Na początku tygodnia za naszą południową granicą zarejestrowano najniższy wzrost liczby nowych zakażeń koronawirusem od 14 marca. Kolejne obostrzenia odchodzą w zapomnienie. Czescy sportowcy i nie tylko zaczynają myśleć o w miarę normalnym życiu.

Czesi poluzowali nie tylko ograniczenia dotyczące uprawiania sportu i przemieszczania się. Znieśli także zakaz podróżowania w celach innych niż zarobkowe. To oznacza, że nasi sąsiedzi mogą wyjeżdżać na urlopy.

Ponadto, za naszą południową granicą można już spotykać się w grupach nawet 10-osobowych. 27 kwietnia Czesi mają otworzyć uczelnie (na razie na konsultacje i egzaminy w grupach do pięciu osób), kluby fitness, biblioteki i sklepy o powierzchni do 2500 m2.

Pierwotny plan znoszenia ograniczeń zakładał znacznie późniejsze terminy. Otwarcie klubów fitness zakładano np. na 11 maja. Tymczasem obecnie planuje się wtedy otworzyć nawet... centra handlowe, zakłady fryzjerskie i kosmetyczne. Po dwóch tygodniach do pracy wrócą hotelarze i aktorzy w teatrach.

ZOBACZ WIDEO: Bogdan Wenta ostrożnie o powrocie Ekstraklasy. "Piłkarze też są narażeni na koronawirusa"

Czesi wprowadzili także ogólnonarodowe testy odporności na koronawirusa. Dopiero jeśli stwierdzony zostanie brak odporności, prowadzona będzie diagnostyka w kierunku COVID-19.

- Optymizm jest na miejscu. Dostaliśmy dużo mądrych obostrzeń od rządu. Dodatkowo Czesi to bardzo zdyscyplinowany naród. Państwo ma całą sytuację pod kontrolą. Wszystkie liczby są w granicach normy - tłumaczy Werner Liczka, czeski trener.

Jak zaznacza były szkoleniowiec m.in. Wisły Kraków, decyzje rządu były szybkie i efektywne. Błyskawicznie wprowadzono nakaz noszenia maseczek, zabroniono wychodzenia z domu bez wyraźnej potrzeby, zamknięto szkoły i duże sklepy.

Liczka nie chce jednak porównywać sytuacji w Czechach do tej w Polsce. Przypomina, że to dwa zupełnie inne kraje, choćby pod względem wielkości. W jego ojczyźnie mieszka zaledwie 10,5 mln ludzi. To niemal cztery razy mniej niż w Polsce.

- Czesi zaufali rządowi i jego decyzjom. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że pandemia nie skończy się szybko. Może będzie to problem kolejnego roku, może kilku miesięcy. Mamy jednak takie podejście, że naszym zadaniem jest nauczyć się z tym żyć - mówi Liczka z typowo czeskim optymizmem.

Czesi nie widzą innej opcji niż dogranie piłkarskich rozgrywek do końca. Stworzyli plan, którego realizację rozpoczęli 20 kwietnia. Wtedy wystartował okres przygotowawczy do wznowienia rozgrywek.

- Na boisku może być ośmiu zawodników. Mogą pracować w dwójkach, oczywiście na dystans. Do tego dochodzi jeden bądź dwóch trenerów. Np. Sparta Praga ma kilka boisk treningowych, więc dla nich nie powinno to stanowić dużego problemu. Zawodnicy na treningi jeżdżą prosto z domu. Oczywiści cały sprzęt, łącznie z piłkami, jest dezynfekowany - relacjonuje Liczka.

Czechom do końca sezonu brakuje 14 terminów. 11 ligowych, reszta na puchar.

- Na meczu piłkarskim potrzeba 100 osób, a obecnie obowiązujące przepisy mówią o 50. Czeski związek oczekuje więc zasadniczych zmian w regułach ustanowionych przez rząd. Rokowania są jednak pozytywne. Rozgrywki rozpoczną się 8 czerwca bądź nawet wcześniej - podkreśla trener.

Kluby zgadzają się, że sezon należy dograć do końca. Jedynie właściciele Slavii Praga mają wątpliwości. Zresztą nic dziwnego. Klub ze stolicy jest liderem z przewagą ośmiu punktów nad Pilznem i aż 18 nad Jabloncem. Liczka twierdzi, że nie ma to jednak większego znaczenia, bo ostateczną decyzję podejmie związek, jego prezes i rada.

Trener, jak to Czech, z uśmiechem wieszczy, że świat i piłka nożna po koronawirusie będą lepsze. Co za tym idzie, rozsądniejsze w sprawach finansowych.

- W czeskiej lidze obowiązują kontrakty piłkarskie, które można określić mianem wręcz nierealnych. W Polsce zresztą jest podobnie. Po koronawirusie, paradoksalnie, życie będzie wyglądać lepiej. Wszyscy będziemy musieli pracować jeszcze efektywniej, czego skutki na pewno szybko zauważymy - podsumowuje Liczka.

Doktor Paweł Grzesiowski: Zamiast hasła "Zostań w domu" wolałbym "Nie wychodź, żeby się z kimś spotkać" >>
Timo Lahti: W Finlandii mamy już szczyt zachorowań, ale w szpitalach jest nadal dużo wolnych miejsc >>

Źródło artykułu: