Ludzie się ciągle czemuś dziwią, życie nieustannie ich zaskakuje, albo przynajmniej mocno dziwi. Niedowierzają, szukają ciągu przyczynowo-skutkowego albo jakiegokolwiek sensu. Nawet tam, gdzie go nie ma. Sam też tak mam, więc wiem, o czym piszę. Ostatnio w polskim futbolu największe było zdziwienie, gdy Zbigniew Boniek powiedział, że Jerzy Brzęczek wcale nie będzie miał automatycznie przedłużonego kontraktu do lipca 2021, czyli do końca przełożonych o rok mistrzostw Europy, do których się przecież z reprezentacją Polski zakwalifikował.
Nigdy bym siebie o to nie podejrzewał, że dla Brzęczka ratowania rzucę się przez morze. A tu proszę… Tak mnie - i was również kochani - sprytnie prezes PZPN podszedł, że już jestem gotów krzyczeć: Hańba! To nie fair! To nieuczciwie! Tak nie można. Brzęczek sobie to Euro wywalczył!
Pewnie tak nie krzyczę tylko dlatego, że jakieś resztki oleju w głowie przypomniały mi, że ja wcale takim wielkim orędownikiem jego selekcjonerskiej roboty nie byłem. I wy również.
ZOBACZ WIDEO: Czarny scenariusz dla polskiej piłki. "Koronawirus może spowodować, że niektóre kluby nie dadzą rady"
Trudno się było w Brzęczku jako selekcjonerze zakochać od pierwszego wejrzenia. Beznadziejnie oddał Ligę Narodów - np. robił eksperymenty z grą bez skrzydłowych - i już wtedy gotów byłem pożegnać go bez żalu. No, ale teraz? Po awansie? Dyskomfort mam jakiś.
Eksperci wszelacy się wypowiadają: zdziwieni, zaskoczeni, oburzeni. Wszyscy nagle za Jurkiem stoją, choć jak jego reprezentacja grała, to jakoś za nim nie stali. Nie chcę od razu powiedzieć, że Brzęczkowi pomogły marcowe mecze kadry, bo... się nie odbyły, ale coś w tym jest, że im więcej czasu od ostatnich spotkań reprezentacji mija, tym bardziej gra tej drużyny nam się podoba. Dziś - po słowach Bońka - ton komentarzy jest jeden: Jurek awansował, Jurek zasłużył, żeby z kadrą na turniej pojechać. Zgodność w temacie absolutna.
Odwrotnie niż wówczas, kiedy Boniek - mimo powszechnych wątpliwości kibiców i dziennikarzy co do mikrego doświadczenia i skromnych jeszcze dokonań trenerskich Brzęczka - przekonywał, że to jest najlepszy wybór na selekcjonera, jaki w ogóle jest możliwy. A gdy krytykowano Jurka - całkiem słusznie - że styl jego reprezentacji w eliminacjach jest beznadziejny, Boniek zasłaniał go własną piersią i mówił, że się nie znamy na piłce. No to co się teraz Bońkowi stało, że zasiał ziarno wątpliwości co do dłuższej współpracy z Brzęczkiem?
Potrafię sobie wyobrazić, że Boniek siedzi wygodnie na kanapie, heheszkuje na Twitterku, podkręca wąsa i śmieje się. I to wcale nie pod nosem, na cały głos. Gra sobie w kręgle głową Brzęczka, a środowisko zastanawia się, po co on to właściwie robi.
A przecież dla niego płyną z tego same plusy. Po pierwsze przypomina wszystkim, kto w ręku trzyma bat, a to w sposobie uprawiania polityki Bońka zawsze było istotne. Po drugie, wyrywa selekcjonera i piłkarzy ze strefy komfortu. Po trzecie poprawia sobie pozycję negocjacyjną w rozmowach z Brzęczkiem (niekoniecznie w kwestiach kasy, ale np. powołań dla siostrzeńca, które swego czasu bardzo prezesa uwierały).
Bo w kolportowaną plotkę, że Boniek chce na selekcjonera Czesława "711 połączeń z Fryzjerem" Michniewicza, jakoś trudno uwierzyć. Nawet Boniek, facet z ego bezkresnym jak kosmos, musi mieć wzgląd na honor reprezentacji Polski.
Zresztą, czy postać trenera Michniewicza – którego głównym pomysłem taktycznym na grę drużyny na młodzieżowych mistrzostwach Europy było postawienie autokaru we własnym polu karnym – może być w ogóle rozpatrywana na selekcjonera kadry? Bądźmy poważni.
Zdziwionych i zaskoczonych słowami Bońka o kontrakcie Brzęczka, śpieszę pocieszyć. Ostatnio Boniek sam też był totalnie zdziwiony i zaskoczony, gdy się dowiedział, że władza zafundowała mu dodatkowy rok na stanowisku prezesa PZPN. No tak mówił...
Gdy do niego zadzwonili dziennikarze z pytaniem: co on na to, to powiedział, że jest zaskoczony. Mówił, że nic nie wiedział, że on nie zabiegał. Ba! Przebąkiwał, że nawet ma już plany na listopad. Choć fakt, że nie mówił konkretnie jakie miał te plany. A powinien jednak powiedzieć, bo to by go jeszcze mocniej uwiarygodniło i zamknęło dziób złośliwym krytykom. Wiadomo, że akurat teraz każdy z nas ma jakieś konkretne plany na listopad, prawda? Więc dobrze byłoby wiedzieć, z czego musiał Boniek rezygnować żeby mógł się poświęcić i jeszcze rok być prezesem.
Nawet mnie zdziwiło, że on jakiś taki speszony w tych rozmowach z dziennikarzami był. Jakby mu ktoś niespodziewanie prezent gwiazdkowy wręczył w kwietniu. A przecież tak długo zabiegał o trzecią kadencję, a tu nagle takie niby-wahanie? No, ale jak mówi, że był kompletnie zaskoczony i nie zabiegał, to mówi. Ja mu tam wierzę.
Co prawda i mnie - ale dosłownie przez chwilkę króciutką tylko - jakaś wątpliwość naszła, jak przypomniałem sobie, że Boniek jest w zarządzie PKOl, a to przecież z tą organizacją ministerstwo sportu konsultowało zapis o przedłużeniu kadencji prezesów związków, ale... nie dałem się tej złej myśli sprowadzić na manowce. Przecież pisałem, że wierzę, choć powtórne zwątpienie mnie dopadło, gdy kilka dni później pokazano we wszystkich serwisach jak prezes siedzi w maseczce z panem premierem i panią minister sportu przy stole i debatują o powrocie futbolu do życia.
I mnie te wątpliwości wzięły, że oni z nim tak konsultują pomysły o reanimacji sportu, a o tym że będzie prezesem jeszcze dodatkowy rok, to mu kilka dni wcześniej w ogóle nie powiedzieli. Nieładnie. No cóż, pewnie zapomnieli. Ale rozumiem. Roboty jest teraz mnóstwo, to przecież widać. Oczy ministra Szumowskiego są coraz bardziej podkrążone.
Na szczęście minister zdrowia daje żyć: ostatnio nas wyprowadził do lasu. Boniek nie musiał. Polski futbol od dawna jest w lesie.
Czytaj także:
UEFA zdecyduje, co z meczem Polski z Holandią
Włodzimierz Lubański: Mam duże obawy. Człowiek nie wie, kiedy i gdzie może się zarazić