Włodzimierz Lubański to były znakomity reprezentant Polski, zdobywca 48 bramek w drużynie narodowej, jej kapitan w 17 meczach, złoty medalista Igrzysk Olimpijskich 1972 i członek drużyny stulecia PZPN. Od 1975 roku mieszka w Belgii i w rozmowie z WP SportoweFakty mówi o życiu w tym kraju w dobie epidemii COVID-19 i o upadku klubu KSC Lokeren, którego jest największą legendą.
Maciej Kmita, WP SportoweFakty: Jak wygląda życie w Belgii w czasie pandemii?
Włodzimierz Lubański, 75-krotny reprezentant Polski (1963-1980): To jest inny świat, inne życie. Trzeba się dopasować do wszystkich reguł. My się do tego dostosowujemy. Siedzimy zamknięci w domu - wychodzimy tylko w uzasadnionych przypadkach. Wszystko jest pozamykane. Sklepy spożywcze są otwarte, ale miejsca spotkań, restauracje, kawiarnie są zamknięte. Oby potrwało to jak najkrócej, ale obawiam się, że trzeba pogodzić się z tym, że powrót do normalności będzie długą wycieczką.
Pana dzień bardzo się zmienił?
Całkowicie. To, co było dla nas codziennością, z dnia na dzień straciliśmy. Spotkania z przyjaciółmi, rozmowy z nimi, spacery i fitness, na którym się spotykaliśmy, żeby jeszcze trochę sportu zażyć. Spacerować możemy tylko w wyznaczonych miejscach. O dalszej wycieczce nie ma mowy. Próba złamania zakazu kończy się mandatem.
ZOBACZ WIDEO: Zakażony koronawirusem sportowiec ostrzega chorych. "To rozwala psychikę"
Tęsknię za sportem i za piłką. Jeśli ktoś przez lata był w piłkarskim świecie, to mu tego brakuje. Na duchu podtrzymuje mnie stały kontakt telefoniczny z przyjaciółmi, z rodziną. Bez tego byłoby trudno zachować równowagę w tak trudnym czasie. Dzięki takim rozmowom jestem spokojniejszy.
W Belgii jest bardzo wysoki odsetek śmierci w stosunku zachorowań - zmarło ponad 6 tysięcy z blisko 42 tysięcy zakażonych. Jak to jest odbierane?
To niepokojące, ale to wynika z bardzo wysokiej śmiertelności w domach spokojnej starości. Coś tam zaniedbano, nie przestrzegano zasad bezpieczeństwa i wirus zbierał swoje żniwo. To bardzo przykra sytuacja. Teraz to nieco hamuje, ale wiele starszych osób zmarło przedwcześnie.
Sama służba zdrowia była jednak dobrze przygotowana. Odpowiednio wcześnie zaczęto przekształcać w szpitale szkoły i inne podobne obiekty. Dobrze je wyposażono, sprzętu nie brakowało. Zadbano o testy. Belgia bardzo dobrze zatroszczyła się o personel medyczny mający ratować ludzi. To było godne podziwu.
Pan boi się zakażenia?
Mam duże obawy. Człowiek nie wie, kiedy i gdzie może się zarazić. Musimy zachować dystans, unikać spotkań. Musimy być bardzo zdyscyplinowani. W rodzinie nie mamy jeszcze żadnego przypadku, ale w kręgu naszych znajomych niestety się zdarzyły.
W Polsce wprowadzono godziny dla seniorów. Czy w Belgii zdecydowano się na coś podobnego?
Nie. Myślano o tym, ale ostatecznie z tego zrezygnowano. Ludzie są zdyscyplinowani i kiedy jestem na zakupach widzę, że zachowują się odpowiedzialnie. Nosimy maski, rękawiczki, zachowujemy odstęp.
Przyznał pan, że tęskni za piłką, tymczasem zlikwidowany został KSC Lokeren. W Polsce upadek kojarzonego z panem klubu odbił się szerokim echem, ale w Belgii to nie było chyba zaskoczenie?
To smutna konsekwencja działań z ostatnich lat. Od blisko roku było wiadomo, że klub jest w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Walczono o przeżycie z dnia na dzień. Piłkarzom nie płacono od pół roku, trenerzy i działacze też pracowali za darmo. Długi narastały i narastały, klub stracił majątek i ogłoszono bankructwo. W ostatnim czasie próbowano znaleźć inwestora, ale długi były olbrzymie i nikt nie chciał się w to angażować. Miasto też nie chciało finansować klubu.
W 2014 roku, czyli nie tak dawno, Lokeren rywalizował z Legią w Lidze Europy, więc trudno uwierzyć w to, że dziś nie istnieje.
Nie rozumiem, jak można było doprowadzić taki klub do upadku! To jest niewytłumaczalne. Poprzedni właściciel, za którego rządów Lokeren grało te mecze z Legią, do pewnego momentu działał rozsądnie. Potem jednak zaczęła się masowa wyprzedaż zawodników, a pieniądze się rozeszły. Poprzedni właściciel sprzedał klub z długami byłemu menedżerowi Louisowi De Vriesowi. Okazało się, że ten przejął klub, nie mając dużych pieniędzy. Wydał tyle, ile miał, ale degrengolada nastąpiła ekspresowo.
Jaki był pomysł De Vriesa na klub?
Jako były menedżer, działał przez wiele lat i był jednym z bardziej znanych pośredników w Belgii, pewnie myślał, że będzie promował piłkarzy i zarabiał na ich sprzedawaniu. Chciał zrobić z Lokeren stajnie, ale zapomniał o tym, że trzeba mieć wyniki. Kłopoty sportowe pogłębiły problemy finansowe. Bez wyników trudno przyciągnąć sponsorów i tak problemy się piętrzyły aż do smutnego finału. Poziom sportowy Lokeren był tragiczny. Tuż przed wybuchem epidemii byłem na dwóch, trzech meczach i muszę powiedzieć, że poziom zespołu to była liga amatorska. Płakać się chciało, patrząc na to.
Przez lata Lokeren był bardzo solidnym klubem, ale jak co roku, co "okienko" wyprzedaje się najlepszych zawodników, to się prosi o kłopoty. Doszło do tego, że nie miał kto grać. Najpierw spadli z ligi, a teraz do momentu przerwania rozgrywek byli na ostatnim miejscu w drugiej lidze. To świadczy o tym, jaki był poziom sportowy. To był zespół na poziomie ligi prowincjonalnej.
Skoro regularnie sprzedawano piłkarzy, to środki na przeżycie klub powinien mieć.
Powinien, ale nie miał i tu rodzi się pytanie: "Gdzie szły te pieniądze?". W Belgii od pewnego czasu prowadzone jest śledztwo w sprawie ukrytego zarabiania pieniędzy na piłce. Wielu pośredników jest w areszcie, współpracujący z nimi prezesi klubów też mają duże problemy. Lokeren też był w to w jakiś sposób zamieszany.
Pan jest legendą Lokeren, więc pewnie upadek klubu mocno pana dotknął?
Nie da się ukryć. Z kolegami, z którymi grałem w Lokeren, z którymi odnieśliśmy największe sukcesy, bardzo to przeżyliśmy. Dla nas to jest niezrozumiałe, że do czegoś takiego doprowadzono. Byliśmy gotowi do pomocy, ale nikt się do nas nie zwrócił. Ludzie, którzy w ostatnich latach kierowali Lokeren, to ludzie biznesu. Niestety, kiedy myśli się tylko o sobie i pieniądzach dla siebie, a nie sporcie, to tak to wygląda.
Z pana pobytem w klubie wiążą się jego najlepsze czasy, ale kiedy wyjeżdżał pan do Belgii, Lokeren był co najwyżej ligowym średniakiem.
Kiedy trafiłem do Lokeren w 1975 roku, klub rzeczywiście był na bardzo przeciętnym poziomie, ale jego właściciel Etienne Rogiers, który notabene robił wówczas biznesy z Polską, chciał zrobić w mieście klub na poziomie europejskim. Co roku wzmacniał zespół. Kiedy przyszedłem do Lokeren, to grałem z dwoma bardzo dobrymi reprezentantami Belgii: Wilfriedem Puisem i Johanem Devrindtem. Reprezentanci Belgii w klubie z takiego małego miasteczka to była wtedy wielka rzecz.
W 1975 roku doszedłem ja, doszło trzech - czterech młodszych zawodników i z roku na rok byliśmy mocniejsi. Im lepsze wyniki osiągaliśmy, tym lepszych zawodników Rogiers do nas ściągał. Miał duże ambicje. Najlepszym dowodem tego było to, że kiedyś mnie zagaił: "Włodek, może byś mi pomógł, żeby ściągnąć do nas Grzesia Latę?". Mówimy o królu strzelców mistrzostw świata.
Pan i Lato byliście piłkarzami ze światowego topu.
Był jeszcze znakomity Preben Elkjaer Larsen. Ambicje Rogiersa sięgały naprawdę wysoko. Chciał zrobić w Lokeren klub na miarę Europy i spopularyzować miasto. I to zrobił. Lokeren stało się rozpoznawalne w Europie dzięki temu, że graliśmy w pucharach. Przed meczem z Kaiserslautern drwiono z nas. "Gdzie to Lokeren jest?" - pytali Niemcy. Ale ograliśmy ich i już dobrze wiedzieli, gdzie jest Lokeren.
Klub upadł, ale czy to koniec piłki w mieście?
Trudno teraz powiedzieć. Decyzja sądu oznacza, że klub nie istnieje, nie jest członkiem związku i jeśli będzie chciał się reaktywować, to będzie musiał zacząć od zera - od najniższej ligi. Stadion jest miejski i zostaje miejski, więc to dobra wiadomość. Czytałem wywiad z burmistrzem, który zapewnił, że miasto zaopiekuje się młodzieżą i będzie starało się utrzymać szkolenie.
Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z Lokeren?
Jest ich mnóstwo. Przeżyłem tu kilka bardzo udanych lat piłkarskich. Kilka pięknych kart tu zapisałem. W pucharach na przykład wygraliśmy z Barceloną - tego nie można się chyba wstydzić. Parę razy byliśmy blisko zdobycia mistrzostwa Belgii. Regularnie graliśmy w pucharach, doszliśmy do ćwierćfinału Pucharu UEFA. Po karierze tu osiadłem, a to mówi samo za siebie, że bardzo dobrze się tu poczułem. To małe miasteczko, wszyscy się znają. Ja i moi koledzy z boiska dużo zrobiliśmy dla Lokeren, dlatego jesteśmy tu szanowani.