Paweł Gołaszewski
Nieśmiały, skromny, rzadko się odzywa. Nie lubi być w centrum uwagi, raczej woli przyglądać się wszystkiemu z boku. Kiedy jednak wychodzi na boisko, tych cech nie widać. Staje się odważny, przebojowy, pewny siebie, podejmuje niebanalne decyzje.
- Chciałbym podziękować drużynie, szczególnie "Jędzy", bo bez kolegów ten sukces byłby niemożliwy - mówił Michał Karbownik na scenie w hotelu Hilton, odbierając statuetkę dla Odkrycia Roku z rąk prezesa PKO Banku Polskiego, Zbigniewa Jagiełły. Dlaczego podziękował akurat Arturowi Jędrzejczykowi? - Żartował w szatni, że bez niego nie wygrałbym tej nagrody, bo tak dobrze mnie asekuruje na lewej obronie - odpowiada z uśmiechem.
Z doskoku na obóz
Jeszcze jesienią jego wartość na Transfermarkcie wynosiła zaledwie 100 tysięcy euro. Zaledwie, bo według "Super Expressu" Legia otrzymała za Karbownika ofertę w wysokości 5 milionów euro, ale ją odrzuciła. Rozbieżność pomiędzy wartością a propozycją była olbrzymia, niemniej taka kwota jest jak najbardziej realna.
ZOBACZ WIDEO: Nowy inwestor w Polonii Warszawa? "Ta sytuacja pokazuje, dlaczego wielki biznes nie wchodzi do polskiego futbolu"
- Wiem, na ile wycenia mnie obecnie Transfermarkt. Przy moim nazwisku jest kwota 4 miliony euro. Czy jestem tyle wart? Nie wiem. Nie jest to dla mnie wyznacznik. Skupiam się na tym, żeby ciągle się rozwijać, pomagać drużynie w osiąganiu celów i jednocześnie realizować swoje - mówi. Jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkich piłkarzy z bazy portalu i porównamy kwoty przy ich nazwiskach od 1 lipca 2019 roku do dzisiaj, 18-latek z Legii pod względem wzrostu wartości jest na ósmym miejscu na świecie! Wyprzedzają go: Marcelo Herrera (wzrost o 19 900 procent), Kaio Jorge (15 900), Marash Kumbulla (13 233,3), Marcos Paulo (10 900), Sergino Dest (7900), Nikolas Dyhr (5900) i Agustin Obando (4566,7). Wartość Michała urosła o 3900 procent.
Od zawsze uwielbiał grać w piłkę, nigdy jednak nie przypuszczał, że zagra na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce. - Piłka była pasją. Wolałem iść pograć na podwórko, niż obejrzeć mecz w telewizji. Wyjątkiem była reprezentacja Polski. Ekstraklasy praktycznie nie oglądałem, nikomu nie kibicowałem. Blisko domu miałem dwa boiska: jedno betonowe, drugie trawiaste. Często z bratem i jego kolegami wychodziliśmy, graliśmy dwóch na dwóch. Rywalizowałem ze starszymi. Konsoli nie miałem, na komputerze grywałem sporadycznie, bo mama założyła hasło. W domu spędzałem bardzo mało czasu, w zasadzie tylko spałem i jadłem, poza tym biegałem za piłką - opowiada wychowanek Zorzy Kowala.
Najlepszy lewy obrońca rundy jesiennej PKO Bank Polski Ekstraklasy kojarzony jest z Radomiem, ponieważ kilka lat spędził w młodzieżowym klubie z tego miasta - Młodzik. Jednak pierwsze kroki stawiał właśnie w Zorzy, drużynie z jego rodzinnej miejscowości.
- W Radomiu nigdy nawet nie mieszkałem, ale to miasto jest mi bliskie. Miałem siedem albo osiem lat, kiedy poszedłem na pierwszy trening Zorzy. Po trzech, czterech latach zgłosił się po mnie Młodzik. Graliśmy turniej dla rocznika 2001 jako Zorza, ale pojechaliśmy zawodnikami o rok starszymi. Dla mnie była to rywalizacja z rówieśnikami. Po turnieju trener Młodzika skontaktował się z rodzicami i ustaliliśmy, że pojadę z drużyną na obóz. Chłopaki już byli na zgrupowaniu, a mnie dowieźli. Zaakceptowali mnie bez problemu. Poza mną, niestety, nikt nie przebił się wyżej - wspomina.
Smutna osiemnastka
Jako dziecko zgarniał mnóstwo statuetek na turniejach. Najwięcej dla najlepszego zawodnika, choć niewiele mniej stoi nagród dla króla strzelców. W trudnych momentach koledzy podawali do Karbownika, ten mijał po dwóch, trzech rywali i kończył akcję golem. Z Młodzika próbowało go więc wyciągnąć kilka klubów. Były telefony z Polonii Warszawa, ale "Czarne Koszule" nie były konkretne. Zresztą zawodnik nie był przekonany do tego ruchu. Przedstawiciele Radomiaka również gościli w domu Karbownika, ale wtedy nie chciał odchodzić do lokalnego rywala. Zdecydował się zmienić barwy, kiedy zgłosiła się Legia.
- Dostałem powołanie na konsultację kadry Mazowsza, graliśmy sparing, po którym klub skontaktował się z rodzicami. Dostałem zaproszenie na testy, które trwały... jeden dzień. Odbyłem dosłownie jeden trening i odpowiedź ze strony trenerów była pozytywna. Drugi mój przyjazd do Warszawy wiązał się już z przeprowadzką. Trafiłem do bursy. Problemów ze mną nie było. Trudniej było się przestawić pod względem piłkarskim. Pierwsze pół roku było ciężkie. W Młodziku wychodziliśmy na boisko i graliśmy po swojemu. W Legii intensywność i częstotliwość treningów były zdecydowanie większe. W dodatku doszły założenia, trening pozycji, taktyka - wszystko dla mnie było nowe, do tego miałem kłopoty zdrowotne - opowiada.
W Legii szybko zaczął się przebijać. Przez półtora roku przebył drogę z akademii do drużyny rezerw. W III lidze zadebiutował jako szesnastolatek. - Miałem obawy, wiadomo jak się gra na takim poziomie, można trochę oberwać. Zacząłem zakładać nawet mocniejsze ochraniacze, szybko się jednak przyzwyczaiłem. Zimą 2019 roku dostałem zaproszenie na obóz z pierwszą drużyną, po którym zacząłem regularnie trenować z jedynką - mówi.
Jedenaście miesięcy temu świętował 18. urodziny. Imprezy nie zrobił, a koledzy z pierwszego zespołu też nie sprawili mu odpowiedniego prezentu. 13 marca 2019 roku Legia przegrała w ćwierćfinale Totolotek Pucharu Polski z Rakowem Częstochowa. Karbownik został w Warszawie, nie załapał się do kadry meczowej, poszedł po prostu na obiad z kolegami.
W europejskich pucharach nie zadebiutował, ale zdążył poczuć smak wielkich spotkań z perspektywy murawy. 7 grudnia 2016 roku Legia odniosła sukces. Drużyna prowadzona przez Jacka Magierę pokonała przy Łazienkowskiej Sporting Lizbona 1:0. Karbownik był jednym z chłopców, którzy podawali piłki. - Wielkie przeżycie! Jechałem na stadion autobusem razem z kibicami, można było wyczuć, że będzie to wielkie piłkarskie święto. Euforia po zwycięstwie była olbrzymia. Jako kibic na "żylecie" nigdy nie byłem. Byłem natomiast na koszykówce, gdzie siedziałem z najgłośniejszymi fanami. Podobało mi się.
Karbownik wydaje się idealnym materiałem na piłkarza. Grzeczny, spokojny, poukładany, do znudzenia powtarza, że futbol jest u niego na pierwszym miejscu. Zamiast włóczyć się po mieście, woli potrenować, ewentualnie pograć na konsoli. - Jestem typem samotnika i... mi to nie przeszkadza, choć rzecz jasna lubię też spędzać czas ze znajomymi. Wiem jednak, co jest dla mnie najważniejsze.
Warszawa już niejednego utalentowanego juniora wciągnęła. Michał wydaje się jednak inny. Na imprezy nie chodzi, bo nie lubi.
W drużynach młodzieżowych całe życie występował z numerem jedenaście. W pierwszym zespole Legii założył czternastkę, czyli numer, z którym grał... Aleksandar Vuković. - Trener podkreśla, że mam bronić honoru tego numeru. Jedenastka się zwolniła, odszedł niedawno Jarek Niezgoda, zostanę jednak przy swoim - tłumaczy.
Dzisiaj jest pełnoprawnym członkiem pierwszej drużyny. Z każdym dniem czuje się coraz pewniej w szatni, dojrzewa, nabywa obycia. - W głowie mi nie szumi. Latem, kiedy przebywaliśmy na zgrupowaniu, pojawiły się myśli, że trzeba będzie udać się na wypożyczenie. Byłem nawet blisko Radomiaka, chciałem spróbować sił w silniejszej lidze niż III i... nagle pod koniec wakacji zadebiutowałem w Legii. Zostałem, była to idealna decyzja.
Po pięciu miesiącach od debiutu w PKO Bank Polski Ekstraklasie otrzymał tytuł Odkrycia Roku. - Po gali telefon zwariował. Chyba dopiero po dwóch dniach skończyłem odpisywać na wiadomości. Wiem, kto w przeszłości wygrywał w tej kategorii i jak się później potoczyły losy tych zawodników. Mam nadzieję, że podążę drogą Roberta Lewandowskiego, który zaczął od tytułu Odkrycia Roku, a ma już osiem statuetek dla Piłkarza Roku i licznik bić może nadal.
Cele sportowe Karbownik ma oczywiste - dublet na krajowym podwórku. A osobiste? - Dobrze przygotować się do matury i zdać prawo jazdy - odpowiada.
Paweł Gołaszewski, Piłka Nożna
->Premier League: Aston Villa - Tottenham. Emocje, pięć goli i wyszarpnięte zwycięstwo "Kogutów"
->Szymon Mierzyński: Manchester City może przeżyć sportowy upadek (komentarz)