Martyna Pajączek: Nie jestem szefem-zamordystą

Newspix / ARTUR KRASZEWSKI /A.P.P.A / Na zdjęciu: Martyna Pajączek
Newspix / ARTUR KRASZEWSKI /A.P.P.A / Na zdjęciu: Martyna Pajączek

- Jest mi obojętne, czy komuś podobało się to, co działo się w klubie po moim przyjściu. Gdy się za coś biorę, chcę pozytywnego efektu. Poza tym, na samym końcu to ja będę za wszystko odpowiadała - mówi Martyna Pajączek, prezes Widzewa Łódź.

[b][tag=61510]

Paweł Kapusta[/tag], WP SportoweFakty: Na pewno oglądała pani dotychczasowe mecze polskich drużyn w europejskich pucharach. Zanim o Widzewie, spytam panią jako członka zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej: dlaczego jesteśmy tak marni?[/b]

Martyna Pajączek, prezes Widzewa Łódź: To ci dopiero koncepcja! Kobietę będzie pan pytał, dlaczego jesteśmy marni w piłkę?!

Kobieta czy mężczyzna - na pewno członek zarządu PZPN.

Nie wiem. To sprawy sportowe, a ja o kwestiach sportowych zawsze wypowiadam się niechętnie. Wolę mówić tylko o sprawach, na których się znam.

Ale jak sama nazwa wskazuje, zarządzacie polską piłką. A ja tylko szukam odpowiedzi na proste pytanie: dlaczego w porównaniu z klubami z niemal większości lig w Europie wypadamy dramatycznie blado?

Kiedyś do myślenia dała mi pewna sytuacja. Gdy wymyśliłam przed laty, że chcę mieć w Miedzi Legnica akademię, nie wiedziałam, na kim się wzorować. Szukałam inspiracji. Wiedziałam, że nie ma co spoglądać na drugą stronę świata, bo zaraz ktoś powie: nie mamy szans, bo boisk za mało, a i pogoda nie taka. Wysłałam więc trenerów do Czech, w miejsce zbliżone kulturowo. Pojechali, podpatrzyli sprytne rozwiązania. Przekazali mi dodatkowo słowa tamtejszego szkoleniowca. "Gdy wasze dzieci grają z naszymi, jesteście po prostu lepsi. Większy kraj, więc macie z czego wybierać. Ale w młodzieży jest już odwrotnie. To my wygrywamy, bo ciężko pracujemy. Nie potraficie ciężko pracować".

ZOBACZ WIDEO: Borussia Dortmund lepsza od Liverpoolu. Pięć goli w ciekawym sparingu

I co, to cała filozofia? Wytłumaczenie?

To jest do przemyślenia, ale teoria wydaje się niegłupia. Przecież my nie mamy gorszych piłkarzy, trenerów. Odkąd jestem w piłce, zupełnie tego nie widzę. Widzę jednak, że trzeba więcej i ciężej pracować. I tego wymagam od swoich pracowników.

Przez dobrych kilka lat zarządzała pani Miedzią Legnica, teraz rządzi pani w Widzewie Łódź. Miała pani i ma wpływ na to, jak te kluby wyglądają. Wie, jak wygląda zarządzenie w innych klubach. Może my to po prostu źle robimy? Zwracamy uwagę na złe aspekty? Mamy złe priorytety?

Przecież na całym świecie kluby budowane są w podobny sposób. I polskie, i hiszpańskie. I niemieckie, i angielskie. Nie widzę znaczącej różnicy w tej dziedzinie między nami czy zachodnimi klubami.

A czy wy jako PZPN, organizacja mająca dbać o rozwój dyscypliny, myślicie o reakcji na to, jak drastycznie obniża się poziom sportowy polskich klubów względem rywali z innych lig? Planujecie jakieś robocze spotkania? Dyskusje? Cokolwiek, co mogłoby zapobiec kolejnym kompromitacjom? Dokładnie takie pytania stawiałem przed rokiem i otrzymałem odpowiedź: PZPN nie jest od tego.

Kij ma dwa końce. Wymyśliliśmy sobie, że najwyższą klasą rozgrywkową w Polsce rządzić będzie niezależna, osobna spółka. I naszą elitę oddaliśmy w jej władanie. Zarząd PZPN reprezentuje z kolei całe środowisko - są tam przedstawiciele ekstraklasy, 1. ligi, związków wojewódzkich. Piłkarskie środowisko to system naczyń połączonych. Każdy powinien jak najlepiej robić swoją robotę, wtedy cały polski futbol będzie szedł w dobrym kierunku. Gdy byłam prezesem 1. ligi, właśnie taką narrację budowałam. Liga miała produkować piłkarzy i trenerów dla ekstraklasy. Być jej realnym zapleczem. Bo człowiekowi w wyższej lidze jest łatwiej, jeśli ma przetarcie na niższym poziomie. Z kolei ekstraklasa ma być w tej teorii oknem wystawowym polskiej piłki na świat.

No naprawdę, piękne okno.

Pytał pan, czy udało się coś zrobić, czy planujemy debaty, dyskusje. Nie wiem, czy pan pamięta - niedawno udało się wywołać poważną dyskusję o przyszłości naszej piłki. Na różne tematy, choćby o liczbie klubów w najwyższej klasie rozgrywkowej, dyskutowali przedstawiciele trenerów, mediów, klubów, związku. Doszliśmy do wspólnych wniosków. Ku mojemu zaskoczeniu ekstraklasa wniosków jednak nie przyjęła do wiadomości, ustalenia poszły do kosza. Spółka doszła do innych wniosków, takie jej prawo.

Gdy widzi pani, jak marni jesteśmy na tle innych krajów, nie odechciewa się pani?

Nie.

Dlaczego?

Bo ja myślę zupełnie inaczej. Jestem osobą, która lubi coś zbudować, naprawić. Polska piłka jest dla mnie środowiskiem idealnym do pracy. Gdyby było dobrze, oznaczałoby to, że nikt mnie tu już nie potrzebuje.

Można powiedzieć, że trafiła pani do piłki przez przypadek?

Jasne. W 2011 roku.

Przez przypadek, wiedząc cokolwiek o futbolu?

Wyłącznie lubiąc oglądać mecze.

Co było dla pani największym szokiem?

"Jezu, przecież to wszystko nie ma prawa działać!" - tak sobie pomyślałam po pierwszym zderzeniu z tymi realiami. Szok: jest klub, na mecze przychodzą kibice, są piłkarze, trenerzy, ale tak naprawdę w środku nic nie działa. Jest fasada, a na zapleczu pustka. Wszystko trzeba było budować od nowa.

Moje trafienie do futbolu jest związane z Andrzejem Dadełło. Pracowałam w jednej z jego firm. Byłam tam dyrektorem marketingu i PR. Przeczytał w gazecie, że Miedź - klub, na którym się wychował - ma ogromne problemy i może upaść. Skontaktował się z ludźmi z klubu. Dopytał, jak może pomóc. Brakowało kasy, więc myślał, że wesprze finansowo i będzie dobrze. Ale gdy wrócił ze spotkania w klubie, powiedział tylko: matko, im trzeba jakoś pomóc! Martyna, jedź tam, pomóż im!
- Ale przecież ja się nie znam! Nigdzie nie jadę!
- Daj spokój, coś wymyślisz!

Poprosiłam, by przywieźli mi na spotkanie kogoś z jakąkolwiek wiedzą o Miedzi. Zjawił się chłopak, który bardzo dużo opowiadał o klubie, o problemach. Kompletny świr, okazało się poza tym, że w klubie nie pracuje, jest człowiekiem od kibiców. Był pierwszą osobą, którą tam zatrudniłam. Chodzi o Krzyśka Piotrowskiego. I tak to się zaczęło. Łatwo nie było. To był proces. Na początku budowało się absolutne podstawy. By zacząć budować charakter tego klubu, większą strategię, potrzebowałam czasu. Przez rok bałam się podejmowania strategicznych decyzji, bo miałam poczucie, że zbyt mało wiem. Więcej zadawałam pytań, niż podejmowałam decyzji. Dopiero po awansie do 1. ligi zaczęliśmy działać na poważnie. Dlatego dziś w Widzewie mam o tyle łatwiej - naukę zarządzania chaosem w środowisku naturalnym mam już dawno za sobą.

CZYTAJ TEŻ: Dwa tygodnie prawdy Arkadiusza Recy. Szansa przed reprezentantem Polski - KLIKNIJ!

A jak się zostaje prezesem Widzewa Łódź?

Szybko.

Chodzi mi o to, jaka jest procedura. Kto dzwoni, co mówi. "Ratuj!"?

Pierwsze kontakty miały miejsce jeszcze w grudniu ubiegłego roku, ale to było w sumie nieporozumienie. Zostałam poproszona o pomoc. Zgodziłam się spotkać i doradzić. Nie zaskoczyło mnie to, bo dzwonią do mnie czasem z różnych lig. Zaproponowano mi jednak poważniejszą współpracę, ale to nie był moment, w którym mogłam objąć stanowisko. Miałam inne zobowiązania. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że temat wróci. Gdy jednak zadzwonił Widzew, a konkretnie Piotr Pietrasik, prezes Stowarzyszenia RTS Widzew Łódź, jedynego obecnie właściciela klubu, miałam już wyrobione zdanie. To bardzo trudny klub. Wielkie wymagania, wielkie problemy i historia pokazująca, że mało komu w ostatnim czasie się tu cokolwiek udało.

Miała pani wątpliwości?

Miałam, bo nie wiem, czy jest w Polsce trudniejszy do prowadzenia klub. Może jakiś centralny, może Legia. Kibicowsko jest to fenomen. Nie ma drugiego takiego miejsca w naszym kraju. To aż dziwne. Nawet w Łodzi nie potrafią do końca tego wyjaśnić. Ale właśnie to coś, co wyróżnia Widzew na tle innych, buduje jego tożsamość. Trzeba ten klub naprawić, ale jednocześnie nie zgubić tożsamości. Uważnie podejść do ludzi, jeszcze bardziej zaangażować, a nie odciąć. Bo my teraz będziemy naprawiać, a wy sobie tylko karnet kupcie. I właśnie dogadanie się z tak zróżnicowaną społecznością jest strasznie trudne. Kto wie, może się to zaraz okazać niemożliwe. Ale warto spróbować wciągnąć kibiców w codzienne życie klubu.

Kibic Widzewa to wielkie dobro. Zwykłemu menedżerowi, na dodatek spoza branży, trudno byłoby w to wejść i rozpocząć taki dialog społeczny. Ja mam w sobie trochę anielskiej cierpliwości, ale z drugiej strony - przetarcie w roli prezesa 1. ligi. To organizacja skupiająca 18 podmiotów, reprezentowanych przez 18 prezesów, czyli ludzi wydających na co dzień polecenia i mających rację. Trzeba uczyć, że razem możemy więcej. Rozumiem, że podobna operacja czeka mnie w Łodzi. Wszystkie środowiska, skupione wokół Widzewa teraz bądź w przeszłości, trzeba na nowo pociągnąć w tym samym kierunku.

Zastanawiam się, czy ludzie w klubie się pani boją.

Niech pan ludzi pyta.

Pani pytam. Przecież musi to pani czuć, widzieć.


Jestem praktyczna, rzeczowa. Każdy wie, co ma robić. Jeśli coś ustalamy i wszyscy się wywiązują, atmosfera jest dobra. Jeśli jednak dochodzimy do wspólnych wniosków, ale tego nie realizujemy, to tego nie pojmuję. Oczekuję wyjaśnień. Jasne, w momencie dyskusji dopuszczam możliwość, że pracownik się z czymś nie zgadza. Merytorycznie to argumentuje. Jeśli zapadają decyzje i ktoś ich nie realizuje, nie jestem zadowolona. Szefem-zamordystą jednak nie jestem.

Pytam w kontekście pani pierwszych dni w Widzewie. Wchodzi pani do klubu i od razu przeprowadza rewolucję, zwalnia niedawno zatrudnionych trenera i dyrektora sportowego. Pozostali pracownicy musieli na pani widok drżeć jak osiki.


Dlatego właśnie lubię rozmawiać z ludźmi. Zawsze ktoś mi zwróci uwagę na sprawy, które wcześniej w ogóle mnie nie zajmowały. Szczerze? Nawet o tym nie pomyślałam. Tak bardzo byłam pochłonięta rozważaniem wszystkich za i przeciw tej mającej strategiczne znaczenie dla klubu decyzji, że się wyłączyłam. Zajęłam się analizą danych, a nie obserwacją otoczenia. Przegapiłam moment, o którym pan wspomina.

I co, wyrzuty sumienia teraz gryzą?


Jest mi obojętne, czy komuś podobało się to, co działo się w klubie po moim przyjściu. Gdy się za coś biorę, chcę pozytywnego efektu. Poza tym, na samym końcu to ja będę za wszystko odpowiadała. Jasne, mogę popełnić błąd, ale dziś mam wewnętrzne przekonanie, że zrobiłam w ostatnich tygodniach wszystko najlepiej, jak potrafiłam.

Jak jest dziś z pani rozumieniem piłki?


Gdy siedzimy czasem na smutnych meczach i nawet ja widzę, że coś jest nie tak, mówię swoim doskonale znającym realia kolegom - na przykład Radkowi Michalskiemu czy Pawłowi Wojtali: wy to macie przerąbane, bo to jeszcze rozumiecie. A ja? Mnie to mniej martwi.

W takim razie jak to działa: przychodzi pani do nowego klubu i jeszcze przed startem nowego sezonu zwalnia trenera oraz dyrektora sportowego. Na jakiej podstawie?


Przecież nie na podstawie tego, że drużyna nie strzelała goli.

Ktoś pani ten ruch podpowiedział?


Mówimy o zupełnie różnych sprawach. Ja mówię o tym, że nie podejmuję decyzji czysto sportowych. Na przykład, że konkretny zawodnik zagra w pomocy albo w ataku. Albo że potrzebujemy konkretnego gracza na konkretną pozycję. Od tego jest trener, muszę mu ufać, muszę się z nim rozumieć i muszę rozumieć tok jego rozumowania. Zlikwidowanie pionu sportowego - bo prawda jest taka, że moja decyzja była usunięciem więcej osób niż dwóch - to nie była decyzja sportowa. To była decyzja menedżerska. Mówiąc obrazowo: zlikwidowałam coś, co moim zdaniem w firmie nie działało. Tłok w maszynie nie chodził jak powinien. W tej sytuacji albo trzeba było dostosować do niego całą firmę, albo wymienić źle działający element. Byliśmy miesiąc przed startem sezonu, więc zdecydowałam się na drugą opcję.

Jeśli chodziło o całą strukturę, to dlaczego po jej zmianie nie zostawiła pani poprzedniego szkoleniowca?


Chce pan, żebym mówiła o detalach. A ja o detalach to bardzo niechętnie! Policzyłam plusy i minusy, przeprowadziliśmy kilka rozmów i doszłam do wniosku, że trzeba działać szybko. Jak na początku nie ma motyli w brzuchu, to później już ich nie będzie. Mogło się więc okazać, że za jakiś czas trzeba by było podjąć dokładnie taką samą decyzję, ale z koniecznością poniesienia konsekwencji. Trwałaby liga, majstrowalibyśmy w otwartym organizmie. Nie mogłam na to pozwolić. A o szczegółach decyzji nie chcę na razie głośno mówić. Może kiedyś.

Zanim dogadałam się z trenerem Marcinem Kaczmarkiem, musiałam sprawdzić, czy my w ogóle rozmawiamy w tym samym języku. Trener jest dobry, jeśli nie działa chaotycznie i jego decyzje wynikają z logiki. Dodatkowo ja muszę tę logikę potrafić odtworzyć. Jeśli nie rozumiem, co mówi do mnie trener, oznacza to, że on nie rozumie, co właśnie myśli. Okazało się, że nadajemy na tych samych falach. Kaczmarek potrafi mi wszystko tak wyjaśnić, że nie mam do niego żadnych pytań. Później przychodzę na trening i widzę, że to, co mi mówił, sprawdza się w rzeczywistości.

Gdy czyta się artykuły na pani temat, w większości pojawia się określenie: Żelazna Dama polskiego futbolu. Nie będę pytał, czy się pani zgadza z takim określeniem. Spytam: to miłe czy niemiłe?


Rozczarowujące.

Jak to?


Bo to prześlizgiwanie się po temacie. Jeśli ktoś mnie zna, kiedykolwiek ze mną rozmawiał, nigdy nie użyłby takiego określenia. Bo po prostu by mu nie pasowało. Wiadomo, jak działają pewne mechanizmy. Kobieta, w piłce, no to na pewno żelazna dama. To spełnia pewien horyzont oczekiwań.

To może efekt teorii, że jeśli nie będzie pani trzymać klubu mocno za pysk, to środowisko wejdzie pani na głowę. Z jednej strony chmara zawodników, trenerów, menedżerów, z drugiej pani, sama.


Nikt mi nie wejdzie na głowę. Nie pozwalam sobie na to. Nie oznacza to jednak, że w moim otoczeniu panuje atmosfera strachu. Pozycji lidera nie buduje się krzykiem, tylko autorytetem i kompetencjami. Gdybym tego nie miała, już dawno nie byłoby mnie nie tyle w samej piłce, co po prostu na takich stanowiskach w biznesie.

Są obszary, w których nie jestem ekspertem i niechętnie się w tych tematach wypowiadam. Nie jestem ekspertem w kwestiach sportowych. Mam wokół ludzi, którzy wiedzą na ten temat więcej, a ja nigdy nie będę w tym tak dobra jak oni. Jest jednak wiele obszarów, w których czuję się doskonale. Czasem ktoś mi o czymś opowiada, nie może sobie dać z czymś w klubie rady, a ja myślę: Boże, jakie to proste! Przecież trzeba wykonać tylko dwa ruchy. Biorę się tylko za rzeczy, w których sobie radzę. Jak się udaje to współpracownicy to widzą. W ten sposób powstaje szacunek dla szefa.

CZYTAJ TEŻ: Transfery. Nicolas Pepe blisko Napoli. Szykuje się wielki transferowy rekord! - KLIKNIJ!

Nie irytuje pani, że w rozmowach z panią zawsze musi się pojawić element, nazwijmy go: "baba w futbolu"? Takie trochę podważanie kompetencji, egzotyka.

Jeszcze jakiś czas temu mnie to irytowało. Teraz staram się na to nie denerwować. Bo ile razy można na to reagować?

Często trzeba było?

Często.

Czuła się pani niepoważnie traktowana przez piłkarskie środowisko?

Nie niepoważnie. Protekcjonalnie. Nie czułam się z tym dobrze. Nie będę jednak panu przytaczała dokładnych zdarzeń. Po pierwsze dlatego, że po prostu nie chcę. A po drugie - bo nieprzyjemne sytuacje zabierające dobrą energię staram się po prostu z siebie usuwać. Czasem czułam się jednak jak małpka w cyrku. Nie chodzi jednak o krytykę czy wręcz wykluczenie.

Natomiast jednak dużo więcej jest bardzo miłych sytuacji. Z racji tego, że często jestem jedyną dziewuchą, chłopaki traktują mnie jak rodzynka, wyjątkowo sympatycznie.

A nie chciałaby pani po prostu być traktowana normalnie? Bez przesady ani w jedną, ani w drugą stronę?

Osoby, z którymi dużo współpracuję, w ogóle nie zwracają uwagi na to, że jestem kobietą. Nie ma żadnych różnic, a tym bardziej uprzedzeń. Pamiętam z kolei początki w zarządzie PZPN: był szacunek, ale też lekki dystans. Dziś pracujemy już ramię w ramię, jak jeden organizm. Zwracanie uwagi na płeć, komentarze, uśmiechy - tak zachowują się przeważnie osoby, które nie miały wcześniej ze mną do czynienia. W jakimś zakresie to rozumiem, bo to dla nich anomalia.

W wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" mówiła pani, że nie umie się nawet dobrze od papierosów uzależnić. Piękne zdanie, ale chyba nieprawdziwe.

Dlaczego?

Bo wielokrotnie mogła pani wrócić do biznesu, ale jednak w futbolu pani została. Czyli chyba uzależniła się pani od tej naszej kopanej.

To nie jest uzależnienie od piłki. Bardziej od adrenaliny.

W biznesie tyle adrenaliny nie ma?

Biznes jest bardziej uporządkowany, przewidywalny. A piłka to ciągły hazard. Możesz zrobić świetne - tak ci się przynajmniej wydaje - transfery, wygrać wszystkie przedsezonowe sparingi, a później pojechać do malutkiego miasta czy kraju i dostać lanie od przez nikogo nieznanego przeciwnika.

Nigdy pani nie żałowała, że mimo pojawiających się możliwości, nie wróciła do biznesu?

Nie, choć rzeczywiście od czasu do czasu pojawiały się oferty. To nie jest jednak tak, że do biznesu nigdy nie wrócę. Wrócę, to pewne. Niczego sobie nie odmówiłam. Ja to po prostu przesunęłam w czasie.

Prowadzenie klubu bardzo się różni od zarządzania zwykłą firmą?

Piłka to biznes plus emocje. Z jednej strony musisz prowadzić klub jak zwykłą firmę - muszą być te wszystkie procedury, procesy, mechanizm musi sprawnie działać, płacić i zarabiać - ale dochodzi jeszcze element emocjonalny. To niesie ze sobą określone konsekwencje. Zakładam, że fabryka jogurtów w nikim nie wzbudza większych emocji. A z piłkarskim klubem jest już zupełnie inaczej. Inna jest więc rzesza zainteresowanych ludzi, inna temperatura dyskusji. Rzesza krytykantów, liczba zadawanych pytań, stopień ich wnikliwości. W klubie człowiek jest non stop i z każdej strony obserwowany. Trzeba nauczyć się z tym żyć. Osoby, które nie mają jasno ustalonego planu działania, mogą czuć się w tym nieswojo. Bo będą słyszały milion pytań, a nie będą potrafiły udzielić odpowiedzi. Idea jest bardzo ważna, bo daje komfort, nie traci się pewności siebie nawet mimo pojawiającej się czasem krytyki.

Gdy przyjadę do pani za dwa lata, w którym miejscu będzie Widzew?

Sportowo - nie wiem. Wiem, gdzie bym chciała, żeby był. Zawsze gdy przychodzi nowe, następuje powiew świeżości, pozytywne myślenie. Teraz trwa miesiąc miodowy, ale to wszystko nie jest takie proste, jak się wydaje. Awans do 1. ligi w tym sezonie jest niezbędny. To trudna sytuacja, bo jego brak to kolejne, potężne niespełnienie. Z drugiej strony chcemy klub dobrze poukładać biznesowo. I rozwieję pojawiające się w ostatnim czasie plotki o inwestorze z Włoch. Nic mi o tym nie wiadomo. Nie znam tematu. Widzew to jednak smakowity kąsek. W końcu ktoś się tu pojawi. Musimy się jednak dobrze na to przygotować.

Źródło artykułu: