Maciej Stolarczyk na inaugurację nie mógł skorzystać z aż siedmiu zawodników, w tym z Vullneta Bashy, Jakuba Błaszczykowskiego i Vukana Savicevicia, czyli trzech absolutnie podstawowych graczy, ale za to postawił na czterech debiutantów: Davida Niepsuja, Rafała Janickiego, Michała Maka i Jeana Carlosa Silvę. Nowe twarze pojawiły się też w zespole Śląska: Matus Putnocky, Dino Stiglec i Przemysław Płacheta. Po odejściu Arkadiusza Piecha i Marcina Robaka jako "9" zagrał Daniel Szczepan, dla którego był to premierowy w PKO Ekstraklasie występ od pierwszego gwizdka.
Latem w Wiśle doszło do sporych zmian kadrowych, do tego trener Stolarczyk zmienił ustawienie zespołu na 4-3-3, ale nastawienie krakowian pozostało takie samo. Ponadto liczne absencje zmusiły trenera trenera Białej Gwiazda do ultra ofensywnego zestawienia osobowego: w "11" znalazło się aż sześciu zorientowanych przede wszystkim na atak piłkarzy, a spośród pomocników najbliżej linii obrony ustawiony był Rafał Boguski.
Nim jednak gospodarze, jak to mają w zwyczaju, zdążyli podporządkować sobie rywali, sami byli w poważnych opałach. Najpierw w 2. minucie, gdy po centrze z rzutu rożnego fatalnie skiksował Boguski. Do piłki, w którą kapitan Wisły nie zdołał trafić, dopadł Robert Pich i trącił ją w kierunku bramki Michała Buchalika. Ten zdążył zareagować, ale futbolówka zatańczyła przed linią bramkową i dopiero przytomny wślizgiem wyjaśnił sytuację.
Chwilę później niezdecydowanie obrońców Wisły wykorzystał Płacheta. Skrzydłowy, który w ekstraklasowy debiucie zaprezentował się obiecująco, zabrał się z bezpańską piłką w pole karne i zagrał ją na ósmy metr do Picha. Tym razem Słowak uderzył czysto, ale Buchalika znów wyręczył Klemenz i wiślacy ponownie mogli odetchnąć z ulgą.
ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski nie patyczkuje się. "Szkolenie jest na niskim poziomie"
Pierwsze minuty były trudne dla gospodarzy nie tylko z uwagi na zagrożenie pod ich bramką, ale także na problemy z wyprowadzeniem piłki. Śląsk nie pozwalał Wiśle budować akcji od obrony, zmuszając krakowian do gry długimi podaniami i zbierając później "drugie piłki". Po kwadransie Biała Gwiazda zaczęła jednak dyktować swoje warunki gry i Śląsk miał kłopot z odzyskaniem futbolówki - do końca pierwszej połowy goście nie mieli już nic do powiedzenia.
Czytaj również -> Serafin Szota o krok od Wisły Kraków
Wisła natomiast nie miała problemów z przedostawaniem się w pole karne wrocławian. W dwóch pierwszych takich akcjach gospodarzom zabrakło dosłownie ostatniego podania przed strzałem, ale za trzecim razem atak był już kompletny. W 23. minucie Maciej Sadlok przedarł się lewą stroną i wycofał piłkę na linię pola karnego do Silvy, który uderzył płasko w kierunku rogu, ale Putnocky zdążył zejść do parteru i obronić strzał. Jedenaście minut wiślacy znów zagrozili Śląskowi lewą stroną. Tym razem po centrze Maka zagłówkował Krzysztof Drzazga, ale Putnocky błysnął refleksem i obronił uderzenie.
Wisła zdominowała gości, ale brak kreatywnych Bashy i Savicevicia był widoczny w jej grze. Albańczyk i Czarnogórzec potrafią zagrać nieszablonowo w środku pola, jednym podaniem na skrzydło nadać akcji tempo albo uderzyć z dystansu, podczas gdy Boguski z upływem lat stał się synonimem solidnego ligowca, co nie jest komplementem. Kamil Wojtkowski z piłką przy nodze wygląda dobrze, ale jest zwyczajnie nieefektywny. Z kolei Silva miał dwa, trzy dobre zagrania, ale sprawiał wrażenie zdezorientowanego otaczającą go rzeczywistością, a po przerwie całkiem przepadł.
Czytaj również -> Młodzieżowiec w PKO Ekstraklasie - piłkarz specjalnej troski
W drugiej połowie wiślacy szybko, bo już w 56. minucie stworzyli sobie dogoną sytuację, ale znów dobrze zachował się Putnocky, który nogą obronił uderzenie Drzazgi z pięciu metrów. Jak się okazało, Słowak tą interwencją podał tlen kolegom, a ci wzięli głęboki wdech. Kilkadziesiąt sekund później po strzale Damiana Gąski z 12 metrów piłka odbiła się od słupka bramki Wisły, ale już w 61. minucie Śląsk cieszył się już z prowadzenia.
Dośrodkowanie z prawej strony przeszyło pole karne Wisły i piłka trafiła do zamykającego akcję Stigleca. Sprowadzony ze słoweńskiej Olimpiji Ljubljana Chorwat huknął z lewej nogi w kierunku przeciwległego rogu bramki tak, że Buchalik miał małe szanse na interwencję. 28-letni obrońca przywitał się z PKO Ekstraklasą w najlepszy możliwy sposób.
Czytaj również -> Legia Warszawa królową polowania
Po stracie gola z gospodarzy uszło powietrze. Choć na wyrównanie krakowianie mieli pół godziny, ani razu realnie nie zagrozili bramce gości. Tymczasem szansę na podwyższenie prowadzenia miał Śląsk. W 82. minucie Płacheta, który całkiem obiecująco zadebiutował w ekstraklasie, pomknął lewym skrzydłem i wycofał piłkę do Lubambo Musondy, ale ten z linii pola karnego uderzył obok bramki.
Wygrywając przy Reymonta 22, Śląsk wyrównał klubowy rekord pod względem kolejnych zwycięstw w ekstraklasie. Pięć kolejnych spotkań w najwyższej lidze wrocławianie wygrali dotąd tylko raz - na początku sezonu 1976/1977, w którym zdobyli mistrzostwo Polski.
Wisła Kraków - Śląsk Wrocław 0:1 (0:0)
0:1 - Stiglec 62'
Skład:
Wisła: Michał Buchalik - David Niepsuj, Rafał Janicki, Lukas Klemenz, Maciej Sadlok - Jean Carlos Silva (89' Aleksander Buksa), Rafał Boguski, Kamil Wojtkowski - Krzysztof Drzazga (79' Denis Bałaniuk), Paweł Brożek, Michał Mak.
Śląsk: Matus Putnocky - Łukasz Broź, Piotr Celeban, Wojciech Golla, Dino Stiglec - Michał Chrapek, Damian Gąska (68' Lubambo Musonda), Krzysztof Chrapek - Robert Pich (76' Jakub Łabojko), Przemysław Płacheta - Daniel Szczepan (86' Erik Exposito).
Żółte kartki: Boguski (Wisła) oraz Celeban, Chrapek (Śląsk)
Sędzia: Daniel Stefański (Bydgoszcz).
Widzów: 14 613.