Sprawa jest poważna i być może powinien się nią zainteresować klubowy lekarz. Szkoleniowiec warszawskiej Legii Aleksandar Vuković tuż po zakończeniu spotkania Europa FC - Legia Warszawa wyszedł do dziennikarzy i powiedział (cytaty za Legionisci.com):
"Rywale pokazali charakter. Walczyli o każdą piłkę. Dobrze się czuli na sztucznej murawie, na której grają na co dzień. Nie zaskoczyli nas. Europa to nie jest słaby zespół". Dodał też: "Nie mogę narzekać na postawę i zaangażowanie zawodników, choć zanotowaliśmy remis z niżej notowaną drużyną. Gdyby nie było odpowiedniego podejścia, mogłoby być gorzej".
Mogło być gorzej! Czy państwo to rozumiecie?! Tłumaczę sobie te słowa powypadkowym szokiem. Innego, logicznego wyjaśnienia znaleźć nie potrafię.
Jeśli jednak szkoleniowiec Legii wypowiedział te słowa z pełną świadomością, ktoś z kierownictwa klubu musi się poważnie zastanowić, czy Aleksandar Vuković powinien być trenerem na lata, czy jednak tylko na lato. Takie słowa, pomijając już fakt, że kompromitują wypowiadającą je osobę, są policzkiem dla kibiców. Hańbą dla całego klubu, uważającego się za wielki i poważny. Czwartkowy, bezbramkowy remis to bowiem wyznaczenie nowych standardów nieporadności i piłkarskiej indolencji. Granice wstydu zostały przesunięte tak daleko, że aby je przebić, za rok drużyna będzie się chyba musiała spóźnić na samolot. Innej możliwości po prostu nie będzie.
Bundesliga: Robert Lewandowski wraca do treningów, poleci z Bayernem do USA
Już nawet trudno stwierdzić, kiedy staliśmy się takimi piłkarskimi dziadami Europy. Gdy prześledzi się ostatnie sezony, wyjdzie na to, że sama Legia dostała baty od drużyn z Mołdawii, Luksemburga, a teraz doszedł skrajnie kompromitujący wynik z wicemistrzem (wicemistrzem!!!) Gibraltaru. Przecież ponad połowa z chłopaków, którzy w czwartek wybiegli naprzeciwko poważnym panom piłkarzom z Legii, normalnie pracuje zawodowo. Jeden jest ponoć listonoszem, drugi normalnie obsługuje petentów w urzędzie. Jest tam też ponoć zawodowy kierowca. W piłkę grają, bo lubią. Gdyby zerknęli na zarobki swoich czwartkowych przeciwników, z wrażenia popadaliby jak muchy. Strach jednak pomyśleć, co by się działo, gdyby Legia w czwartek musiała grać z mistrzem, a nie wicemistrzem tego sympatycznego miejsca na ziemi.
Dumny wicemistrz Polski zapewne awansuje do kolejnej rundy, u siebie półamatorów dzielnie pokona. Smród ciągnął się jednak będzie przez wieki. Takie wyniki się bowiem pamięta, choć chciałoby się o nich za wszelką cenę zapomnieć. Lato to dla polskiego kibica okres wstrząsający. Przełom lipca i sierpnia przypomina nam bowiem, że polskie kluby uprawiają zupełnie inną dyscyplinę sportu, niż te prawdziwe. Niż te, do których piłkarze nie wrócili jeszcze z pięknych plaż i hamaków.
ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski nie patyczkuje się. "Szkolenie jest na niskim poziomie"