Istnieje nienawiść pomiędzy oboma klubami - pierwsza część rozmowy z Mikołajem Skórnickim, obrońcą KSZO Ostrowiec Św.

Jest solidnym zawodnikiem, na którego zawsze mógł liczyć trener KSZO Ostrowiec Św. – Wiesław Wojno. O początkach swojej piłkarskiej kariery, o tym jak to jest grać w Radomiaku będąc wychowankiem Broni oraz historii pewnego Toi-Toia i grupie "kieleckiej" portalowi SportoweFakty.pl opowiedział obrońca ostrowieckiego zespołu - Mikołaj Skórnicki.

Anna Woźniak: Pochodzisz z Radomia i tam też zaczęła się twoja przygoda z piłką nożną.

Mikołaj Skórnicki: Urodziłem się w Radomiu i tam też się wychowałem. Przygodę z piłką zaczynałem w radomskiej Broni poczynając od trampkarza, aż do seniora. Był też epizod - propozycja przejścia do juniorów Amiki Wronki, ale nie zdecydowałem się na ten krok. Myślałem wtedy o skończeniu szkoły i nie byłem do końca przekonany, czy powinienem przejść do Wronek. A wszystko zaczęło się od tego, że kolega zaciągnął mnie na trening do Radomiaka. Wcześniej grywaliśmy tylko pod blokiem. W Radomiaku trenowałem tylko dwa tygodnie, potem poszedłem na trening Broni i tam już zostałem przechodząc kolejne szczeble młodzieżowej piłki, aż do seniora.

Jako senior przeniosłeś się do Stali Stalowa Wola, gdzie zdobyłeś awans do II ligi.

- Tak, skorzystałem z propozycji Stali Stalowa Wola, z którą awansowałem z trzeciej do drugiej ligi. Po roku przeszedłem ze Stalowej Woli do Kozienic, gdzie spędziłem trzy lata, następnie dwa lata w Radomiaku Radom i rok w ŁKS Łomża, po czym trafiłem do Ostrowca.

Z tych stron mam miłe wspomnienia, bo i ze Stalą Stalowa Wola i teraz z KSZO udało mi się awansować. Jakoś dobrze mi się tutaj układa, jeśli chodzi o sukcesy sportowe.

Interesujesz się losami klubu, który wypuścił cię na szerokie wody?

- Naturalnie śledzę losy mojego macierzystego klubu, nawet miałem kilka propozycji od obecnego trenera Broni, żebym wrócił na stare śmieci, ale stwierdziłem, że to chyba jeszcze trochę za wcześnie na taki ruch.

Pamiętasz spotkania z KSZO których brałeś udział?

- Pamiętam jak Broń i KSZO grały w tej samej lidze. Grałem bodajże w trampkarzach, gdy podpatrywałem jak seniorzy szykowali się na mecz do Ostrowca, ale osobiście takiego meczu nie miałem okazji obserwować. W sezonie 2005/2006 w Radomiu w meczu Radomiak - KSZO padł remis 2:2. Pamiętam, że sędzia nie uznał mi wtedy bramki strzelonej w 90 minucie po rzucie rożnym. Nie wiem dlaczego. Skończyło się remisem. W Ostrowcu ponieśliśmy porażkę. KSZO wygrał 3:1i grał wtedy naprawdę dobrą piłkę. Ogólnie grało się tu ciężko, tym bardziej, że był to bodajże pierwszy mecz po przerwie zimowej, było bardzo grząskie boisko, ale nie sprostaliśmy KSZO. Poprzednie dwie kolejki zostały nawet przełożone ze względu na aurę.

Ciężko było?

- W Ostrowcu w ogóle gra się ciężko, zwłaszcza jeśli na trybunach zasiada dużo kibiców. Przy głośnym dopingu gra się dużo łatwiej gospodarzom, a KSZO miał różne zawirowania, ale zazwyczaj dysponowało mocną drużyną przeciwko której grało się ciężko.

W tym samym sezonie Radomiak spadł z ligi.

- W tym samym sezonie Radomiak po barażach z Odrą Opole spadł z drugiej ligi. Do rozstrzygnięcia tego meczu potrzebne były rzuty karne. Spadliśmy trochę pechowo, ale sami to sprokurowaliśmy, zwłaszcza postawą w drugiej rundzie, bo po pierwszej byliśmy wtedy bodajże na siódmym miejscu. Prawdopodobnie wpływ na to miały również pewne zawirowania w klubie, po których w przerwie między rundami odeszła duża część drużyny. Praktycznie budowana była nowa drużyna, ale nie udało się. Nie odpalił nam początek rundy rewanżowej, a później pozostały nam już tylko baraże i niestety porażka po rzutach karnych.

Pamiętna 118 minuta meczu barażowego…

- Byłem wyznaczony do wykonywania rzutu karnego, ale nie doczekałem tej chwili, ponieważ w 118 minucie zobaczyłem drugą żółtą kartkę, a w konsekwencji czerwoną. Było to w sytuacji, kiedy atakowaliśmy. Mieliśmy piłkę z autu. Nie zdążyłem jej jeszcze złapać, a już dostałem kartkę za opóźnianie gry. Na wynik dogrywki nie miało to żadnego wpływu, ale karne nie były już dla mnie. Strzelał za mnie, o ile dobrze pamiętam Swetosław Byrkaniczkow i zrobił to co zrobił. Chciał strzelić jak Antonin Panenka, bramkarz nawet nie zareagował i dzięki temu złapał piłkę nawet się nie rzucając.

Czy w takim razie stałe fragmenty gry czy karne są twoim największym atutem?

- Karny zawsze jest loterią, ale nie mam jakiegoś większego stresu przy wykonywaniu tego elementu gry. Kiedyś, jeszcze w Broni Radom byłem wyznaczony do wykonywania karnych. Teraz wychodzi na to, że największym moim atutem jest wszechstronność. W Ostrowcu w obronie zagrałem już na każdej pozycji: na lewej, w środku i na prawej obronie, w środku pomocy. Ze względu na warunki fizyczne, na pewno atutem jest gra głową oraz waleczność.

A na której z tych pozycji czujesz się najlepiej?

- Najlepiej czuję się na środku obrony i w środku, jako defensywny pomocnik. Dużo grałem na tych pozycjach i tam czuję się najlepiej.

Gdzie najchętniej odpoczywasz po meczu?

- Nie mam jakichś szczególnych miejsc, do których wracam. Oczywiście po meczu najprzyjemniej jest odpocząć w domu, albo przed domem w ogródku. Tam najlepiej mi się odpoczywa, z dala od wszystkiego. Po wygranym meczu jeszcze można gdzieś się przejść, ale po przegranym lepiej się zaszyć s ciszy i odpocząć, przemyśleć i odstresować się po tym, co się stało. Staram się jak najszybciej o tym zapominać. Po przegranym meczu trzeba sobie wytknąć błędy, ale przeciąganie tego dłużej niż jeden dzień jest zbędna. Maksymalnie dwa dni po meczu trzeba już o tym zapomnieć, bo za chwilę znowu jest mecz i trzeba się do niego przygotować, bo tego co się stało już się przecież nie odwróci.

Kibice obu drużyn w twoim rodzinnym mieście nie przepadają za sobą?

- Powiedziałbym nawet, że istnieje nienawiść pomiędzy oboma klubami. Zdarzały się zatargi. Przez pewien czas zarówno Broń jak i Radomiak grali w jednej lidze i nigdy nie pałali do siebie sympatią, często były awantury z tego tytułu na stadionie. Sam kilka razy grałem w takich derbach i zawsze czy to na mieście, czy na stadionie dochodziło do burd, nigdy spokojnie to się nie kończyło. Teraz mimo różnicy klas i braku bezpośrednich spotkań, nadal dochodzi do nieporozumień.

Jak zostałeś przyjęty w Radomiaku, jako wychowanek Broni?

- Wychowałem się na osiedlu, na którym mieszka większość kibiców Radomiaka. Sporo z nich znałem i nie miałem jakichś większych problemów z aklimatyzacją w drużynie. Zostałem dosyć dobrze przyjęty. Nie spotkałem się z objawami nienawiści ze strony kibiców w stosunku do mojej osoby, przynajmniej na początku. W debiucie zagrałem bodajże właśnie mecz z KSZO, po którym kibice dosyć miło się wypowiadali o mnie, więc nie było problemu. Później, jak nie szło drużynie, to wiadomo, że wszystko przeszkadzało. Stwierdzenie, że przegraliśmy mecz, bo przeszedłem z Broni powiedzmy, że wcześniej wkalkulowałem w zawód. Wiadomo, że przy przejściu z jednego klubu w mieście do drugiego, coś takiego może się przytrafić.

A w Ostrowcu?

- Przechodząc do Ostrowca nie miałem problemów. Każdy starał się w jakiś sposób pomóc, na boisku nikt nie przeszkadzał. Nie jestem z natury kłótliwym człowiekiem. Zawsze na ile mogę, staram się pomagać czy to na boisku, czy poza nim. Tego samego oczekuję od kolegów. Jeśli ktoś nie chce mi pomagać na boisku, to znaczy, że nie jest ze mną w drużynie, ale czegoś takiego tutaj nie było. Każdy walczył o ten awans, bo każdy chciał go osiągnąć, więc i każdy sobie pomagał. Atmosfera tutaj zawsze była dosyć dobra, co pamiętałem jeszcze z meczów jakie grałem na ostrowieckim stadionie. Ładny stadion, ładne boisko, czego chcieć więcej? No może jeszcze więcej kibiców, którzy wypełnili by stadion do ostatniego miejsca.

W takim razie opowiedz jak trafiłeś do Ostrowca?

- Zadzwonił do mnie pan Krawiec, żebym przyjechał na test-sparing. Skorzystałem z okazji. Pasowało mi tutaj przejść, bo było to blisko domu. Przez ostatni rok, grając w Łomży mieszkałem tam praktycznie sam, bo żona została w Radomiu, gdzie ma stałą pracę. Lata też już mam swoje i chciałem znaleźć coś jak najbliżej domu. Trafiła się oferta z Ostrowca i tak tu przyjechałem. Zagrałem test-sparing, porozmawiałem ówczesnym trenerem - Andrzejem Wiśniewskim. On wyraził chęć, żebym tu został. Poszedłem na rozmowy, które wydaje mi się dość szybko się zakończyły, bo nie było między nami jakichś wielkich zawirowań.

Miałeś już jakichś znajomych w Ostrowcu przechodząc do KSZO?

- Przychodząc do Ostrowca znałem tu Krystiana Kanarskiego, Tomka Żelazowskiego, który był zapraszany na testy przez Radomiaka Radom, kiedy ja tam jeszcze grałem. Znałem Adriana Sobczyńskiego, który gdy ja tu przychodziłem, odchodził. Podobnie Marcin Woźniak. Z Tomkiem Dymanowskim wspólnie robiliśmy awans w Stalowej Woli. W szatni więc zostałem dobrze przyjęty.

Dla KSZO strzeliłeś jako defensywny zawodnik trzy bramki.

- Udało się ich strzelić trzy. Wiadomo, że cieszą. Dwa razy dały remis, raz zwycięstwo, więc zawsze za tą bramką szły jakieś punkty. Szkoda, że nie 9, tylko 5. Ostatnią bramkę strzeliłem w meczu przeciwko swojej poprzedniej drużynie. Grają tam teraz młodzi chłopcy, którzy dopiero uczą się grać. Taki jest los, że zawsze można trafić na klub, w którym się kiedyś grało i jeśli przytrafia się okazja, żeby strzelić, trzeba ją wykorzystać, bo drugiej może nie być.

Ostrowiecka szatnia słynie z dużego poczucia humoru.

- Brasil jest jednym z tych, których najczęściej trzymają się żarty, aczkolwiek nie za bardzo lubi, kiedy jemu się robi psikusy. Szybko się wtedy denerwuje i prawie zawsze się odgrywa (śmiech). W szatni bardzo często dochodzi do żartów.

Też dałeś się w to wkręcić?

- Ja akurat bardziej stoję z boku. Bardziej je obserwuję, niż biorę w nich udział. Nie angażuję się aż tak w te "spory". Na początku była to mała grupa 3-4 chłopaków, potem doszli kolejni - zwani grupą "kielecką". Obecnie trwają wyścigi na żarty. Ostatnio Ciesielowi został obłożony samochód papierem toaletowym, ale to był efekt tego, że wcześniej Brasilowi zastawili samochód Toi-Toiem. Ogólnie w szatni jest bardzo wesoło. Wiadomo, że nikt nie robi tego złośliwie. Są to żarty i reszta zależy od tego, jak ten żart zostanie przyjęty przez poszkodowanego (śmiech). Ale pewne granice nie są przekraczane.

W drugiej części rozmowy Mikołaj Skórnicki skomentuje rozstrzygnięcia w Ekstraklasie, opowie jak po 10 latach zawrzeć związek małżeński, jak pogodzić naukę z piłką nożną oraz jakie zapisy znajdują się w piłkarskim kontrakcie.

Komentarze (0)