Najlepszy wynik Fulham FC w najwyższej klasie rozgrywkowej to siódme miejsce z 2009. W finale krajowego pucharu klub z zachodniej części Londynu grał jedynie raz. Lecz mimo to kibice "The Cottagers" patrzą na wszystkie inne angielskie kluby z góry. A one nawet się temu nie sprzeciwiają. Bo mieszkańcom dzielnicy Fulham po ludzku zazdroszczą. Czego? Przede wszystkim grubości ich portfela: - Klub ma reputację bycia "posh" (negatywne angielskie określenie nadętej osoby z wyższych sfer), nasi właściciele wolą używać raczej słowa "wykwintny" - opowiadał kilka lat temu "The Sun" anonimowy członek klubowego zarządu.
Braku wykwintności rzeczywiście trudno zarzucić mieszkańcom Fulham. Wystarczy spojrzeć na oferty pobliskiej agencji deweloperskiej: "Trzypokojowe mieszkanie z dwoma łóżkami w Henley House gotowe do przeprowadzki. Już od 2 milionów funtów. Zadzwoń teraz". Dla kogoś, kto nie chce gnieździć się na kilkudziesięciu metrach kwadratowych, dobra wiadomość. Za średniowieczny, gotycki domek z Maxwell Road zapłacimy - tylko dziś, oferta promocyjna - skromne 10 milionów funtów. Fulham FC ma więc wyjątkowo trudne zadanie do wykonania. Swoimi urokami musi sprostać wymaganiom lokalnej klienteli.
Jak na razie idzie całkiem nieźle. No może oprócz wyników piłkarskich. W zamian ogłoszono tam jednak nowe plany na rozbudowanie infrastruktury klubowej, które składają się z dwóch podpunktów. Lecz w żadnym z nich nie ma ani słowa o unowocześnieniu akademii. Zamiast tego działacze zamierzają otworzyć: szkołę szermierki, klub szachowy i restaurację z minimum jedną gwiazdką Michelin. I jeśli wierzyć słowom bardzo popularnego w Anglii dziennikarza BBC Dana Walkera sprzed kilku lat, popyt na takie rozrywki będzie całkiem duży. W końcu "właściciel klubu, jak i niektórzy kibice noszą skarpetki, które kosztowały więcej niż moje auto" - opowiada.
ZOBACZ WIDEO Fabiański przerwał hegemonię Lewandowskiego. "Wynik rozczarowania. To był fatalny rok"
Hugh Grant pilnuje tam murawy
Swego czasu rolę opiekuna murawy na stadionie Craven Cottage miał rzekomo pełnić Hugh Grant. Kilka pokoleń wstecz, zarząd wywalczył dwóm trybunom budynku z notabene 1896 roku (!) status "Stopnia II", który nie pozwala na jakiekolwiek zmiany bez zgody konserwatora zabytków. I tak trybuna prasowa składa się z kilku drewnianych krzeseł, które pamiętają jeszcze rewolucję bolszewicką czy narodziny królowej Elżbiety. Ma to niesamowity urok. Dla osoby, która identyfikuje się z hasłem "Against Modern Football" wycieczka na Craven Cottage oraz spacer z metra linii District do areny prowadzącej przez park otoczony Tamizą, powinien być pierwszym punktem w postanowieniach noworocznych.
Na murawie oraz ośrodku treningowym również wciąż dominuje styl retro. W negatywnym tego słowa znaczeniu. Tak jak w latach 70., kiedy piłkarzowi nie podoba się gra drużyny, to najpierw idzie poskarżyć się prasie i nie ubiera tego w nowomowę PR-ową. Zawodnicy skarżą się na swojego trenera, po czym ten wychodzi przed kamery i opowiada, że jest "fantastyczny". Nawet pomimo faktu, iż klub znajduje się w strefie spadkowej. W ostatniej dekadzie Anglicy mieli w tabloidach tyle pożywki z Fulham FC, że spokojnie mogliby obdzielić historyjkami z Craven Cottage wszystkie kluby Premier League.
Bo to co dzieje się w zachodnim Londynie dawno przestało być wykwintne, tylko stało się właśnie "posh".
Klątwa Jacksona oraz sera
Zaczęło się w 2011 roku, kiedy klub paradoksalnie był na swoim szczycie. Sezon wcześniej Fulham awansował do finału Ligi Europy. Potrafił przy tym na dłużej przyciągnąć atencję mediów oraz przede wszystkim całkiem niezłych piłkarzy jak Mousa Dembele, Bryan Ruiz, czy też tych na dorobku jak Philippe Senderos, John Arne Riise lub Zdenek Grygera, którzy przybyli na Craven Cottage odpowiednio z Arsenalu, Romy i Juventusu. Ówczesny właściciel klubu Mohamed Al-Fayed uznał, że do szczęścia kibicom brakuje tylko jednego. Mowa o posągu przed jedną z trybun. Egipcjaninowi nie wpadło jednak na myśl, aby umieścić na nim wizerunek jednej z klubowych legend. Zamiast tego na kibiców "The Cottagers" jak żywy zaczął spoglądać Michael Jackson.
Skąd taki pomysł? Al-Fayed najpierw tłumaczył, że kibice powinni docenić jaki to zaszczyt mieć pamiątkę po twórczości "jednego z najlepszych artystów w historii muzyki". Następnie przypominał, iż jako wielki przyjaciel Jacksona zaaranżował wizytę piosenkarza podczas meczu Fulham przeciwko Wigan z 1999 roku, którą uważał za milowy krok w historii klubu.
Jak się jednak potem okazało Al-Fayed miał początkowo postawić posąg przed domem handlowym Harrods, którego był swego czasu właścicielem. Obiekt został jednak sprzedany w ręce katarskiej rodziny królewskiej, a biznesmen nie miał co z nim zrobić. Ostał się więc na Craven Cottage i przetrwał tam tylko jeszcze dwa lata, czyli tyle co Al-Fayed na swojej posadzie. W 2013 roku zły na reakcje swoich kibiców i po spadku klubu do drugiej ligi angielskiej sprzedał Fulham. Pożegnał się stwierdzeniem, iż zespół wciąż grałby w Premier League, gdyby nie klątwa spowodowana wyrzuceniem monumentu Michaela Jacksona.
Inną teorię spiskową miał - do tej pory znienawidzony na Craven Cottage - niemiecki szkoleniowiec Felix Magath. Według niego na wzmożone problemy z kontuzjami w feralnym sezonie 2012/2013 miał wpływ fakt, iż piłkarze nie leczyli urazów położeniem sera na miejsce bólu. Co ciekawe, po zwolnieniu z klubu bez ogródek powiedział w prasie, że Anglicy muszą sporo nadgonić w kwestii otwarcia się na innowacyjne technologie. Ser z pewnością się do nich zalicza.
Przeczytaj także: Marcelo Bielsa. Spy-hate
Drużyna od bicia rekordów i piany
Do najwyższej klasy rozgrywkowej Fulham powrócił dopiero latem. I to z przytupem, bo o powielaniu błędów nie miało być mowy. Klub z Craven Cottage stał się przy tym pierwszym w historii beniaminkiem, który przeznaczył od razu na transfery ponad 100 milionów funtów. W 2018 roku jedynie 12 zespołów Europy wydało więcej. I na liście przed nazwą zespołu z zachodniego Londynu próżno szukać takich drużyn jak Bayern Monachium, Borussia Dortmund czy jakiegokolwiek klubu Serie A! Pytanie tylko: jak zasadne były niektóre ruchy? Bo same 30 milionów wydano na Andre-Franka Zambo Anguissę z Marsylii, który w seniorskim futbolu grał regularnie jedynie rok. O 20 milionów mniej zapłacono w zachodnim Londynie m.in. za Jean Michaela Seriego z Nicei, który jeszcze rok wcześniej był przecież o krok od gry w FC Barcelonie. Taką kwotę podają przynajmniej raporty francuskiej prasy.
Bo całą sprawę do komisji Football Association (w skrócie FA, angielski odpowiednik PZPN) zgłosił tamtejszy menadżer Jean-Louis Dupont. Jego zdaniem Fulham zataiło w ostatecznej wycenie zawodnika ponad 25 milionów euro z tytułu przyszłych bonusów i dzięki temu uniknie kar za niespełnienie warunków Finansowego Fair Play. Sprawa była omawiana w angielskiej prasie, lecz tylko przez dzień, góra dwa. Powód? Zawodnicy Fulham dostarczali na murawie jeszcze lepszej porcji "rozrywki".
Po 11 kolejkach ligowych podopieczni Slavisy Jokanovicia, wyrównali rekord Premier League... straconych bramek na tym etapie sezonu. Było ich 29. Już wtedy serbski szkoleniowiec skorzystał ponadto z trzech bramkarzy oraz ani razu nie ustawił takiej samej linii obrony w dwóch meczach z rzędu. Z kunsztu oraz pomysłów Jokanovicia śmiała się więc cała Anglia. Wielokrotnie robili to w flagowym programie BBC "Match of the Day" tak poważani eksperci jak Gary Lineker czy Alan Shearer. Według obrońcy Tima Reama, który jeszcze rok temu został wybrany zawodnikiem roku według kibiców Fulham, to jednak nie trener był powodem, dla którego jego zespół grał tak słabo.
Po meczu z Cardiff, amerykański obrońca wyszedł prosto z szatni i powiedział dziennikarce telewizji Sky, że w drużynie "nie ma wystarczająco dużo zawodników, którym się naprawdę chcę".
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
Jokanović poparł takie słowa, sam rozmawiał z dziennikarzami i chwalił się, że jest fantastycznym trenerem, a strefa spadkowa to jedynie wina jego zawodników. Podobną opinię wyraził nowy właściciel klubu Shahid Khan, który w programie przed meczem z Bournemouth otwarcie udzielił swojego wsparcia ukochanemu pracownikowi. Khan powiedział, że plotki o rozstaniu z Serbem są "śmieszne". Jak jednak często bywa w takich sytuacjach, nie minęły nawet dwa tygodnie, a mocodawca postanowił wręczyć Jokanoviciowi zwolnienie. Misję ratowania ekstraklasy powierzono Claudio Ranieremu. Całkiem szybko, bo Włoch został oficjalnie zaprezentowany jako trener Fulham, tego samego dnia, w którym zwolniono Jokanovicia, co jeszcze bardziej zaszkodziło wizerunkowi klubu.
I kiedy wydawało się, że gorzej na Craven Cottage być nie może, to nagle okazało się, że szatnią trzęsie człowiek nawet nie z trzeciego, czy czwartego szeregu piłkarzy Premier League. Mowa o rezerwowym Aboubakarze Kamara, który najpierw popełnił akt samowolki oraz podszedł do wykonywania rzutu karnego wbrew zaleceniom włoskiego trenera. Jedenastkę oczywiście przestrzelił, a po meczu Ranieri opowiadał, iż ma ochotę "zabić Francuza" oraz spotka go sroga kara. Mimo to Kamara nie został z początku odsunięty od kadry meczowej. Ba! W następnej kolejce ligowej wszedł nawet na boisko.
23-latka zawieszono, lecz dopiero po tym jak podczas sesji jogi pokłócił się z zawodnikiem, który zabrał mu miejsce w składzie, czyli Aleksandarze Mitroviciu. Doszło nawet do rękoczynów. W budynku przebywał wówczas cały zespół Fulham. Około 20-30 rosłych, umięśnionych mężczyzn. Lecz mimo to, wszyscy piłkarze oraz sam sztab na tyle nie mógł poradzić sobie z Kamarą, że z miejsca zdarzenia udało się go wynieść dopiero policjantom. Wypadałoby wymagać od klubowych władz jakiegoś dodatkowego oświadczenia, lecz wiceprezes oraz syn właściciela zespołu Tony Khan milczał w sprawie. Zamiast tego wybrał polemikę z kibicem Fulham na portalu społecznościowym, któremu po meczu z Burnley kazał "iść do piekła".
"RITA"
Ściągnięcie Kamary na Craven Cottage to wymysł serdecznego przyjaciela Khana Juniora, pana Craiga Kline'a, który był odpowiedzialny za prowadzenie bazy danych na temat ewentualnych celów transferowych zwany tajemniczo "RITA".
W dużym skrócie: proces pozyskania zawodnika dzielił się w zachodnim Londynie na dwa etapy. W pierwszym trener Fulham oraz jego skauci wyrażali chęć kupna piłkarza. Lecz zielone światło na ewentualny wydatek mógł dać dopiero Kline. Wprowadzał on pozyskane dane o zawodniku do opracowanego przez siebie programu, ten przeliczał odpowiednie współczynniki i dawał ostateczną notę czy można kontynuować rozmowy, albo odpuścić temat. Jeśli ktoś oglądał film "Moneyball" z Bradem Pittem w roli głównej to poznał taki temat od kulis.
Problemem był fakt, że Kline nie za bardzo przykładał się do aktualizacji danych swojego dzieła. Z tego powodu nie wyraził on zgody na transfery takich zawodników jak: Andreas Pereira, Aaron Mooy, Tammy Abraham, Glenn Murray czy Callum Wilson. Tylko ten ostatni ma za sobą już debiut w reprezentacji Anglii, a Bournemouth wycenia go na 50 milionów funtów. Zamiast tego wybrano jednak Kamarę, który z takim podejściem podobnej kwoty nawet nigdy nie powącha. On jednak przeszedł test systemu RITA, a Wilson nie.
Lecz jak opowiada ceniony na Wyspach redaktor sekcji piłkarskiej "Daily Mail", czyli Martin Samuel: - "RITA" przy wszystkich cyferkach nie sprawdza jednak jednego aspektu u swoich piłkarzy: charakteru. A tego brakuje obecnie wszystkim na Craven Cottage najbardziej.
Przeczytaj także: Julien Faubert: Najdziwniejszy transfer w historii Realu