Rafał Wisłocki: Wciąż redukujemy długi

Newspix / BARTEK ZIOLKOWSKI / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: Rafał Wisłocki
Newspix / BARTEK ZIOLKOWSKI / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: Rafał Wisłocki

- Wierzę, że własnymi siłami jesteśmy w stanie doprowadzić klub do przyzwoitego stanu. Jednocześnie rozmawiamy z inwestorami - mówi Rafał Wisłocki, prezes Wisły Kraków.

Zaledwie 9 dni Rafał Wisłocki jest prezesem Wisły Kraków, a przeżył chyba więcej niż kilku prezesów razem wziętych przez wiele lat. Wraz z muszkieterami - Bogusławem Leśnodorskim i Jarosławem Królewskim, ale także wieloma mniej medialnymi osobami z drugiego rzędu, przeprowadził Białą Gwiazdę od pośmiewiska i katastrofy wizerunkowej aż do klubu, któremu kibicuje dziś - przynajmniej czasowo - pół Polski.

Nowy prezes, który kilka lat temu był ledwie trenerem młodzieży - choć trzeba przyznać, że innowacyjnym, myślącym nieszablonowo - nie wie w co włożyć ręce, dlatego proszony o wywiad, oddzwania o godzinie... 1 w nocy. - Teraz wracam z Warszawy do Krakowa, więc mogę pogadać - mówi. Trzeba jednak pamiętać, że to co mówi, następnego dnia może być nieaktualne. A może za kilka godzin, bo przecież sytuacja w klubie zmienia się właściwie z godziny na godzinę.

To, co interesuje kibiców w pierwszej kolejności, to skład drużyny na wiosnę. Czy klub będzie w stanie utrzymać się w lidze? Wiadomo, że odejdzie Zoran Arsenić, ale zostaną Tibor Halilović i Marko Kolar.

- Zorana nie byliśmy w stanie zatrzymać. Otrzymał bardzo dobrą ofertę z innego klubu (wg. sport.pl jest to Jagiellonia) i w obecnej sytuacji klubu nie byliśmy w stanie z tym rywalizować. Natomiast dziś wszystko wskazuje na to, że Tibor i Marko będą chcieli z nami zostać - mówi Wisłocki. Oczywiście wszystko rozstrzygnie się na dniach. Klub do środy musi spłacić zawodników.

Interesująca jest też sprawa Martina Kostala. Klub chciał go wypchnąć, ale nie wiadomo czy sam zawodnik zechce odejść, przynajmniej w kierunku, który odpowiada klubowi. W tej chwili jest kilka ofert, z Polski najkonkretniejsza jest Jagiellonia Białystok. Oferuje około 400 tysięcy euro. To poniżej oczekiwań Wisły, która wycenia piłkarza na 700-800 tysięcy. Ale też Wisła jest w takiej sytuacji, że nie może wybrzydzać. Wisła naciska, ale zawodnik musi chcieć zmienić barwy, a to jak się okazuje, wcale nie jest takie proste.

Jest też kwestia Jakuba Błaszczykowskiego, który chce grać w Wiśle, ale tylko pod warunkiem, że klub zostanie w Lotto Ekstraklasie. A do tego Wisła potrzebuje pieniędzy. Na gwałt.

- W tej chwili zredukowaliśmy nieco zadłużenie, które musimy spłacić, by dostać licencję. Było to 12,2 miliona złotych, teraz jest o kilkaset tysięcy mniej, ale staramy się to wciąż redukować - mówi Wisłocki. Pieniądze z transferu Kostala pozwoliłyby zejść nawet poniżej 10 milionów zadłużenia. To sporo, zwłaszcza, że w poniedziałek klub czeka spory zastrzyk gotówki.

- Mamy obiecane 4 miliony złotych od Jarosława Królewskiego, Kuby Błaszczykowskiego oraz trzeciej osoby. Mamy też dobry plan jak zarządzać, by do końca czerwca klub dobrze funkcjonował. Nie chodzi tu o żadne pożyczki, ale o bieżące zarządzanie, wyprostowanie różnych spraw, wybór najlepszych opcji - zaznacza Wisłocki. Prezes Wisły jest więc dobrej myśli.

- Na pewno pomaga nam fakt, że w ostatnim czasie udało się odwrócić trend i pozytywny wizerunek zastąpił negatywny. Jest spore zainteresowanie mediów, tematy związane z Wisłą biją rekordy popularności, Wisła w ostatnim czasie bardzo zyskała pod względem marketingowym - mówi.

Oczywiście wszystkie te pozytywne sygnały i miłe słówka nie zmieniają jednego - sytuacja klubu jest wciąż bardzo trudna. Dobra atmosfera wokół Wisły może się zmienić z dnia na dzień. Wiele zależy od kibiców. Ci z Krakowa potrafią być potężnym ciężarem wizerunkowym dla klubu. Zwłaszcza, że wielu z nich czerpało korzyści z działalności klubu. Opisywaliśmy przypadek umowy na stroje. Wcześniej Wisła miała kontrakt z adidasem na 2,5 mln złotych i zawodnicy mieli ubrania na każdą okazję. Od momentu, gdy wpływy chuliganów w klubie wzrosły, nagle zaczęło brakować ubrań dla młodych piłkarzy. Mimo iż kontrakt był nieznacznie niższy. Ubrania zaczęły znikać z klubu. Dlatego wiele osób związanych z ruchem kibicowskim ma interes w tym, żeby Wisła się nie podniosła. A więc wejście potencjalnego inwestora jest nie wszystkim na rękę.

- Pewnych spraw nie da się rozwiązać z dnia na dzień. Potencjalny inwestor z Polski jest zainteresowany, jednak wiele zależy od pierwszych meczów u siebie, chodzi o frekwencję, ale też o to jak zareagują trybuny. Ta oferta pojawiała się już wcześniej, ale zawodnikom i sztabowi nie odpowiadał harmonogram spłat. W ostatnim czasie pojawiły się też inne możliwości, z Europy oraz z innego kontynentu - mówi Wisłocki.

Potencjalny inwestor ma czekać na reakcję trybun. Czy odbędą się bandyckie ekscesy, czy też przeważy opcja umiarkowanego kibica. Zarząd nie ukrywa, że chce przebić w liczbie sprzedanych karnetów łódzkiego Widzewa, który sprzedał ich ponad 16 tysięcy, grając zaledwie w III lidze. Zdobyte w ten sposób pieniądze pozwoliły drużynie na duży skok finansowy i co za tym idzie sportowy. Obecnie Widzew gra w II lidze, ale wciąż pod względem wypełnienia trybun jest polskim liderem.

- Byłem w listopadzie na stadionie Widzewa. Rozmawialiśmy z ludźmi zarządzającymi projektem i byłem pod wielkim wrażeniem pracy, którą wykonali. Marzy mi się, żeby stadion był pełny. Pobicie rekordu Widzewa byłoby dla nas wielkim wsparciem od kibiców. Kolejnym krokiem do tego, by spokojnie uzyskać licencję - zaznacza Wisłocki.
 
Wiadomo też, że dodatkową pomoc zadeklarowali lokalni biznesmeni już związani z klubem.

- Już w poniedziałek spotkałem się z Klubem Biznesu 1906, krakowskie firmy są gotowe dodatkowo wspierać Wisłę, ale postawiono warunki, że pewne sprawy muszą być rozwiązane - mówi Wisłocki i oczywiście chodzi o wpływy chuliganów, ale też niekorzystne dla klubu umowy.

- Rozwiązaliśmy te najbardziej "palące", czyli z firmą iKropka (wydawca magazynu kibicowskiego, mąż Marzeny Sarapaty - przy. red.) oraz z firmą sprzątającą (należącą do żony Damiana Dukata - przyp. red.), ale to nie koniec w tej kwestii. Do tego dojdą firmy ochroniarskie oraz siłownia - mówi nowy prezes klubu.

Rozmawiając o firmach, które chciałyby wejść do Wisły, prezes Wisłocki zaznacza, że teraz weryfikacja potencjalnego zagranicznego inwestora wyglądałaby zupełnie inaczej niż w przypadku poprzednich "inwestorów", panów Vanna Ly, Matsa Hartlinga oraz Adama Pietrowskiego. Problemem są wciąż sprawy własnościowe. To był kolosalny błąd zarządu TS Wisła, a więc grupy, w której był też Wisłocki. Zresztą on sam ma tego świadomość.

- My uważamy, że TS jest właścicielem klubu, choć akcje fizycznie są u pana Ly, z którym nie ma kontaktu. Faktycznie akcje powinny być zdeponowane u notariusza i przekazane inwestorowi dopiero po wpłacie pieniędzy, jednak tak się nie stało. To był błąd - mówi.

Co teraz? Wiążącą dla Komisji Licencyjnej PZPN decyzję w sprawie "własności" ma wydać niezależna kancelaria prawna.

- Mamy przygotować listę kancelarii prawnych, które określą naszą sytuację. Komisja Licencyjna wybierze jedną z nich - zaznacza Wisłocki.

ZOBACZ WIDEO Sytuacja Wisły Kraków to telenowela. "Opuścisz jeden dzień i jesteś zagubiony"

Źródło artykułu: