Liderzy rodzą się w różnych okolicznościach. Rafał Wisłocki, wysoki i jednocześnie dość niepozorny rudowłosy były pomocnik, został okrzyknięty ostatnią nadzieją kibiców Wisły zmęczonych terrorem chuliganów. Co prawda jego umiejętności dotyczących zarządzania nikt nie zna, choć można odnieść wrażenie, że "poczuł krew" i na stanowisku odnajduje się co najmniej dobrze. Wygląda na to, że w jego przypadku ważniejsze niż to kim jest, jest to kim nie jest. Sporym atutem, może nawet największym, miało być odcięcie się od grupy "Sharksów" - chuliganów pasożytów, którzy wycisnęli klub do ostatniej kropli krwi i doprowadzili na skraj upadku.
Jeden z trenerów Wisły podaje przykład: "Klub miał kontrakt na 2,5 miliona z producentem ubrań. Dostawaliśmy ogromne ilości sprzętu. Pierwszy zespół, rezerwy, akademia. Teraz ma umowę niewiele niższą, ale dzieci nie mają w czym chodzić. Gdzie ta kasa i sprzęt? Ktoś tym handluje?". A więc to, co teraz potrzebne Wiśle, to odzyskanie wiarygodności i przejrzystości. Ma to gwarantować właśnie Wisłocki.
Oczywiście, byłoby naiwnością sądzić, że nowy prezes nie ma nic wspólnego z "Sharksami". Widziano go z nimi wielokrotnie w sytuacjach sugerujących co najmniej dobre relacje. Wisłocki to były trener młodzieżowej akademii piłkarskiej w Wiśle, która - jak usłyszeliśmy - do pracy szkoleniowej z młodzieżą najchętniej zatrudniała szkoleniowców, którzy dysponowali własnym autem. Bo po zajęciach mogli się przydać jako kurierzy dla grupy chuliganów.
Ale jednak na przywitanie z klubem Wisłocki rozwiązał umowy z wydawnictwem należącym do męża Marzeny Sarapaty (była prezes) oraz firmą sprzątającą żony Damiana Dukata (były wiceprezes). Zapowiedział też rozwiązywanie dalszych niekorzystnych dla klubu umów. Tym samym odciął się dość brutalnym cięciem od dawnych "partnerów". Bo trzeba pamiętać, że on sam również od początku do końca brał udział w negocjacjach z dziwnymi inwestorami - domniemanym księciem z Kambodży i szwedzkim biznesmenem, o którym nikt nie słyszał. Sam wyjaśniał podczas konferencji prasowej, że była to transakcja w znacznym stopniu wymuszona przez środowisko.
ZOBACZ WIDEO Puchar Anglii: Liverpool wyeliminowany przez Wolverhampton. Piękny gol Nevesa [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
- Rafał jest bardzo dobrym prezesem na obecny czas. Czy ma odpowiednie CV do takiego zadania? Wielu poważnych biznesmenów, nawet po Harvardzie, nie poradziłoby sobie z takim wyzwaniem. Więc trudno powiedzieć. Natomiast pewne jest, że on jest świadomy tego, co potrafi a czego nie. Nie bał się zrobić odważnych ruchów, czy sięgnąć po specjalistów z zewnątrz - mówi Jarosław Królewski. Krakowski przedsiębiorca, właściciel firmy Synerise działającej w segmencie sztucznej inteligencji, razem z Bogusławem Leśnodorskim pomaga Wisłockiemu ratować klub.
Warto też podkreślić, że nie jest to człowiek pokroju np. Łukasza Kwaśniewskiego, kolegi z zarządu TS Wisła, który przed meczem ligowym potrafił wejść do szatni w towarzystwie "karków" i pomóc im w motywacji zawodników, a konkretnie puszczając wyjątkowo wymyślną wiązankę w stronę Krzysztofa Mączyńskiego. Wisłocki takich metod nie używa, jest człowiekiem wysokiej kultury. I przede wszystkim dobrym trenerem młodzieży, a więc budzącym dobre skojarzenia. A umorusanej w błocie Wiśle, oprócz dobrego zarządzania, zdecydowanie potrzeba dziś dobrych skojarzeń.
- Rafał to człowiek, który urodził się z herbem Wisły wyrytym w jego sercu. Całe swoje życie oddał dla Białej Gwiazd - uważa Tomasz Popiela, dobry znajomy Wisłockiego, organizator turnieju Sokolika w Starym Sączu, jednego z największych turniejów młodzieżowych w kraju. - Najpierw jako trener grup młodzieżowych, a następnie jako Dyrektor Akademii. Sytuacja akademii Wisły Kraków niewiele rożni się od sytuacji całego klubu. Wieczny brak pieniędzy, słaba infrastruktura. Gdyby nie Rafał akademia by nie funkcjonowała. Poświęcił jej całe swoje prywatne życie. Sam chodził i organizował sponsorów. Ma jeszcze jeden niewątpliwy atut - otoczył się ludźmi kompetentnymi, którzy tak jak on daliby się pokroić za klub.
Faktycznie, od pewnego momentu Wisłocki jest oddany Wiśle, ale to raczej syn adoptowany. Wcześniej był fanem... warszawskiej Legii. Zdjęcie z jednego z meczów wyjazdowych stołecznej drużyny wyciągnęli na światło dzienne właśnie kibice warszawskiego klubu.
W rozmowie z Michałem Białońskim z Interii tłumaczy: "Pochodzę z małej miejscowości spod Gorlic. W tamtym rejonie, w tamtym czasie kibicowało się akurat Legii, po jej batalii z Goeteborgiem o Ligę Mistrzów. Miałem wtedy 10 lat, nie tylko ja, ale większość moich rówieśników kibicowała Legii. Wcześniej były jej triumfy z Sampdorią Genua, bramki Kowalczyka. Wielu moich przyjaciół kibicowało Legii. Tak się to poskładało. Gdy przyszedłem na studia do Krakowa, zacząłem chodzić na mecze Wisły. Byłem m.in. na tym z Vitorią Guimaraes, gdy Marek Saganowski strzelił bramkę i niestety Wisła przegrała 0:1. Chodziłem sobie oglądać mecze. W jakiś sposób kibicowałem Legii. Moi przyjaciele ze studiów to wiedzą. W akademiku AWF mieszkałem z kolegą, który jest wielkim kibicem Sandecji. Mieszkałem też z kolegą, który był za Wisłą. Dyskutowaliśmy sobie o piłce.
Gdy podjąłem pracę w Wiśle, to oddałem całe swoje serce przede wszystkim Akademii Piłkarskiej Wisły Kraków, a wcześniej szkółce piłkarskiej TS Wisła doktora Chemicza. W akademii nadal dyrektoruję. Od kilku lat robię wszystko, co w mojej mocy dla Wisły".
Wygląda to na rozsądne tłumaczenie, które większość fanów przyjęła ze zrozumieniem. Fanatycy gotowi umrzeć za klub swój czas już mieli i jak to się skończyło, wszyscy widzimy.
Wisłocki, który w marcu skończy 33 lata, pochodzi z miejscowości Ropa pod Gorlicami. Grywał w miejscowych klubach, maksymalnie na poziomie III ligi i jednocześnie studiował na krakowskim AWF.
Miał nawet szansę na jakąś karierę. - Mieliśmy w Gliniku bardzo dobrą drużynę juniorów, graliśmy na najwyższym szczeblu, rywalizowaliśmy z najlepszymi drużynami, choćby z Wisłą. Jeśli ktoś miał szansę na karierę, to na pewno Rafał był w tej grupie. To był bardzo dobry kreatywny pomocnik, inteligentny zawodnik. Przy tym bardzo ambitny i może to też zaważyło, że tej kariery nie zrobił. W pewnym momencie trzeba było na coś postawić i on postawił na edukację - opowiada Królewski, który z Wisłockim chodził do szkoły (liceum im. Marcina Kromera w Gorlicach, Wisłocki był w klasie biologiczno-chemicznej) i grał w jednej drużynie.
Nie bez znaczenia była też kontuzja kolana Wisłockiego. W 2009 roku jako student czwartego roku trafił na praktyki do trenera Stanisława Chemicza, a chwilę później był już trenerem jednego z najmłodszych roczników w Wiśle. Przełom nastąpił w 2012 roku po tam jak wrócił ze stażu w PSV Eindhoven. To właśnie po powrocie z Holandii zaczęła się wielka zmiana w zaniedbywanej do tej pory akademii, choć dyrektorem zarządzającym akademii Wisłocki został dopiero 3 lata później. Inteligentny i dobrze przygotowany merytorycznie - co podkreślają jego znajomi trenerzy - ale też i myślący nieszablonowo Wisłocki powoli zaczął stawiać upadłą szkółkę na nogi, załatwił sponsorów, doprowadził do ujednolicenia szkolenia. W komunikacie akademii czytamy: "W trakcie jego kilkumiesięcznego zarządzania między innymi z Akademią związały się takie firmy jak SPAR Polska S.A., JR Holding S.A. czy Kuro Detailing. Nawiązana została również, unikatowa w skali kraju, współpraca z Zakładem Psychologii AWF Kraków, a w czerwcu Akademia zorganizowała dwa duże międzynarodowe turnieje: miniEURO Wisła CUP U-15 oraz 29. Turniej o Puchar Adama Grabki".
Trudno dziś powiedzieć, jakim liderem będzie Rafał Wisłocki. Można napisać, że nie jest gotowy na takie wyzwanie, zaś głęboka woda na jaką został rzucony jest zbyt głęboka. Ale można też podejść do sprawy pozytywnie. Biorąc pod uwagę ostatnie miesiące w Krakowie, gdzie naiwni kibice dali wodzić się za nos różnym typom spod ciemnej gwiazdy i zorientowali się, że coś jest nie tak dopiero, gdy klub znalazł się na skraju przepaści, to jednak jest to jakiś powiew normalności.