Wtorkowy remis reprezentacji Polski z Portugalią przyjęliśmy tak łaskawie, bo spodziewaliśmy się, że będzie dużo gorzej. Po tym, co pokazywała kadra Jerzego Brzęczka w meczach z Włochami w Chorzowie (0:1) i z Czechami w Gdańsku (0:1), kibice obawiali się, że Biało-Czerwoni muszą zabrać ze sobą do Guimaraes worek na gole. Rzeczywistość była dla nas łaskawsza, Portugalczycy ogrywali "drugi garnitur", a trener Fernando Santos sprawdzał - bo już mógł - różne rozwiązania taktyczne i personalne. Remis z Portugalią nie zmienia jednak całościowej oceny kadry i samej - dotychczasowej - pracy Brzęczka.
To był katastrofalny rok dla reprezentacji. W 2018 Polacy doznali aż sześciu porażek. To dużo, bardzo dużo. Tyle, ile uzbierało się w latach 2013-2017. Jerzy Brzęczek skończył pierwsze pół roku pracy z kadrą bez zwycięstwa (trzy remisy, trzy porażki). Ale i tak gorsze niż ten fatalny bilans jest poczucie, że ten okres został zmarnowany, na eksperymenty, które nie przyniosły żadnych odpowiedzi. Dziś największym sukcesem kadry jest to, że w Guimaraes była… drużyną. Wielu dziennikarzy podkreślało, jak ważny był obrazek po golu Arkadiusza Milika z karnego, gdy cały zespół cieszył się razem ze zdobytej bramki przy linii bocznej. To na pewno istotne, ale nie przeceniałbym tego faktu. Kadrowicze mieli poczucie, że są zbyt mocno krytykowani, w poprzednich meczach im nie szło, więc gol strzelony Portugalii musiał wyzwolić radość, że w końcu coś się odblokowało, coś w końcu poszło. A jednak wiosną, przed pierwszym meczem eliminacji mistrzostw Europy, może to już nie mieć znaczenia.
Negatywną recenzją pracy Brzęczka jest fakt, że nie udało mu się z dobrego przecież zespołu, wydobyć wcześniej potencjału, jaki widzieliśmy w meczu wyjazdowym z Portugalią. Wszyscy wiedzieliśmy, że ta drużyna może grać lepiej, ale na boisku nie potrafiła tego przełożyć. Dziś cieszymy się, że selekcjoner obronił dla Polski rzutem na taśmę pierwszy koszyk w losowaniu eliminacji do mistrzostw Europy, ale - bądźmy szczerzy - przecież obronił nie swój koszyk, tylko… koszyk Nawałki. To poprzedni selekcjoner i jego drużyna zapracowali na taką pozycję naszej reprezentacji. Brzęczkowi udało się tego nie popsuć i tyle.
Do odtrąbienia sukcesów to jeszcze daleko, a selekcjoner już nie trzyma ciśnienia, czego dowodem było zaczepienie przed kamerami Polsatu Michała Pola i tzw. "pozdrowienia dla eksperta" po meczu w Guimaraes. Tak to się można zachowywać - choć też nie wypada, bo to małostkowe - po wielkim sukcesie, a nie remisie, który nas przecież w Lidze Narodów nie utrzymał. Brzęczek ma ewidentnie problem z uchwyceniem skali. Po porażkach twierdził, że widzi wiele dobrego w grze drużyny, a remis - po miękkim karnym i czerwonej kartce dla rywali - odebrał jako epokowy triumf. No bez przesady.
Dokładnie 11 lat temu już była taka historia z "pozdrowieniami" dziennikarza poprzez telewizję. Po meczu Serbia - Polska, w Belgradzie w listopadzie 2007 roku, Radosław Matusiak "pozdrowił" autora niniejszego felietonu. Nasz napastnik strzelił Serbii gola w nic nie znaczącym już dla obu stron meczu i poczuł się bardzo mocny. A że wcześniej krytykowałem Matusiaka za to, że mocno spuścił z tonu, że pogubił się w układaniu klubowej kariery, uznał, że warto mi publicznie dowalić. Bo strzelił gola… Nie przypuszczał wówczas, że to jego ostatni gol dla kadry, a za pół roku selekcjoner Leo Beenhakker nie weźmie go na Euro 2008. Po turnieju Matusiak nie wrócił już do reprezentacji, a i klubowa kariera mu się zawaliła. Tamte "pozdrowienia" były wypowiedziane - jak widać - w złym momencie. To była już ostatnia chwila triumfu Matusiaka.
Zresztą przed kamerami TVP w Belgradzie źle wykonał zamysł "pozdrowień" dziennikarza, bo - w odróżnieniu od Brzęczka w Guimaraes - nie wyjaśnił, o co chodzi. Powiedział coś w stylu: "A zdobytego gola dedykuję rodzinie i redaktorowi Tuzimkowi", co oczywiście zostało błędnie odebrane jako forma podziękowań dla dziennikarza. Śmieszne było to, że dostałem wtedy kilka esemesów z gratulacjami od ludzi, którzy pytali, jak pomogłem Matusiakowi, że ma dla mnie taką wdzięczność i dedykuje mi gola przed kamerami publicznej telewizji. Jak więc widać, zaczepić kogoś przed kamerami też trzeba umieć.
Brzęczek zrobił to lepiej, ale chwały mu to nie przynosi. Od razu ktoś skomentował na Twitterze: "Taki nieświatowy ten nasz Jurek". Jak widać, także na tym polu zabrakło selekcjonerowi doświadczenia i dojrzałości. Zresztą on ma teraz ważniejsze wyzwania. Musi udowodnić, że jest w stanie nawiązać do sukcesów swojego poprzednika. Brzęczek i Zbigniew Boniek podkreślają, że weryfikacją dla nowej drużyny będą eliminacje do mistrzostw Europy. Jakby sam awans na turniej, w którym zagrają aż 24 drużyny z ledwie ponad pięćdziesięciu federacji Starego Kontynentu, był już sukcesem. Przy tym, że z każdej grupy eliminacyjnej wychodzą po dwie drużyny, a szczęścia będzie można szukać także w barażach, opowiadanie, że już samo zakwalifikowanie się na turniej będzie wielkim osiągnięciem jest nieprawdą i drastycznym zaniżaniem wymagań wobec reprezentacji. A przecież rozmawiamy o drużynie, która ostatnio - bez większego kłopotu - zakwalifikowała się zarówno na mistrzostwa Europy, jak i mistrzostwa świata, zaś na Euro 2016 była w ósemce najlepszych reprezentacji. Dlaczego polski kibic miałby tak drastycznie redukować swoje oczekiwania wobec kadry? Mamy całkiem niezłe pokolenie starszych i młodszych piłkarzy, mamy najlepszego polskiego piłkarza w historii, więc musimy mierzyć wyżej.
Poza tym, zadaniem Brzęczka nie było totalne rozwalenie drużyny Adama Nawałki i zbudowanie swojej. Nowy selekcjoner miał ją tylko przebudować, bo pewne podstawy zostały, ta drużyna - niezależnie od nieudanego mundialu - miała swoją pozycję i renomę w europejskim futbolu. Brzęczek wcale nie zaczynał od zera. Mamy pełne prawo oczekiwać, że ten zespół pojedzie na Euro 2020 i jeszcze coś tam ugra. Szczególnie, że teraz kadrę już muszą wzmocnić najlepsi piłkarze z młodzieżówki, których rozwój był sztucznie hamowany. A najlepsi z kadry U-21 powinni się oswajać z dorosłą reprezentacją, bo to zupełnie inny poziom sportowego wyzwania.
Niestety, dorastanie w pierwszej drużynie takich piłkarzy jak Szymon Żurkowski, Sebastian Szymański czy Krystian Bielik mamy - na skutek decyzji PZPN - dopiero przed sobą. Szkoda, bo te ostatnie pół roku to był czas na to, żeby uczyli się pierwszej reprezentacji, oswajali z presją, żeby mieli czas na robienie błędów. Teraz, w eliminacjach do Euro 2020, miejsca już na to nie ma. Sukces młodzieżówki jest na pewno istotny, warto go doceniać, ale nie przeceniać. Zadaniem tej drużyny powinno być dostarczanie piłkarzy do pierwszej reprezentacji. A właśnie w niej trzeba wzmocnić konkurencję, nacisnąć na tych, którym się wydaje, że są pewniakami do pierwszej "jedenastki".
Klejenie kadry z młodych i starych trochę potrwa i na tym się musi skupić selekcjoner. Mamy zbyt dobre pokolenie piłkarzy, żeby cieszyć się do szaleństwa z byle remisu, a za wielki sukces uważać sam awans na Euro 2020. Akurat tę reprezentację stać na więcej. Mamy prawo tego wymagać.
Dariusz Tuzimek,
Futbolfejs.pl
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: "Baby Schwarzenegger". 5-latek z Czeczenii robi furorę
Ktoś tam napluł na pismaka Tuzimka, a pismak Tuzimek się tym chwali i jeszcze udziela rad, jak opluć go lepiej...
Ale pismacy już tak mają - przyzwyczaili się, że w "podziękowaniu" za Czytaj całość