Obrońca "Koniczynek" nie chce podawać do wiadomości publicznej, który z polskich piłkarzy polecił mu środek. - Nie powiem, o kogo chodzi, nie chcę w to mieszać przyjaciela - tłumaczy obrońca Panathinaikosu Ateny.
Decyzja w sprawie Jakuba Wawrzyniaka zapadnie w najbliższych dniach. Polakowi grozi nawet dwuletnia dyskwalifikacja, choć niewykluczone, że Grecy zastosują taryfę ulgową i Polak będzie zawieszony na sześć miesięcy.
- Zrobiłem straszną głupotę, że nie poinformowałem o tym klubowego lekarza, ale nie miałem złych intencji. Wierzę w sprawiedliwość i proszę o wyrozumiałość. Władze Panathinaikosu uwierzyły mi, więc mam nadzieję, że tak samo będzie i teraz - mówił w sądzie Wawrzyniak.
Klub stoi murem za polskim piłkarzem. Klubowy adwokat bronił Wawrzyniaka mówiąc, że środka jaki wykryto w organizmie Polaka, nie ma na liście Światowej Agencji Antydopingowej. Nazwa specyfiku, który zażył Wawrzyniak, widnieje jedynie na jednym ze specjalnych raportów.
Adwokat byłego piłkarza Legii dodał również, że choć substancja ma podobny skład i działanie jak zakazana efedryna, to nie może być mowy o świadomym stosowaniu dopingu, przy tak śladowej ilości, jaką wykazały kontrole u defensora "Wszechateńskich".
- Kolega z reprezentacji polecił mi ten specyfik i brałem go przez dwa dni. Przestałem, gdy moja waga wróciła do normy. Nie miałem pojęcia, że robię coś złego. Nie karzcie mnie za lekkomyślność, pozwólcie mi dalej grać w piłkę w Panathinaikosie - prosił w sądzie Wawrzyniak.