Nigdy nie robiło mu różnicy, naprzeciwko kogo stoi. W szatni Celticu Glasgow w styczniu 2006 roku pojawił się piłkarz-legenda. Człowiek, który zagrał w Manchesterze United prawie 500 meczów, wygrał mistrzostwo Anglii siedem razy i zdobył puchar Ligi Mistrzów. Tak samo, jak grę dla United, kochał również brutalne zagrania na boisku. Tego, kto mu podpadł, zawsze spotykała kara.
Gdy Roy Keane przyszedł się wówczas przywitać z zawodnikami Celticu, Boruc zabrał głos. - Przyszedł nowy, zasada jest jasna: musi wstać i się przedstawić - wypalił. I zapadła cisza. Po kilku sekundach ryk śmiechu przebijał się na zewnątrz klubowego budynku. Keane'owi spodobał się żart, z błyskiem w oku pokiwał głową i rzucił w odpowiedzi: "Ten chłop ma jaja".
Nieśmiały, zawstydzony...
Ale łatwo może pomylić się ten, kto stwierdzi, że Boruc to człowiek bezwzględny. Taką tezę stara się podważyć Michał Żewłakow, przyjaciel bramkarza, z którym wspólny język znalazł już po pierwszej rozmowie. - Wiele o nim słyszałem, już zanim trafił do reprezentacji. Po pierwszych zdaniach wyczułem, że się rozumiemy. Spodobało mi się jego podejście. Skromny, otwarty, z dystansem do siebie, piłki. I tak już na każdym zgrupowaniu kadry mieszkaliśmy razem w pokoju - opowiada były obrońca, 102-krotny reprezentant Polski. Boruca charakteryzuje jako człowieka pozornie tajemniczego. - Po publikacjach w mediach można odnieść wrażenie, że to człowiek zdecydowany, lubiący ryzyko, bezkompromisowy. A on jest na przykład bardzo wrażliwy, nawet nieśmiały. Krępuje go, gdy mówi się o jego sukcesach. Jest skłonny do poświęceń, to człowiek bardzo pomocny. Tak, wiem, przedstawiam trochę inny obraz tego wielkiego bramkarza, ale idealnie go oddający - opowiada Żewłakow.
W piątek bramkarz AFC Bournemouth rozegra ostatni, 65. mecz w drużynie narodowej. Pod tym względem na tej pozycji nie ma sobie równych w reprezentacji. Jakby tak podsumować jednak wszystkie barwne i kontrowersyjne historie tego piłkarza, to liczba jego pozaboiskowych występków mogłaby przekroczyć tę z orzełkiem na piersi.
- To człowiek spokojny, ale wybuchowy - zaczyna Maciej Żurawski, kolega z szatni reprezentacji i Celticu Glasgow. Boruc nie raz go zaskakiwał. Ubrał koszulkę z podobizną Jana Pawła II prowokując protestanckich kibiców Glasgow Rangers, albo wytatuował sobie na brzuchu małpę wypinającą się w stronę fanów lokalnego rywala. - Siedzieliśmy w jednej szatni, a ja się niczego nie spodziewałem. Nie obnosił się z tym, nie opowiadał, co wymyśli. Po prostu to robił. Po pewnym czasie było to już dla mnie całkiem normalne - opowiada był napastnik.
ZOBACZ WIDEO: Maciej Rybus: Wszyscy mi gratulują, jaki mamy zespół
Temat tabu
Boruc prowokował, ale i szokował. Raz dusił kolegę z własnej drużyny. - To był Lee Naylor. No, Artur się wtedy wkurzył... - wspomina Żurawski. - Ale w szatni szybko to wyjaśnili. Kilka przekleństw odbiło się od ściany, ale doszli do porozumienia - dodaje. Żewłakow tłumaczy, skąd brała się czasem nadmierna ekspresja w zachowaniu przyjaciela. - Miał po prostu swoje zasady. I koniec. Nie ustępował, zawsze potrafił powiedzieć coś szczerze, nawet jeżeli mogło mu to zaszkodzić. Lubię w nim to, że mało mówi, a dużo robi. Nie obiecuje, jest konkretny - wymienia cechy kolegi Żewłakow. Żurawski przypomina sobie inną historię z Glasgow. Boruc wówczas nie przejmował się przesadnie konsekwencjami. - Kiedyś publicznie skrytykował trenera bramkarzy. Podważył jego metody treningowe, stwierdził, że w Celticu tylko tyje. John Hartson też od niego oberwał - że na treningach się obija - uśmiecha się Żurawski.
Bramkarzowi nigdy nie zależało jednak, żeby być liderem. - Nie chciał rządzić, to inni w zespole w naturalny sposób liczyli się z jego zdaniem - mówi Żewłakow.
Ale i na głowę Boruca spadało czasem za dużo. Po świetnych meczach w Celtiku zaczął wpuszczać piłkę do swojej bramki w bardzo prostych sytuacjach. Mylił się też w kadrze, waliło mu się w życiu prywatnym przez rozwód. A kulminacją były eliminacje mistrzostw świata 2010, dla niego przeklęte. W Belfaście przeżył piekło. - Przy pierwszej próbie pocieszenia dał jasno do zrozumienia, żeby, mówiąc ładnie, dać sobie z tym spokój. To, że tak brzydko powiem, nie jest piłkarz miękkim ch... robiony. On się nad sobą nigdy nie użalał - wspomina Mariusz Lewandowski, były pomocnik reprezentacji.
W marcu 2009 roku Michał Żewłakow wycofał do niego piłkę, Boruc chciał ją od razu wybić, ta odbiła się na kępce trawy, ominęła but zawodnika i wpadła do bramki. Kibice Irlandii Północnej, w większości utożsamiający się z Rangersami, nie zamieniliby tej chwili na żadne pieniądze, awans w pracy czy dożywotni karnet na mecze kadry. Boruca nie znosili i ten moment wystarczył im do ogłoszenia święta narodowego. Polska przegrała wtedy 2:3. - Artur nie chciał słyszeć tekstów typu "nic się nie stało", "głowa do góry". Wiedział, że zawalił, choć od razu mówię, że drużyna tego tak nie odebrała - mówi Lewandowski. Żewłakow dziś potrafi z tego żartować, ale wcześniej nie chciał grzebać w pamięci. - O tym meczu, golu, rozmawialiśmy najmniej podczas naszej znajomości z Arturem - komentuje.
Był jak Lewandowski
Charakteru bramkarza nie zaakceptował Franciszek Smuda. - To zaczęło się chyba jeszcze w Legii, ale do końca nie pamiętam - Żewłakow nie chce rozwijać wątku. Bo jego i Boruca z reprezentacji skreślił właśnie Smuda. Były selekcjoner, obecnie trener trzecioligowego Widzewa Łódź, wyrzucił zawodników z kadry po zgrupowaniu w Stanach Zjednoczonych w 2010 roku. Stwierdził, że na pokładzie samolotu "pili wino i podrywali stewardessy" i on z takimi zawodnikami nie chce dalej współpracować. Temat bramkarza do dziś jest dość drażliwy dla Smudy. Zadzwoniliśmy do trenera, ale nie był przychylnie nastawiony do rozmowy na temat 37-letniego piłkarza. - Nie mam nic do powiedzenia na temat Artura Boruca - od razu dał do zrozumienia, że nie chce ciągnąć tego wątku.
To na tamte czasy, ubogie pod względem sukcesów na wielkich turniejach, piłkarz wybitny. - On był naszym Robertem Lewandowskim. Pokazywał, że polski piłkarz może wybić się na wielki poziom. Był ostoją, znakiem firmowym naszej drużyny - mówi Żewłakow. - Szkoda, że my nie mogliśmy dorównać mu poziomem - uzupełnia Lewandowski.
Boruc na Euro 2012 nie został powołany przez Smudę, ale selekcjoner Adam Nawałka przekonał go, by w roli trzeciego bramkarza pojechał na turniej do Francji w 2016. Zawodnik nie chciał, sugerował szkoleniowcowi, by w jego miejsce zabrał Przemysława Tytonia, ale Nawałce zależało, by mieć w szatni człowieka, z którego zdaniem liczy się każdy piłkarz reprezentacji. Boruc był dla tej kadry kimś w rodzaju mentora i moderatora. Nawałka często się z nim konsultował, bramkarz w oficjalnych przemowach zabierał głos razem z Robertem Lewandowskim. A gdy było trzeba, dla całej drużyny założył czat w aplikacji "WhatsApp" i dla podtrzymania dobrego humoru wysyłał kolegom przeróbki zdjęć między innymi Michała Pazdana - w tamtym czasie bohatera internetowych memów.
Miał dość bycia w cieniu
W końcu, niespodziewanie, za pośrednictwem mediów społecznościowych, zrezygnował z gry w kadrze na dobre. - Żaden piłkarz nie chce robić tego dobrowolnie. Czasem pojawia się sytuacja, na którą nie do końca mamy wpływ, a zaczyna mieć ona spore znaczenie - tłumaczy Żewłakow. - Później, gdy człowiek uświadamia sobie, że najlepsze ma już za sobą, następuje pogodzenie się z tą myślą. Inna kwestia, że Artur nie znosił siedzenia na ławce, bycia w cieniu. Zawsze chciał być numerem jeden - analizuje przyjaciel zawodnika.
Gola puszczonego ze stu metrów w Premier League kwitował śmiechem, w temacie wstąpienia do Klubu Wybitnego Reprezentanta wzruszał ramionami. Ale w piątek nie będzie już taki obojętny. Jak powiedział: "pewnie się poryczy".
W 44. minucie meczu z Urugwajem ma zakończyć się pewien etap. Polski "Święty Bramkarz" pójdzie na reprezentacyjną emeryturę. A potem pewnie będzie pożegnalna impreza. Zapewne już diabelska.