Janusz Kupcewicz: Człowiek, który zmienił oblicze reprezentacji Piechniczka

PAP / Adam Hawałej / Na zdjęciu: Janusz Kupcewicz
PAP / Adam Hawałej / Na zdjęciu: Janusz Kupcewicz

Kto wie, może to właśnie Janusz Kupcewicz jest największym zmarnowanym talentem polskiej piłki. Porównywano go do Lubańskiego i Deyny, a został co najwyżej legendą Arki Gdynia. Ale gdyby nie on, Polska nie zdobyłaby 3. miejsca w 1982 roku.

Tajemnicą poliszynela w tamtych czasach był jego konflikt ze Zbigniewem Bońkiem. Ponoć nie mogli grać razem. Gdy jednak Antoni Piechniczek znalazł się pod ścianą, podjął decyzję - do ataku pójdzie "Zibi", a Janusz Kupcewicz na jego miejsce do środka pomocy. I ta decyzja wszystko zmieniła.

Z okazji meczu towarzyskiego z Meksykiem, znowu spotkają się po latach, w Trójmieście, a więc na terenie Kupcewicza.

Reprezentacja Polski właśnie od jego wejścia zaczęła marsz po trzecie miejsce na mundialu w 1982 roku. W drugiej połowie meczu z Peru to właśnie Kupcewicz odzyskał piłkę i zagrał do Smolarka przy pierwszym golu. Potem, w meczu z Belgią, rozpoczął akcję na 2:0. W końcu, przeciwko Francji zaliczył asystę z rzutu rożnego przy bramce Stefana Majewskiego na 2:1, a później przepięknym strzałem z wolnego strzelił trzecią bramkę dla Polski.

Gdy zapytałem Mariana Szczechowicza o Janusza Kupcewicza, emerytowany trener autentycznie się ożywił. Wyprostował i opowiadał z pasją, jak rodzic dziecka, które wygrało konkurs tańca.

Szczechowicz był trenerem reprezentacji młodzieżowej, która w 1974 roku miała wygrać mistrzostwa Europy do lat 19 w Szwecji, ale nie wyszła z grupy. W drużynie byli Stanisław Terlecki, Rudolf Wojtowicz, Zbigniew Boniek, Henryk Miłoszewicz i właśnie Kupcewicz. Najlepszy z nich wszystkich, lider i mózg. Historia zapamięta go jako piłkarza, który wszystko widział, nogę miał ułożoną w stopniu nieprawdopodobnym, posyłał dośrodkowania z precyzją niespotykaną, zaś każdy z jego rzutów wolnych był małym dziełem sztuki. W tamtym czasie porównywano go do Włodzimierza Lubańskiego. Grali co prawda na innych pozycjach, ale chodziło raczej o skalę talentu.

Kupcewicz jest wychowankiem Warmii Olsztyn, gdzie trenował pod okiem ojca. Od początku było widać, że talent ma większy niż starszy o trzy lata brat Zbigniew, który wtedy bardzo się wyróżniał i wróżono mu karierę. Kto wie, czy właśnie wszystko nie przyszło Januszowi zbyt łatwo.

W książce "Piłka nożna 1919-1989" czytamy: "Zbyt szybko uznano go za cudowne dziecko polskiego futbolu. Prawdą jest jednak, że mając kilkanaście lat przerastał rówieśników o głowę".

Kupcewicz mógł trafić do wszystkich polskich klubów. Tylko on wie, dlaczego wybrał Arkę Gdynia. Albo jego ojciec, który chyba chciał mieć obu synów w miarę blisko. A Arka oferowała miejscu obu. A więc inni (głównie Legia Warszawa i Górnik Zabrze) musieli obejść się smakiem. Z perspektywy czasu trzeba powiedzieć, że chyba popełnił błąd. Arka była słabym klubem, często okupującym dolne rejony tabeli. Kupcewicz zaliczył z nią dwa spadki.

Zresztą od początku nie układało się tak, jakby chciał. W pierwszym sezonie (to pierwszy spadek) po pierwszej rundzie powędrował na ławkę, pokłócił się z trenerem Jerzym Słaboszowskim. A właściwie skrytykował publicznie jego metody treningowe i wylądował na ławce rezerwowych.

Nie ukrywał, że chciał opuścić klub. Pytany o wybór drużyny, przyznał: - Uważam, że to był wielki błąd z mojej strony. Nie powinienem przychodzić do zespołu, który był beniaminkiem w ekstraklasie. Trzeba było iść do każdej drużyny, ale nie do Arki - mówił.

Miał ofertę z Legii, ale Arka powiedziała "nie". Kupcewicz spędził w klubie kolejne osiem lat.

ZOBACZ WIDEO: Michał Kołodziejczyk: Lewandowski waży 79 kg, ale dla reprezentacji waży i znaczy dużo więcej

Spadek może nie był korzystny dla klubu, ale dla niego jak najbardziej. Choć ludzie narzekali, że nie wykorzystuje swojego potencjału, to jednak Kupcewcz strzelił w 2. lidze 14 goli i, mając zaledwie 20 lat, poprowadził zespół do awansu. Kosztem Lechii Gdańsk, która zajęła drugie miejsce w grupie północnej.

Zauważył to też selekcjoner, Kazimierz Górski, i powołał go do reprezentacji. Kupcewicz debiutował na stadionie Śląskim w Chorzowie, przeciwko Argentynie. Debiutantów było kilku. Ten mecz dał wiele odpowiedzi.

Kupcewicz miał być w przyszłości liderem reprezentacji, ale chyba już tego wieczoru zrozumiał, że to tylko nadzieje dziennikarzy. Gdy po latach rozmawialiśmy, przyznał, że stres spętał mu nogi, podczas gdy inny z debiutantów, Zbigniew Boniek, czuł się jak ryba w wodzie.

Gdy więc Boniek toczył z Kazimierzem Deyną wojnę o przywództwo w kadrze narodowej, Kupcewicz cierpliwie czekał na swoją szansę. Po mundialu w Argentynie, gdzie czas spędzał głównie na trybunach, mówiono, że teraz będzie jego kolej.

Miał wtedy 23 lata i sporo przed sobą. Tym bardziej, że Deyna powoli zbliżał się do emerytury. A to oznaczało wakat w środku pola.

Zresztą warto oddać głos Stefanowi Szczepłkowi, który w październiku 1978 roku pisał: "Czy to znaczy, że nie ma w Polsce gracza mogącego przejąć w reprezentacji funkcji piłkarza Legii? Sądzę, że może nim być Janusz Kupcewicz i nie odkrywam w tym miejscu Ameryki. Wszyscy zajmujący się piłką o tym wiedzą. Przyznają to także trenerzy reprezentacji".

A jednak w kadrze nie było dla niego miejsca. Środek pola zajął Zbigniew Boniek. Jego siła fizyczna stłamsiła czysty talent chłopaka z Olsztyna.

Kupcewicz za to sięgnął z kolegami po Puchar Polski. Pierwsze trofeum w historii Arki. Wisła w finale prowadziła już 1:0, ale wyrównał właśnie Kupcewicz, oczywiście z wolnego. Arka wygrała wówczas 2:1.

Niewiele mówi się dziś o kluczowej roli zawodnika Arki w wywalczeniu przez Polskę medalu w 1982 roku. A była to rola, jak wspominam na wstępie, absolutnie kluczowa.

Na pewno spory wpływ na to, że nie zrobił kariery na miarę talentu, miały też kontuzje. Jak piszą autorzy książki "Piłka nożna 1919-1989": "Mało jest tej klasy piłkarzy, którzy tyle razy musieli schodzić z boiska na skutek urazów. Wiele razy pauzował. Bywało też, że zniecierpliwiony rekonwalescencją zbyt wcześnie wracał na treningi i w ten sposób wydłużał przerwy. Niewyleczone kontuzje łatwo się odnawiały. Gdyby zdrowie wytrzymało skalę jego talentu, zapewne rezultaty byłyby inne".

Arkę opuścił w 1982 roku. Odszedł do Lecha. Do Trójmiasta wrócił trzy lata później, ale już do Lechii, a więc klubu, w którym jego ojciec Aleksander rozegrał 60 spotkań.

Janusz w klubie z Gdańska grał przez dwa ostatnie sezony swojej polskiej kariery. W pierwszym czarował, strzelił 6 goli, a Lechia zajęła 12. miejsce w lidze. W drugim również, ale wg nowego regulaminu musiała grać baraże, które zresztą przegrała.

Kupcewicz wyjechał jeszcze dorobić do Turcji, gdzie w tym czasie piłka była na poziomie niewiele wyższym niż amatorskim.

Po latach próbował sił w polityce, był w PO, potem w PSL, z listy którego nawet dostał się do sejmiku wojewódzkiego. Jest też i plama w jego karierze. Okazało się, że miał styczność z Ryszardem Forbrichem, woził nawet pieniądze do "Fryzjera". Sam zeznał, że nic nie pamięta, bo był kompletnie pijany. - Byłem tak nawalony, że kiedy w Kołobrzegu rozwiązało mi się sznurowadło, to nie mogłem go zawiązać aż do Gdyni - tłumaczył. A potem mówił, że do środka koperty nie zaglądał. Miał zawieźć kopertę, to zawiózł.

- Na korupcji w Arce nie zarobiłem ani złotówki. Wykonywałem tylko polecenia. Inni pobudowali domy, kupili drogie fury, a ja nie miałem z tego ani grosza - zaznaczał.

Źródło artykułu: