Gdzieś w tym szaleństwie, wyjazdach do Madrytu czy Lizbony, goszczeniu Cristiano Ronaldo przy Łazienkowskiej zapomnieliśmy chyba wszyscy, że w poprzednich kwalifikacjach Legia biła się z Trenczynem i Dundalk, miała więc prostą drogę do awansu. Teraz wystarczył jeden solidniejszy rywal i okazało się, że Wojskowi okazali się zbyt krótcy.
Mitem założycielskim tego "pięknego nie-awansu" będzie zapewne gol po stałym fragmencie gry oraz ostatnie dziesięć minut, w których Legia Warszawa biła głową w mur, ale nie umiała oddać choć jednego strzału na bramkę rywala, który wyrwałby kibiców z butów. Emocje były, można było poczuć gęsią skórkę, bo trudno było wyzbyć się życzeniowego myślenia.
To oczywiście fantastyczne, że legioniści w meczu z FK Astana jeździli na tyłkach, ale gdyby w tej zabawie chodziło tylko o jeżdżenie na tyłkach, równie dobrze mogliby uprawiać zjazd na jabłuszku z zakopiańskiej Szymoszkowej. Na dodatek to wrażenie, że sprzedaż Vadisa Odjidji-Ofoe była jak wycięcie serca z nieźle konserwowanego organizmu. Nie ma Vadisa, nie ma gry - rozsypało się dosłownie wszystko, zero w tym było pomysłu, koncepcji, jak sforsować dostęp do bramki Astany. 11 legionistów na boisku i 11 osobnych meczów. Mistrzowie Polski byli przewidywalni do tego stopnia, że architektura niektórych akcji była znana Kazachom już we wtorkowe przedpołudnie.
Jest w tej całej układance domieszka absurdu, którą trudno pojąć zarówno na trzeźwo, jak i po trzech głębszych. Taki już los mistrza Polski, że kluczowe mecze sezonu rozgrywa w dwóch etapach - zaraz na początku, gdy musi się szarpać w rundach kwalifikacyjnych Ligi Mistrzów oraz pod koniec sezonu, jeśli oczywiście nie dał ciała gdzieś po tak zwanej drodze i walczy o mistrzostwo. Jak więc jest to możliwe, że najbogatszy klub w Polsce, zatrudniający sztab szkoleniowy szeroki jak autostrada pod Monachium, nie umie trafić z formą? A że nie trafił, to nawet sam Jacek Magiera przyznał na konferencji prasowej, żeby nikt śledzący kolejne, bezbarwne i bezwonne występy Legii nie miał co do tego wątpliwości.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: pięknie przelobował bramkarza. Szkoda, że... swojego
- Nie zamierzam szukać wymówek i znam ciężar gatunkowy najbliższego spotkania. Wiem, co dla Legii znaczą pojedyncze mecze i wierzę, że zespół odpali w odpowiednim momencie - mówił podczas konferencji prasowej przed meczem Magiera, cytowany przez Legia.net. Mecz z Astaną pokazał, że zespół być może odpali, ale na pewno nie stało się to momencie, gdy wszyscy na to liczyli. Magiera pracuje z tym zespołem już od dwóch okienek transferowych i dwóch okresów przygotowawczych i odpadnięcie z walki o Champions League musi wziąć na klatę.
Choć trzeba oddać, że Magiera nie bał się puścić do boju w drugiej połowie młodziutkiego Szymańskiego zamiast "gwiazdę" Pasquato, ale to kolejny dowód na obecność absurdu w tej układance. W trochę ponad pół roku Legia sprzedała Nikolicia, Prijovicia i Ofoe, czyli w zasadzie swoją całą gwarancję jakości. Zakontraktowała piłkarzy z ciekawymi nazwiskami i (niektórych) z jeszcze ciekawszymi życiorysami, którzy jednak nie są "do gry", gdy wszyscy kibice tego od nich wymagają. Czy to jest normalne? Czy leci z nami pilot?
Zapewne strzelona w środę bramka zaciemni obraz (Żyleta śpiewała przecież po ostatnim gwizdku: "Dzięki za walkę!"), dlatego do ostatniej rundy eliminacyjnej Ligi Europy Legia podejdzie zapewne jako murowany faworyt do awansu. I oby - przy takiej grze - nie okazało się to dla mistrzów Polski zgubne.
I na koniec, bo nie można tego pominąć - warszawscy kibice. To chyba jedyna część tego klubu, która z urzędu powinna grać w fazie grupowej Champions League. Powstańcza oprawa - genialna. A piłkarze - do roboty.