Igor Lebiediew. Z serca prosto w mordę

PAP / Valery Sharifulin/ITAR-TASS
PAP / Valery Sharifulin/ITAR-TASS

- Chcę zostać prezydentem Rosji. I wierzę, że mogę to zrobić - mówi o sobie tamtejszy polityk Igor Lebiediew. Na razie chętnie "tłukłby po mordach" rosyjskich piłkarzy.

- Żyrkow, człowiek z tak bogatym doświadczeniem i profesjonalizmem, nie ma prawa otrzymać w takim meczu dwóch żółtych kartek. W szatni powinien za to dostać w mordę! Zawiódł zespół, tak się nie robi - wypalił na Twitterze po niedawnej porażce Rosji z Meksykiem 1:2 w Pucharze Konfederacji. Gospodarze totalnie zawiedli, po tamtym spotkaniu stracili szanse na wyjście z grupy w rozgrywanym u siebie turnieju  - próbie generalnej przed przyszłorocznymi mistrzostwami świata.

Szef Rosyjskiego Związku Piłki Nożnej i jednocześnie minister sportu Witalij Mutko skomentował: - No co ja mogę powiedzieć, Igor nie miał racji. Jest jednak politykiem, parlamentarzystą, myśli też o sondażach. A polityka wychodzi do ludzi. Zapewne uważa, że pewna kategoria ludzi poprze jego pogląd.

Syn znanego radykała

Igor Lebiediew  jest wiceprzewodniczącym Dumy (niższa izba rosyjskiego parlamentu), politykiem Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji - skrajnie prawicowego ugrupowania, które chętnie przywróciłoby Związek Radziecki, wprowadziło ponownie karę śmierci. W 450-osobowej Dumie partia ma 39 posłów. I nad sobą oskarżenia, że jest finansowana przez Kreml.

Polityk jest też członkiem Komitetu Wykonawczego Rosyjskiego Związku Piłki Nożnej. I kibicem moskiewskiego klubu Lokomotiw.

Założycielem L-DPR i ciągle jej liderem jest proputinowiec Władimir Żyrinowski, który - przypomnijmy, uważa że Polska powinna trzymać najpierw ze Związkiem Radzieckim, a potem z Rosją. I generalnie twierdził, iż na terenie Polski wybuchnie rosyjsko-niemiecka wojna, a nasz kraj zostanie podzielony między te dwa kraje. Mówiąc bardzo delikatnie - miłością do naszego kraju nie pała. We wrześniu ubiegłego roku w rozmowie z "Do Rzeczy" groził Polsce, że jeśli nad Wisłą pojawią się wojskowe obiekty NATO, to Rosja będzie musiała je zniszczyć. Twierdził też, że nasze władze prowadzą "najsilniejszą na świecie antyrosyjską propagandę".

Lebiediew jest synem Żyrinowskiego. Nazwisko ma po matce, żeby nie ciążyło mu po sławnym ojcu. I żeby mógł pracować na własny rachunek. Skończył prawo, karierę w parlamencie zaczął jednak robić jako asystent taty. Potem piął się po partyjnych szczeblach.

ZOBACZ WIDEO Getafe wraca do Primera Division. Zobacz skrót meczu z CD Tenerife [ZDJĘCIA ELEVEN]

Ojciec stwierdził niedawno, że Igor to poważna opcja na kandydata partii w wyborach prezydenckich w 2018 roku. Rządzenie krajem jest marzeniem 44-letniego polityka. On sam jest święcie przekonany, że to możliwe.

Asystentem Lebiediewa, jak pisała rok temu niezależna.pl, był Aleksander Szpyrygin, szef Wszechrosyjskiego Związku Kibiców. Ten sam, którego organizacja trakcie Euro 2012 przeprowadziła prowokację na Stadionie Narodowym w Warszawie. Fani wnieśli wówczas ogromną flagę z napisem "This is Russia" i podobizną kniazia Dymitra Pożarskiego, który był dowódcą antypolskiego powstania w XVII wieku.

Uliczna walka o honor Rosji

Jest jak ojciec, mówi co chce, a konwenanse ma w głębokim poważaniu. W czerwcu 2016 podczas mistrzostw Europy rosyjscy chuligani do spółki z angielskimi niszczyli Marsylię. UEFA była o krok od wyrzucenia reprezentacji Rosji z mistrzostw.

- Nasi chłopcy bronili honoru kraju. Nie pozwolili, aby Brytyjczycy w jakikolwiek sposób bezcześcili naszą ojczyznę. Tak trzymać! - dopingował ich Lebiediew.

W tym roku wpadł z kolei na pomysł, aby walki piłkarskich chuliganów zalegalizować. Chciał z tego zrobić dyscyplinę sportu. Jak mówił, walki mogłyby się odbywać przed meczami, w specjalnych arenach, a telewizja transmitowałaby te wydarzenia. Reguły: 20 fanów na 20 fanów.

- Rosja byłaby pionierem nowego sportu. Fani przybywaliby, żeby rozpocząć walkę, a spotkanie na stadionie byłoby ustalone wcześniej - zachwalał swój rewolucyjny pomysł, gdy opinia publiczna pukała się w głowę. W przyszłym roku Rosja zorganizuje mistrzostwa świata. - Jestem pewien, że nasze władze zrobią wszystko, aby było bezpiecznie - zarzeka się.

On sam pukał się w głowę, gdy kilka dni temu angielskie gazety pisały, że cała kadra narodowa z 2014 roku mogła być na dopingu. - To kolejna próba odebrania nam mistrzostw - grzmiał. Z kolei w grudniu ubiegłego roku prezydenta USA Donalda Truma nazwał "ukochanym", mając nadzieję, że on zatrzyma falę podejrzeń dotyczącą rosyjskich sportowców. Jakby Trump coś do tego miał.

Zgoda na rozkaz

Tymczasem rozmowę z Lebiediewem w sprawie Żyrkowa zapowiedział jego szef w piłkarskiej federacji Witalij Mutko. - Nie wierzę też, że taka postawa przyniesie mu poparcie wśród fanów - radzi.

Sam polityk ani myśli samodzielnie przepraszać reprezentanta Rosji. Chyba że piłkarz pojawi się w Komisji Etyki Rosyjskiego Związku Piłki Nożnej i wyjaśni dlaczego, skoro jest tak doświadczony, pozwala sobie na takie zachowanie w trakcie ważnego spotkania. Jeśli Komisja uzna, że obaj powinni podać sobie rękę, dopiero wówczas jest gotowy to zrobić.

Jak przekonywał, swój osąd wydał przecież w przypływie emocji. I przede wszystkim, słowa kierował "z serca".

Z serca, prosto w mordę.

Źródło artykułu: