Miła scena: około godziny 15 chłopczyk na lubelskim rynku błagał mamę, żeby pójść na mecz. Bo gra Polska, a dla Polski - Bartosz Kapustka, ten z Euro 2016. Jeśli mama prośbę syna spełniła, młody musiał czuć wielkie rozczarowanie, bo Kapustka przez mecz przeczłapał, był niewidzialny, bezbarwny i bezwonny. W końcu w bólu ulżył mu Marcin Dorna, ściągając go w 59. minucie z placu. Największe gwiazdy naszej młodzieżówki - Bartosz Kapustka i Mariusz Stępiński - zaprezentowały się dramatycznie, nie ma się co silić na tanie ubarwianie rzeczywistości.
Balon oczekiwań przyfrunął do Lublina gigantyczny, pompowali przecież wszyscy, od kibiców, przez związek po media. Przeglądając komentarze w sieci przed pierwszym gwizdkiem można było odnieść wrażenie, że kadra szykuje się do lotu nawet nie tylko po medal, a po krążek w złotym kolorze.
Skąd takie oczekiwania - trudno stwierdzić, skoro drużyna Dorny trafiła do grupy piekielnie silnej, na dodatek Biało-Czerwoni musieli się w ostatnich latach zadowalać jedynie test-meczami o ciężarze gatunkowym starcia o Puchar Wójta. Słowacy w eliminacjach roznieśli Holendrów i Turków. A przecież to Szwedzi i Anglicy są faworytami, nie Słowacy.
Pierwsza minuta meczu mogła dawać wiarę w naszą potęgę, później im dalej w las, tym mecz bolał nas bardziej. 1:2, nawet mimo naszych kilku szans przy wyniku 1:1, to i tak skromny wymiar kary.
ZOBACZ WIDEO Wojciech Szczęsny: Nie sądzę, że to przełom jeżeli chodzi o obsadę bramki
Najbardziej boli już nie sam fakt straty punktów, złego wejścia w turniej, zmniejszenia szans na awans do fazy pucharowej. Najbardziej boli, że na tle Słowaków zaprezentowaliśmy się jak uczniacy w pierwszym dniu w nowej szkole. Nie mieliśmy pomysłu, piłkarsko byliśmy od rywala po prostu o dwie klasy słabsi, na dodatek można było odnieść wrażenie, że presja wielkiego turnieju założyła naszym piłkarzom duszenie, a rola gospodarza - rzuciła na łopatki. Błędy w obronie, straty piłki - i to wielokrotne, na dodatek bez pressingu rywala - pod własną bramką, trudno bowiem wytłumaczyć brakiem umiejętności. To wiedzą i potrafią robić nawet juniorzy Perły Złotokłos, a co dopiero najlepsi, piłkarscy młodzieńcy znad Wisły.
Na Kapustkę się nie uwzięliśmy, ale jego historia daje do myślenia. Pomińmy już sam fakt, że chłopak w gruncie rzeczy nieprzygotowany zdecydował się na wyjazd do najbardziej wymagającej ligi świata, co wśród wielu do dziś budzi spore kontrowersje. Wyjechał, spędził tam rok, a w piątek nie dał nam choć pół dowodu na swój piłkarski rozwój. Nawet fizycznie wyglądał jak szczypior. Na przedmeczowej konferencji prasowej zapewniał jednak, że w formie jest znakomitej i nie ma się co o niego martwić. Rzeczywistość jest brutalna, podobnie można zresztą napisać o Mariuszu Stępińskim. Nie da się poważnych piłkarzy w klubie oglądać jedynie z ławki rezerwowych i jednocześnie błyszczeć w reprezentacji.
Szkoda trochę młodych Polaków, bo poprzeczka została im zawieszona najwyżej, jak tylko można. Zrobili to wszyscy wokół, przyzwyczajeni do rezultatów dorosłej drużyny. Nawałka założył nam na nos różowe okulary, poprawił je Arek Milik, Piotr Zieliński i Karol Linetty, mimo młodego wieku w dorosłej kadrze czują się już jak ryby w wodzie. Widać jednak, że różowe szkła w młodzieżowej piłce nie mają zastosowania.
Co powinna odpowiedzieć matka chłopcu z lubelskiego rynku, gdy ten poprosi ją w poniedziałek o kolejną wycieczkę na mecz polskiej kadry na młodzieżowym Euro? Powinna z synem na mecz pójść, bo szans Polaków w turnieju absolutnie nie można jeszcze przekreślać. Tym bardziej że w drugim meczu padł remis. Słowacy pokazali nam jednak, w którym miejscu się znajdujemy i jak daleko to miejsce znajduje się od europejskiej czołówki.
Kolejny mecz Polacy zagrają w poniedziałek, 19 czerwca o 20:45 w Lublinie. Przeciwnikiem będą aktualni mistrzowie Europy, Szwedzi.