Paweł Kapusta, WP SportoweFakty: Jest pan bucem?
[b][tag=26410]
Łukasz Teodorczyk[/tag], piłkarz Anderlechtu Bruksela i reprezentacji Polski:[/b] Taka opinia ciągnie się za mną od jakiegoś czasu. Nie przejmuję się zdaniem ludzi, którzy mnie nie znają, bo wiem, że jestem wesołym chłopakiem z dużym dystansem do siebie i poczuciem humoru. Ale potrafię też być nieprzyjemny. Nie odbieram nikomu prawa do własnej opinii na mój temat, ale dla mnie najważniejsze jest to, co myślą moi najbliżsi i osoby, z którymi przebywam na co dzień.
Robi pan wiele, żeby nikt pana dobrze nie poznał. Nie ma pana w mediach, unika pan dziennikarzy, nie ma profili w mediach społecznościowych.
Bo ja tego nie potrzebuję do szczęścia. Jeśli ktoś wyrabia sobie opinię na mój temat szczątkowymi albo nieprawdziwymi informacjami, nie mam zamiaru z tym walczyć. Jako piłkarz mam być oceniany za to, jak gram, ile goli strzeliłem i jak pomogłem drużynie. Na pewno nie za to, jaki jestem na co dzień. Nie muszę pokazywać wszystkim wokół, że wpłaciłem dwa tysiące złotych na dom dziecka i udowadniać w ten sposób, że jestem dobrym człowiekiem. Jeśli to robię, jeśli kupuję stroje dla dziecięcej drużyny, nie lecę z tym od razu do mediów, żeby wszyscy mi klaskali.
ZOBACZ WIDEO: Bogusław Leśnodorski został menadżerem Andrzeja Bargiela. "To jedyny człowiek na Ziemi, który może zjechać na nartach z K2"
W zakończonym właśnie sezonie działo się wokół pana bardzo dużo. Rozmawiamy o wszystkim?
Proszę pytać, jeśli mi coś nie będzie pasować, po prostu nie będę o tym mówił.
O co dokładnie chodziło w sytuacji z pokazywaniem środkowego palca kibicom w Belgii? Media rozsmarowały pana za to bez skrupułów.
To zostało rozdmuchane do takich rozmiarów, jakbym co najmniej kogoś zabił, a przecież podobne sytuacje w przeszłości miały miejsce wielokrotnie. Działo się to przy okazji meczu z największym rywalem, Club Brugge. Zrobiłem to w reakcji na zachowanie kibiców drużyny przeciwnej, dałem się sprowokować. Całą ekipą przechodziliśmy koło trybuny, którą zajmowali ich kibice. Zaczęli w nas rzucać różnymi przedmiotami, oblewać piwem, opluwać. Koło mnie szedł Frank Boeckx, z którym mamy nasz specyficzny rytuał przedmeczowy - pokazujemy sobie, oczywiście na żarty, z uśmiechem, środkowy palec, co ma nam przynosić szczęście na boisku. Takie typowe żarty z szatni. W tamtym momencie, idąc i rozmawiając z Frankiem, zareagowałem właśnie w taki sposób. To było zrobione z szyderą, w odpowiedzi na ich zachowanie. Na pewno nie po to, żeby pokazać, że nie szanuję ludzi. Później media zrobiły wokół tego jakieś wielkie halo.
Miał pan przez to nieprzyjemności?
W żadnym wypadku. Rozmawiałem z trenerem, spytał mnie, skąd takie zachowanie. Wszystko wyjaśniłem i na tym sprawa się zakończyła. Później doszły do mnie plotki, że ponoć mam dostać jakiś mandat, że ponoć policja się mną zajęła. To jakieś żarty. Nie dostałem żadnego mandatu, nie miałem nieprzyjemności.
Na uroczystą galę, gdzie był pan nominowany do tytułu piłkarza sezonu, też się pan nie wybrał. I ponoć klub musiał postawić pana do pionu.
Gazety napisały, że Teodorczyk najgorszy, bo się nie pojawił na imprezie, że jako jedyny tego nie zrobił. A nikt nie zna powodu, przez który się tam nie pojawiłem. Powiem tylko tyle: to, jak została opisana sprawa przez media, nie ma wiele wspólnego z prawdą. Niby ja ten najgorszy, który jako jedyny się tam nie pojawił, a prawda jest taka, że kilku innych zawodników też się na galę nie wybrało. I na pewno klub nie musiał mnie stawiać do pionu, zapewniam, bo władze klubu dowiedziały się, dlaczego nie mogłem się tam pojawić.
Nie ukarano pana finansowo?
Oczywiście, że nie ukarano. Nigdy.
To pan wysłał z telefonu Franka Boeckxa dziennikarzowi "Super Expressu" Piotrowi Koźmińskiemu wiadomość o treści "Spier***** kur**", gdy ten próbował się umówić na wywiad na pana temat z bramkarzem Anderlechtu?
Gdy Frank dostał wspomnianą wiadomość od dziennikarza z Polski, cała drużyna była akurat w szatni. Boeckx zaczął na głos czytać treść, to był sms w języku francuskim. Oczywiście nic nie rozumiałem, bo francuskiego nie znam. Dopiero po jakimś czasie wytłumaczył mi, o co chodzi. Pojawiły się żarty innych zawodników, bo wszyscy koledzy w zespole doskonale zdają sobie sprawę z mojego podejścia do tego typu spraw - wywiadów, kontaktów z mediami, pytań na mój temat. Już trochę mnie poznali. No i wiadomo, jakie szatnia zna słowa po polsku… Frank spytał tylko, jak wspomniany zwrot poprawnie pisze się po polsku. Pokazałem i tyle. Okazało się, że on to wysłał, na co szatnia zareagowała śmiechem.
Trochę dziwna sprawa, pisać w ten sposób do dziennikarza proszącego o chwilę rozmowy. Żałował pan, że tak się to potoczyło?
Przede wszystkim ani to nie był mój pomysł, ani ja tego nie wysłałem. Żarty w szatni piłkarskiej bywają różne, z Boecksem żartujemy czasem grubo. Może rzeczywiście, trochę żałowałem, że tak się to potoczyło. Proszę mi jednak wierzyć, że nie miałem nic złego na myśli, a już na pewno nie chciałem poniżyć, obrazić kogokolwiek.
Pana niechęć do dziennikarzy jest efektem tylko jednej sytuacji z przeszłości? Artykułu o panu w "Przeglądzie Sportowym"?
Tak. Ale nie szufladkuję wszystkich dziennikarzy, nie mówię, że wszyscy są tacy jak człowiek, który napisał wspomniany tekst. Po prostu mam uraz z przeszłości, nie muszę i nie chcę rozmawiać, udzielać wywiadów, otwierać się. I chyba można to uszanować.
Zupełnie tego nie rozumiem. Przecież pana historia, trudne dzieciństwo czy problemy z ojcem to idealna inspiracja dla tysięcy młodych chłopaków, którzy również marzą o karierze piłkarza, a ich dzieciństwo nie należy do najłatwiejszych. Dzięki temu może pan być ich wielkim idolem i wzorem do naśladowania.
Ale tu zupełnie nie o to chodzi. Po pierwsze - jako młody chłopak grający wtedy jeszcze w Polonii Warszawa nie byłem gotowy na to, żeby pewne fakty z mojego prywatnego życia trafiły do przestrzeni publicznej. Po drugie - moja rodzina też nie była na to przygotowana. Po trzecie - umówiłem się z tym panem, bo tak go określę, że przed publikacją miałem zobaczyć i zaakceptować, co napisał. Gdy zobaczyłem, od razu powiedziałem, że nie ma mojej zgody. Tym bardziej że oszukał moją mamę, schował dyktafon, nie mówił, że nagrywa. A on powiedział, że moja zgoda go nie interesuje, że to opublikuje. I opublikował. To było już dość dawno temu. Z kolei niedawno na konferencji prasowej podczas zgrupowania ten sam dziennikarz zadał mi pytanie. Nie wiem, co on myślał - że go nie pamiętam? Że zapomniałem, jak mnie potraktował? Powiedziałem, że nie będę temu panu odpowiadał na pytania i tyle. Chyba nic takiego wielkiego nie zrobiłem? Wtedy znów ponoć pisało się, że Teodorczyk to ten najgorszy. A z drugiej strony artykuł i tak się ukazał, więc jeżeli młody chłopak zna moją historię, wie, że nie jest ważne, w jakim miasteczku się urodził i z jakiego domu pochodzi. Każdy ma swoją drogę i szansę na lepsze życie.
Wciąż nie jest pan gotowy, żeby opowiedzieć o trudnym dzieciństwie, problemach z ojcem?
Ani ja, ani moja rodzina nie chcemy do tego wracać. Zresztą, nie chcę żyć przeszłością.
Ale przecież tamte wydarzenia ukształtowały pana jako człowieka. To tamte lata sprawiły, że dziś jest pan krnąbrny, niepokorny, nieufny, do tego tak mocno skupiony na celu.
Pewnie ma pan rację, ale już tak jestem zbudowany, że nigdy się nad tym nie rozwodzę, nie rozczulam. Staram się nie wracać pamięcią do tamtych lat, bo to nie był najlepszy okres w moim życiu i ogólnie w życiu mojej rodziny. Wiadomo, od przeszłości się nie ucieknie, gdzieś to wszystko siedzi z tyłu głowy. Bez dwóch zdań tamte lata ukształtowały mnie jako człowieka. Stąd wzięło się zapewne, że cokolwiek by się nie działo, zawsze twardo idę po swoje, nic mnie nie interesuje. Hejt mnie nie łamie, idę prosto do założonych celów.
Dlaczego tak późno zdecydował się pan na zmianę klubu i wyjazd z Żuromina?
Dałem takie słowo mamie.
Jakie?
Że wyjadę dopiero, gdy będę miał 18 lat. Miałem taka sytuację rodzinną, że musiał ktoś pomagać mamie.
Z rodziną ma pan dobry kontakt?
No jasne, że dobry! A co, myśli pan, że jak ktoś to przeczyta, to pomyśli, że się odciąłem od rodziny?
Ja tylko zadaję pytania.
Przede wszystkim bardzo nie lubię, jak ktoś wchodzi z butami w moje życie prywatne. Nigdy nie było i nie będzie na to mojej zgody. Od wielu, wielu lat mam praktycznie tych samych znajomych, zbliżenie się do mnie jest cholernie trudne. Bardzo trudno jest mi zaufać obcej osobie. Tej rozmowy też by nie było, gdybym nie miał do pana zaufania. A co do mojej rodziny, mama jest jednym z moich największych kibiców. Przejmuje się moimi występami do tego stopnia, że aż ich nie ogląda, bo kosztuje ją to zbyt dużo nerwów. Woli później tylko sprawdzić wynik. A jeśli rodzina ogląda mecz u niej w domu, ona się krząta, zerka tylko z doskoku. Ale po meczu zawsze dzwoni, dopytuje, wspiera mnie. Tak samo dwaj bracia. Jeden grał nawet do niedawna w piłkę we Wkrze Żuromin.
Mama wciąż mieszka w tym samym bloku w Żurominie?
Tak, w tym samym. Gdy dzięki grze w piłkę pojawiły się jakieś środki, gdy było mnie już po prostu na to stać, zaproponowałem, że kupię jej coś większego, coś lepszego. Myśli pan, że się zgodziła? W życiu, nie ma mowy! To jest jej miejsce, jest do niego przywiązana. Niedaleko mieszka też moja siostra. Zresztą ja też często wracam, bardzo lubię odwiedzać najbliższych w moich rodzinnych stronach, więc ją rozumiem.
Przed kilkoma miesiącami belgijscy dziennikarze planowali napisać o panu reportaż. Chcieli odwiedzić Żuromin, porozmawiać z ludźmi. To prawda, że gdy się pan o tym dowiedział, obdzwonił pan znajomych i zakazał im się wypowiadać?
Żuromin to malutkie miasteczko, wszyscy się doskonale znają. Ludzie bardzo dobrze znają również mnie i zdają sobie sprawę, że nie lubię o pewnych rzeczach rozmawiać. Sami z ludzkiej życzliwości i szacunku do mnie nie chcą o tym mówić obcym. Uwierz mi, zawsze dwie minuty po tym, jak dziennikarz próbował uzyskać na mój temat jakieś informacje, dostawałem z Żuromina telefon z taką informacją. Na przykład moja wychowawczyni ze szkoły dzwoniła do mnie i mówiła, że szukali, dociekali, ale ona mówiła tylko o szkole. I tak to działa, nikomu nie muszę mówić, jak ma się zachowywać. Przy okazji wielkie pozdrowienia dla pani Gronkiewicz.
Na kolejnej stronie przeczytasz między innymi o aferze alkoholowej w polskiej kadrze, fenomenalnym sezonie w Anderlechcie, ewentualnym transferze i... karnetach na siedzenie przy stoliku fusów podczas zgrupowań reprezentacji Polski.
Czytaj inne teksty autora
[nextpage]
Popełnił pan w tym sezonie jakiś błąd, którego pan żałuje?
Nie wiem. Proszę powiedzieć, o co chodzi, to odpowiem.
Afera alkoholowa.
Ta sprawa została załatwiona w naszym gronie w kadrze. Proszę sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jeśli popełniłbym jakiś karygodny czyn, to czy dalej byłbym w tym zespole? A w zespole wciąż jestem, przyjeżdżam na kadrę, jestem do dyspozycji selekcjonera. To teraz ja panu zadam pytanie: dlaczego, skoro sprawa dotyczyła ponoć nie tylko Teodorczyka i Boruca, akurat nasze dwa nazwiska pojawiły się w tekstach? To od razu odpowiem: bo wiadomo, że Teodorczyk i Boruc nie mają za dobrych relacji z dziennikarzami i nawet nie będzie im się chciało prostować, wyjaśniać pewnych rzeczy. Sprawa jest zakończona i więcej o niej rozmawiał nie będę.
Spodziewał się pan, że po przeprowadzce do Brukseli pana kariera aż tak mocno wystrzeli?
Nikt się tego nie spodziewał, nawet ja. W Dynamie nie grałem dużo. Później zastanawiałem się, z czego wynikała moja skuteczność i wysoka forma. Nawet gdy w Kijowie nie dostawałem szans, na treningach nigdy nie zdarzyło mi się odpuścić. Później, gdy trafiłem do Anderlechtu, nie musiałem dzięki temu nadrabiać zaległości, byłem gotowy.
Jest pan kochany przez kibiców w Belgii? Śledząc publikacje w belgijskiej prasie można było odnieść wrażenie, że nikt tam za panem nie przepada.
Czuję ogromne wsparcie. Nawet gdy miałem ostatnio serię meczów bez zdobytego gola, wychodziłem na murawę, a "Teo! Teo!" skandował cały stadion. Bardzo często zdarza się, że wychodząc na miasto kibice do mnie pochodzą, zagadują, proszą o zdjęcia, przekazują podziękowania za grę i wyrazy wsparcia. A to, o czym pan mówi, wynika z faktu, że ludzie na pewne sprawy mogą też patrzeć tylko przez pryzmat mediów i artykułów. Przecież nawet gdy przyjeżdżałem na kadrę inni reprezentanci pytali mnie: jak ci tam jest? Czytaliśmy, chyba jesteś na wylocie, co? A ja tam mam świetne warunki, jestem szanowany, znakomicie się czuję. Chciałbym podziękować kibicom Anderlechtu, że wspierali mnie w tych trudniejszych momentach.
Po okresie, w którym strzelał pan gole jak na zawołanie, zaciął się pan, nie zdobył bramki w kilku kolejnych spotkaniach. Było w panu wiele irytacji, to było widać.
Trudno jest mi to wyjaśnić. Irytowało mnie to o tyle, że wychodziłem na pozycję, potrafiłem się odnaleźć, wszystko robiłem dobrze, a ostateczne i tak nie chciało wpaść. Nie chcę się też tłumaczyć, szukać wymówek, ale końcówka sezonu była dla mnie trudna. Miałem problemy zdrowotne, nie trenowałem, grałem na zastrzykach przeciwbólowych. Miałem nawet myśli o tym, żeby poprosić trenera o przerwę, ale doszliśmy do wniosku, że jestem potrzebny drużynie. Nie chciałem się wyłamywać.
W pewnym momencie stracił pan miejsce w pierwszym składzie.
Miałem problemy z barkiem, odczuwałem ból. Trener postanowił dać mi chwilę odpocząć. Na pewno nie usiadłem na ławce, bo straciłem skuteczność. Zupełnie nie o to chodziło.
Przeciwnicy specjalnie się na pana nastawiali?
Po czterech meczach bez zdobytego gola usiadłem do analizy moich występów razem z trenerami. Dokładnie prześledziliśmy mecze i okazało się, że wszystko robiłem dobrze. Wiadomo, są jeszcze elementy do poprawy, ale ogólnie było OK. Widać było jednak, że przeciwnicy inaczej mnie traktują. Jeden starał się mnie pilnować, inny zawsze go asekurował. Ale dzięki temu moi koledzy mieli więcej miejsca i szans do strzelania goli. I właśnie między innymi dlatego, gdy miałem problemy zdrowotne, trener prosił mnie, żebym wciąż grał, bo drużynie będzie łatwiej. I grałem na zastrzykach przeciwbólowych.
Po sezonie 2016-17 czuje się pan w końcu doceniony jako piłkarz?
Tak, zdecydowanie. To wprawdzie moje czwarte mistrzostwo kraju w karierze, ale pierwszy raz dołożyłem naprawdę dużą cegłę od siebie.
Kręciło się panu w głowie, gdy czytał pan, jakie kluby się panem interesują?
W internecie? W życiu! Z ręką na sercu mówię, że nie czytałem. Z moimi najbliższymi założyliśmy sobie grupę wewnętrzną w sieci, gdzie dyskutujemy na różne tematy. Mój brat wrzucił link to tekstu, że niby chce mnie Sevilla. No, fajnie, super, ale ja nic konkretnego na temat mojej przyszłości nie wiem! Wiadomo, jak to działa. Pisze się o plotkach, być może jakiś zapytaniach… Przede wszystkim przedłużyłem niedawno kontrakt z Anderlechtem, przed nami jest jeszcze mecz kadry. Poprosiłem swojego menedżera o to, żeby odezwał się do mnie w tym temacie tylko wtedy, gdy będzie miał już jakiś konkret, a sytuacja się uspokoi, skończy się sezon. Wrócę z urlopu do klubu i zobaczymy, jak to się poukłada. Na transfer się nie napinam.
Jakie są szanse na to, że opuści pan latem Anderlecht?
Nie chcę mówić o szansach. Jeśli znajdzie się klub, w którym będę się widział, jeśli zostanie mi nakreślona ścieżka rozwoju, jak miało to miejsce w Anderlechcie, rozważę opcje. Ale na pewno nie jest tak, że wystarczy złożyć za mnie ofertę, a ja się odwrócę na pięcie i wyjadę z Brukseli. To nie jest takie proste. Wiadomo, dziś chętnych na moje usługi jest więcej, niż w momencie wyprowadzki z Kijowa, ale teraz możemy sobie co najwyżej pogdybać, czy w grę wchodzą Karaiby, czy Chiny.
Ponoć Anderlecht chce za pana 20 milionów euro.
20? Fajnie, miło. Od razu ciężej na plecach, gdy pojawiają się takie kwoty. Piłka nożna funkcjonuje w taki sposób, że nawet jeśli nastrzelałem goli w pierwszej części sezonu, a później podpisałem nowy kontrakt, to nie mogłem zarzucić nóg na stół i mieć wszystko gdzieś. Sam dla siebie, dla kibiców, dla klubu chciałem jeszcze więcej. A im więcej goli, im większa stawka, tym większa presja. I większe pieniądze. Dla mnie osobiście ważny był ostatni mecz i moje przełamanie. Doszło do nas, że Brugge przegrywa, ale gdybym nie strzelił, mistrzostwo na pewno by tak nie smakowało.
Rozmawiał pan z kimś z Dynama Kijów już po tym, jak zaczął pan strzelać w Anderlechcie?
Z Dynamem mam wiele bardzo dobrych wspomnień, nie chcę mówić nic złego o tym klubie. Po transferze z nikim decyzyjnym tam nie rozmawiałem, ale utrzymuję kontrakt z kilkoma piłkarzami.
Co słychać w kadrze?
Na kadrze bez zmian. Niby nasz status w klubach się zmienia na plus, a fusy w reprezentacji pozostały fusami. Miejsc przy stoliku brakuje, wszyscy chcą z nami siedzieć, karnety wyprzedaliśmy już pół roku wcześniej. Widział pan, jak Kamil Wilczek wyszedł na scenę podczas Gali Ekstraklasy ogłosić jednego z laureatów?
"Ma... Ma..."?
Dokładnie, chciał wprowadzić dramaturgię, trochę inności, a stolik fusów jak zwykle czujny w takich sytuacjach. Ponoć w pierwszych rzędach z emocji aż się spocili! Oj, było po tym wesoło przy naszym stoliku. Oczywiście Kamil śmiał się razem z nami, bo to koleś, który też ma wyostrzony żarcik. I teraz proszę zobaczyć, jest taka atmosfera na kadrze, nie przestajemy się śmiać, a w tym samym momencie wszyscy mają mnie za ponuraka. Inni reprezentanci pytają mnie, co się dzieje, o co chodzi? Piszą o tobie tak, jakbyś był na wylocie z klubu.
Trener Nawałka też o to pyta?
Ale przecież selekcjoner mnie bardzo dobrze zna, obserwuje mnie i moje zachowanie na co dzień podczas zgrupowań już od kilku lat. Ostatnio chłopaki mówili mi, żebym się odniósł do tych wszystkich wydarzeń, plotek, zarzutów. Że warto zaprzeczyć oczywistym rzeczom. Ale co ja się będę do tego odnosił... Po co?
Może dlatego, że jest pan dla dzieciaków wzorem do naśladowania i warto czasem zabrać głos. Albo dlatego, że uciekają panu pieniądze z ewentualnych kontraktów reklamowych.
Być może ma pan rację. Wiadomo, wyraz twarzy mam czasem gniewny, a gdy dołożą sobie do niego wszystkie plotki, to aż strach podchodzić! A przecież mnie nie ma się co bać, bo naprawdę jestem wesołym człowiekiem. Co do pieniędzy - nie wszystko kręci się wokół nich. Gdybym teraz miał kręcić reklamę, to wolałbym wsiąść do samochodu i pojechać odwiedzić mamę. Z drugiej strony gdy zacząłem strzelać gole w Anderlechcie, nikomu jakoś nie przeszkadzało, jaki jestem i jaki mam stosunek do udzielania wywiadów, otwierania się.
Dzięki sezonowi w Anderlechcie czuje pan, że ma mocniejszą pozycję w kadrze?
Na pewno. Trochę goli strzeliłem, zdobyłem mistrzostwo Belgii i tytuł króla strzelców…
Ale ma pan niefart, rywala do gry w ataku reprezentacji, że tak powiem, niekulawego.
Rzeczywiście, fartem tego nazwać nie można. Oczywiście byłoby świetnie, gdybym dostał szansę gry od początku u boku Roberta, ale jeśli trener powie w trakcie meczu, że mam wejść, pomóc drużynie, życzyłbym sobie dać taką zmianę, jak właśnie w Rumunii. Rywal jest trudny, na pewno czeka nas w sobotę trudny mecz i inny niż w Bukareszcie. Rumuni się zamkną, cofną, będzie nam trudniej. Mamy jednak świetny, mocny zespół. Tak mocny, że król strzelców ligi belgijskiej musi się pogodzić z siedzeniem na ławce rezerwowych.
- Grzegor Czytaj całość
Wasza wiarygodność to fatamorgana a newsy wyssane z palca.