Przeciętny mecz w Turku tylko na remis - relacja z meczu Tur Turek - Motor Lublin

- Możemy sobie jedynie dopisać punkt w tabeli i stwierdzić, że mecz się jedynie odbył - tak podsumował spotkanie szkoleniowiec Tura Turek Marian Kurowski. Jest w tym sporo racji. Oba zespoły zdobyły jedynie po punkcie i ich sytuacja w tabeli w żaden sposób nie polepszyła się.

W tym artykule dowiesz się o:

Przedmeczowe zapowiedzi walki o trzy punkty, debiut w roli trenera Tura Mariana Kurowskiego wskazywały, że spotkanie Tura Turek i Motoru Lublin będzie ciekawe z dużą dawką sytuacji podbramkowych i co najważniejsze ze sporą ilości goli. Tak też się wydawało przybyłym na spotkanie kibicom Tura oraz gości. Słoneczna, piękna pogoda i…niestety przeciętne widowisko. Poziom spotkania adekwatny do zajmowanych przez oba zespoły miejsc w tabeli I ligi.

Nie oznacza to, że w pojedynku, w odróżnieniu do bezwietrznej słonecznej aury, wiało nudą. Choć początek spotkania był dość niemrawy, po kilku minutach spotkanie nabrało kolorów. Widać było, że oba zespoły chciały osiągnąć jak najlepszy wynik. Swych sił próbowali w uderzeniach z dystansu. I tak strzelanie rozpoczął Piotr Bieniek ale piłka poszybowała nad poprzeczką. Z drugiej strony Marcin Syroka, ale piłka po jego uderzeniu także przeleciała daleko od bramki debiutującego w tej rundzie bramkarz Tura Witka Sabeli.

Pierwsze poważne zagrożenie pod bramką Tura miało miejsce w 17 minucie gry, kiedy to w pozycji sam na sam znalazł się Kamil Oziemczuk. Jednak jego niezdecydowanie i powolność sprawiły, że skutecznie piłkę spod nóg wybił mu Bartosz Grabowski, tym samy oddalając niebezpieczeństwo utraty bramki. W odpowiedzi napastnik Tura Damian Sędziak swoim uderzeniem z 20 metrów sprawił wiele kłopotów golkiperowi Motoru.

Pierwsza bramka dla gospodarzy mogła paść w 33 minucie meczu kiedy to bezpańską piłkę z kilku metrów nie potrafił wepchnąć do siatki Benajmin Imeh. Zbyt niedokładne uderzenie i Przemysław Mierzwa uratował swój zespół przed utratą gola.

W tej części meczu nic więcej godnego odnotowania nie miało miejsca na stadionie w Turku. Także druga część spotkania nie zmieniła wyniku. Zmienił się jedynie obraz gry na gorszy. Gracze głównie zespołu z Lublina dopuszczali się co raz częściej nieczystych zagrań znacznie zatrudniając do pracy głównego sędziego spotkania. Ten obiektywnie i konsekwentnie karał podopiecznych Ryszarda Kuźmy żółtymi kartkami. Wiedząc, że remis w tym spotkaniu jest wynikiem beznadziejnym trener Tura próbował wzmocnić środkową linię, wpuszczając na kilkanaście minut przed końcem meczu dwóch nowych pomocników. Niestety nie wnieśli oni do gry żadnej świeżości, a wręcz osłabili drugą linię. - Zawodnicy wchodzą za zmęczonych i zamiast coś wnieść cofają się i widać że nie mają kondycji, to przecież jest kaplica - stwierdził po meczu podenerwowany trener Kurowski.

Te ostatnie dwadzieścia minut gry należały do graczy gości. Niestety mimo wypracowanej przewagi Motor nie potrafił skutecznie zaatakować. Tur natomiast po raz kolejny pokazał, że nie jest przygotowany pod względem motorycznym i nie wystarcza mu sił na całe 90 minut. Przed Turem teraz ciężkie mecze i jeśli w pojedynku z Motorem Lublin uzyskuje on remis to kibice martwią się co będzie w następnych spotkaniach. A Tur grać teraz będzie z Koroną Kielce oraz Zagłębiem Lubin. Gracze Motoru pokazali, że nie potrafią wykorzystać wypracowanych sytuacji i zamienić je na bramki. Tak więc w kolejnych meczach by wygrać muszą poprawić skuteczność.

Tur Turek – Motor Lublin 0:0

Składy:

Tur: Sabela - Grabowski, Kiczyński, Madera, Kasprak, Bieniek, Bartos (72' Hyży), Łagiewka (60' Adamski), Bałecki (46' Skokowski), Imeh, Sędziak.

Motor: Mierzwa - Felisiewicz, Maciejewski, Ptaszyński, Misztal, Drej, Syroka (69' Piotrowicz), Żmuda, Maziarz (60' Niedziela), Milniczuk, Oziemczuk

(85' Król K.).

Żółte kartki: Imeh, Hyży (Tur) - Ptaszyński, Maciejewski, Felisiewicz, Niedziela (Motor).

Sędzia: Andrzej Mrowiec (Katowice).

Widzów: 2100.

Najlepszy piłkarz Tura: Benajmin Imeh.

Najlepszy piłkarz Motoru: Paweł Maziarz.

Najlepszy piłkarz spotkania: Benjamin Imeh.

Komentarze (0)