Śląsk w Kielcach mecz zaczął tak, jak oczekują od niego jego kibice. Agresywnie, z zębem. Mariusz Rumak, który trenerem wrocławian został w środę i z zespołem odbył tylko jeden trening, na ławce posadził zawodzącego do tej pory Ryotę Moriokę, w pierwszym składzie wystawił młodego Kamila Dankowskiego i bramkarza Mateusza Abramowicza. To zdawało egzamin. Dankowski był jednym z najlepszych zawodników na boisku, Abramowicz poza jednym błędem łapał każdą piłkę. Do tego świetny mecz rozgrywał Tomasz Hołota, który dzielił i rządził w środku pola.
Rumakowi i Śląskowi sprzyjało także szczęście. Hołota strzelił gola na 1:0, ale to, że piłka wpadła do bramki, to zasługa nowej kieleckiej murawy. Futbolówka podskoczyła na niej tuż przed bramkarzem Korony i kompletnie go zmyliła. Znamienne było też to, że po zdobyciu gola Hołota podbiegł do Rumaka i serdecznie go wyściskał. Jeszcze kilka tygodni temu zawodnik ten po strzeleniu gola Wiśle, niczym żołnierz po wykonaniu zadania salutował przed Romualdem Szukiełowiczem. Teraz w Śląsku nie ma już trenera, który drużynę prowadził według rygorystycznych staromodnych zasad. To nie zdało egzaminu. Jest nowy, młody szkoleniowiec, który ma jej dać świeżość i jakość.
Wybudzony z zimowego snu wrocławski zespół grał prostymi środkami, bez kombinowania. Długa piłka na napastnika, szukanie stałych fragmentów gry. Nagle okazało się, że Tom Hateley potrafi świetnie dośrodkować. Tak też Śląsk zdobył drugiego gola - po wrzutce z kornera. W tym momencie Mariusz Rumak triumfował, miał debiut jak z marzeń.
Happy-endu jednak zabrakło. W ostatnich dwudziestu minutach wrocławianie znów się pogubili. Najpierw obrona odpuściła krycie Airama Cabrery, a potem napastnik Korony dołożył gola z rzutu karnego. Z 2:0 zrobiło się 2:2.
Mariusz Rumak mógł być na ustach wszystkich jako ten, który w debiucie zgarnął trzy punkty. Nie będzie, bo show skradł mu także arbiter Paweł Gil. Ten najpierw nie odgwizdał ewidentnego rzutu karnego po zagraniu ręką zawodnika Śląska w polu karnym, by kilka minut później dopatrzyć się "jedenastki" po tym, jak Hateley zatrzymał piłkę prawidłowo nogą, a dopiero potem upadł tak nieszczęśliwie, że dotknął jej dłonią. To była kontrowersyjna decyzja Pawła Gila.
Wrocławianie co prawda wygrzebali się ze strefy spadkowej, ale mogą pluć sobie w brodę, bo w piątek byli zespołem lepszym, ale w ostatnim kwadransie dali sobie strzelić dwa gole. W kontekście walki o utrzymanie może to mieć kolosalne znaczenie, bo jesienią Korona we Wrocławiu zwyciężyła i w bezpośredniej rywalizacji ma lepszy bilans.
Zobacz wideo: Kłos o powołaniach: trener nie chce ryzykować
{"id":"","title":""}
Źródło: TVP S.A.
Jak mozna pisac ze wynik mogl byc inny skoro wedlug artykulu wczesniej i tak powinien byc karny dla Korony ??