Co dalej z trenerem Sandecji? "Nie uciekam od odpowiedzialności"

Spore nadzieje, ciekawe transfery i dopiero 15. miejsce w I lidze po 19 meczach. Sandecja Nowy Sącz zawiodła w pierwszej części sezonu 2015/2016. - Biorę całkowitą odpowiedzialność za wyniki - przyznaje Robert Kasperczyk.

WP SportoweFakty: Czy przy okazji środowego spotkania zarządu Sandecji, działacze rozmawiali też z panem?

Robert Kasperczyk: Mieliśmy krótkie spotkanie i ustaliliśmy, że piłkarze będą trenować do 11 grudnia. Zostałem też poproszony o podsumowanie rundy z uwzględnieniem charakterystyki każdego zawodnika, który jest w kadrze. Mam też przedstawić schemat przygotowań po nowym roku, do pierwszego meczu mistrzowskiego w marcu.

A czy była mowa o pana przyszłości w klubie? Umowa wygasa 31 grudnia...

- To prawda, ale wiele się dzieje. Czas jest gorący. Chcielibyśmy, żeby szybko unormowała się sprawa współpracy klubu z miastem, czy ewentualnymi sponsorami, którzy pojawiliby się tu od nowego roku. Czekamy na rozwój wypadków i do końca nie wiemy na czym stoimy. Jeśli chodzi o moją przyszłość po nowym roku, to więcej na ten temat będzie można powiedzieć w przyszłym tygodniu, po podsumowaniu, przedstawieniu opisu przyczyn naszej sytuacji. Szczególnie chodzi o końcówkę rundy, bo wyjąwszy te nieszczęsne 3 mecze, nie było aż tak źle.

Jakie są pana pierwsze wnioski po nieudanej jesieni?

- Zespół do pewnego czasu grał na bardzo wysokim poziomie. Będąc w pełnym składzie, byliśmy w stanie wygrać z każdym. Mecze z Miedzią Legnica, czy z Dolcanem Ząbki to pokazały. Natomiast spapraliśmy końcówkę, również z przyczyn na które trenerzy nie mają wpływu. Oczywiście mam bardzo duży niedosyt po tej rundzie i nie jestem zadowolony ze zdobycia 21 punktów, ale okoliczności mogą trochę tłumaczyć chłopaków, którzy borykali się z różnymi problemami, niekoniecznie związanymi ze sportem. Nie czas i miejsce, by mówić o tym szerzej. Brakowało nam też dobrego przygotowania wszystkich zawodników. Niektórzy nie byli z nami od początku, a jeździli do różnych klubów na testy, by w końcu dotrzeć do Sandecji. Okazało się, że zagrali 2-3 mecze na wysokim poziomie i potem był regres, ale też kontuzje.

Problem ten nie dotyczył piłkarzy, którzy przyjechali nie na testy, a podpisać kontrakt. Można wymienić takie nazwiska, jak Aleksander, Małkowski, Baran, Kasprzak, czy Tarasenko.

- Większość z nich dość szybko do nas dołączyła i od początku byli monitorowani przez naszego specjalistę od przygotowania fizycznego. Gorzej było np. z Josefem Ctvrtnickiem, albo Witalijem Berezowskim, który przed dołączeniem do nas trenował 3 razy w tygodniu ze Stomilem Olsztyn. Zakontraktowaliśmy go, bo byliśmy w dużej potrzebie po tym, jak wypadł Dawid Szufryn. Pomógł nam poprawić grę defensywną, ale też złapał uraz. Pech nie opuszczał też Łukasza Nowaka, który 10 dni przed startem sezonu doznał kontuzji pęknięcia kości śródstopia i ponad miesiąc był wyłączony. Wrócił i szybko pojawił się stan zapalny w kolanie, a wcześniej praktycznie omijały go kontuzje. Mieliśmy sporo pecha. Takiej liczby urazów w rundzie nie miałem w żadnej z drużyn, które prowadziłem. Niestety miało to wpływ na naszą dyspozycję w poszczególnych meczach.

Kontuzja dotknęła też Bartłomieja Dudzica, a on akurat był z zespołem od początku letnich przygotowań.

- Niestety w meczu z MKS-em Kluczbork chciał się wyrwać z blokady przeciwnika i dobrze, że nie strzelił mu achilles, bo groźnie to wyglądało. To była jedyna mięśniowa kontuzja zawodnika, którego przygotowywaliśmy od początku. Kiedy wypadło nam jedno skrzydło, brakowało tej szybkości. Do tego Maciej Małkowski miał podwajane krycie i nasz atut gry bokami zaczął zanikać.

[b]

Wyłączając temat problemów kadrowych, ale też kilku decyzji sędziów, niekorzystnych dla Sandecji - czy dało się wyciągnąć więcej z tej rundy, mimo wszystko zająć lepsze miejsce?
[/b]

- Tak. Ja absolutnie nie uciekam od odpowiedzialności. Nawet utożsamiam się z bramkami, które traciliśmy w sposób nie przystający I-ligowcom. Choćby ta puszczona pod nogą przez Marka Kozioła w spotkaniu z Bytovią na początku sezonu, czy przegrane pojedynki główkowe Dawida Szufryna w meczu z Chrobrym Głogów, albo też stracony gol po niechlujnym podaniu Kamila Słabego na Rozwoju Katowice. Tego typu bramek straciliśmy wiele. To ja wystawiałem zawodników, którzy mnie zawiedli, ale ja biorę całkowitą odpowiedzialność za wynik i błędy.

Duża liczba straconych bramek w pierwszej części jesiennych zmagań przyniosła zmianę taktyki na bardziej defensywną.

- Graliśmy najpierw hurraoptymistycznie, wręcz wariacko, co podobało się kibicom. Kiedy zaczęło nam ubywać zawodników, nie zdawało to już egzaminu. Chłopcy chyba do końca nie byli jednak przekonani do zmiany stylu, choć po porażce z MKS-em Kluczbork zaczęliśmy punktować. Niestety spapraliśmy końcówkę, co nas boli.

To może trzeba było do końca grać ten ofensywny futbol?

- Dam tu za przykład mecz z Wisłą Płock, gdy grając bardzo odważnie, na wysokim pressingu po pierwszej połowie prowadziliśmy 1:0, ale rywal w drugiej części pokazał gdzie jest nasze miejsce. Nie ma takiej drużyny, która grałaby na tak wysokich obrotach cały mecz. Podobna sytuacja w meczu z Zagłębiem Sosnowiec, gdy prowadziliśmy 3:1, by stracić 2 punkty. Kibice wolą ryzykowną, odważną grę, ale zmieniliśmy styl z przyczyn koniunkturalnych.

Piłkarze popełnili sporo błędów, a czy pan podjąłby teraz inne decyzje w kilku przypadkach? Szczególnie myślę o tych personalnych.

- Po niektórych meczach miałem do siebie pretensje, ale z drugiej strony czasami po analizie drapaliśmy się po głowie, bo pola manewru za dużego nie było.

Można tylko gdybać jakie miałoby to przełożenie na wynik, ale czasem zaskakiwał pan swoimi decyzjami. Chodzi mi o częste roszady w bramce, wystawianie Adriana Danka na prawej obronie, ale też sadzanie na ławce najlepszego strzelca Arkadiusza Aleksandra.

- Po to został ściągnięty Josef Ctvrtnicek, by była rywalizacja. Jeśli uważa pan, że Arek zagrał w tej rundzie same dobre mecze, to kompletnie nie zgodzę się z tym i z resztą nie tylko ja. Szczególnie końcówka była już w jego przypadku zdecydowanie słabsza. To też wynikało z tego, że wcześniej bardzo korzystał z bardzo aktywnych skrzydeł. Już nie pamiętam dokładnie, ale wystawienie Adriana Danka na obronie było efektem kontuzji Dawida Szufryna i wyjazdów na kadrę Przemysława Szarka. Nie mieliśmy jeszcze Witka Berezowskiego, więc przesunęliśmy do środka Mateusza Bartkowa i zwolniło się miejsce na prawej stronie. Na tej pozycji Adrian zagrał bardzo dobre zawody w Gdyni i nie miałem podstaw, by w kolejnym meczu z Kluczborkiem nie dać mu szansy. Niestety wtedy się spalił i mocno przyczynił się do utraty obu goli. Co do bramkarzy - zarówno Łukasz Radliński, jak i Marek Kozioł mieli wpadki, ale też w kilku spotkaniach bardzo nam pomogli. Są to gracze o bardzo zbliżonych umiejętnościach. Łukasz w meczu z Zawiszą Bydgoszcz doznał kontuzji i choć wrócił potem na ławkę rezerwowych, jeszcze nie był gotowy do gry. Chciałbym, żeby w następnej rundzie bramkarze dali drużynie więcej, przyczynili się do zdobycia większej liczby punktów.

Na jakich pozycjach widziałby pan wzmocnienia przed kolejną rundą?

- Zdaję sobie sprawę, że sytuacja nie jest łatwa jeśli chodzi o bilansowanie budżetu na przyszły rok i na niewiele będziemy mogli sobie pozwolić. Chciałbym, aby trzon zespołu pozostał taki, jaki jest. Potrzeba nam stabilizacji i ewentualnych zmian jednego zawodnika za drugiego. Liczba graczy mogłaby być nawet in minus. Bardziej liczy się jakość.

Rozmawiał Krzysztof Niedzielan

Źródło artykułu: