Powyższy pogląd trochę zmieniłem po zatrudnieniu Leo Beenhakkera, pod wodzą którego, po raz pierwszy od wielu lat wygrywaliśmy umiejętnościami, a nie tylko szczęściem. Zwycięstwa nad kłócącymi się Ukraińcami i Serbami oraz niedysponowanymi Norwegami pozwolę sobie w tym miejscu pominąć. Tym razem jednak zrobię wyjątek, głównie z powodu zadymy, jaką wywołano po tzw. konflikcie Piechniczka z Beenhakkerem. Faktów przytaczał nie będę. Pewnie większość je zna, a jeśli nie zna, to może o tym poczytać w każdym serwisie traktującym o naszej rodzimej kopanej. Pewnie i tym razem przemilczałbym burzę wokół reprezentacji, gdyby nie kilka zdumiewających komentarzy, pod którymi podpisują się bardziej lub mniej uznani dziennikarze i publicyści sportowi.
Oto w felietonie jednego z szanowanych (również przeze mnie) autorów, czytamy o konieczności ukarania selekcjonera za słowa wymierzone w trenera, który wraz z aktualnym prezesem przeżył niezapomniane chwile w Hiszpanii. Ba! Autor wzywa wręcz Grzegorz Latę do działania. Biorę więc do rąk biografię Grzegorza Laty i czytam jak to w tej Hiszpanii bywało. Strona 68: I tu zaraz wyszła "nasza szkoła trenerska". Inne zespoły miały trochę przerwy, a Piechniczek wziął z marszu chłopaków i pogonił. I to niezdrowo pogonił. Ta sama strona: Nie podobało mi się, że Piechniczek powiedział Szarmachowi, iż do Hiszpanii pojechał za zasługi. No, ludzie kochani! To przecież w dużym stopniu dzięki Szarmachowi pojechaliśmy na finały! Strona 71: W pewnym momencie Piechniczek, który ulegał nastrojom prasy, poddawał się sugestiom osób przebywających z nami w Hiszpanii, nagle jakby się uspokoił. Strona 73: Trener Antoni "zarżnął" Andrzeja [Szarmacha] podczas przygotowań. No cóż jako trener miał obowiązek się orientować, z jakim typem zawodnika ma do czynienia. Tyle cytatów, choć kilka perełek jeszcze by się znalazło. Ciekawskich odsyłam do książki Macieja Polkowskiego "Lato".
Wracając natomiast do meritum. Rodzi się pytanie, czy legendarna szkoła Piechniczka pomogła zdobyć brązowy medal, czy przeszkodziła w zdobyciu złotego? Nie mnie oceniać, nie było mnie tam, choć czytając wspomnienia aktualnego prezesa mogę mieć spore wątpliwości. Wątpliwości których nie mam, jeśli chodzi o osoby, uzurpujące sobie prawo do sprawowania kontroli nad polskim szkoleniem. Z ciekawości przeglądnąłem skład Wydziału Szkolenia PZPN oraz tajemniczej Komisji Kształcenia Trenerów. Na pierwszym planie nieśmiertelni: Jerzy Engel (podsumowanie greckiej prasy: Wisła grała tak, jakby w ogóle nie miała trenera), Andrzej Strejlau (ktoś kiedyś powiedział: dobry trener tylko wyników nie ma - jego na całe szczęście brakuje w komisji szkolenia), Mieczysław Broniszewski (największy sukces ostatnich lat: awans do Ekstraklasy z Wisłą Płock) i wreszcie wspomniany Piechniczek. Oczywiście jest również wielu innych szacownych członków. Jeśli nadal są ciekawscy, proponuję zajrzeć na stronę oficjalną PZPN i poszukać własnych faworytów.
Biorąc przykład z autora felietonu, który wzbudził mój wewnętrzny sprzeciw, pozwolę sobie zadać w tym miejscu kilka pytań. Pytań, które z góry uprzedzam, sugerują odpowiedź. Który z polskich trenerów święcił tryumfy na arenie międzynarodowej? Który prowadził kiedykolwiek liczący się klub europejski? Który wyprowadził polską myśl szkoleniową poza Zjednoczone Emiraty Arabskie, Sudan czy Tunezję? Dlaczego nadal żyjemy sukcesami trenerskimi sprzed ćwierć wieku? I wreszcie: Dlaczego ludzie, którzy nie sprawdzają się nawet na własnym podwórku krytykują trenera, który osiągnął w swoim życiu więcej, niż oni wszyscy razem wzięci? W tym miejscu muszę zaznaczyć, że zachowania Holendra nie popieram, a wręcz przeciwnie. Uważam, że szkoleniowiec tego pokroju nie może sobie pozwolić na utratę panowania nad sobą. Jawna niesubordynacja Holendra powoli grozi zwolnieniem. Oznaczałoby to jednak niebezpieczeństwo kolejnego zwycięstwa tradycyjnej "polskiej myśli szkoleniowej". Może więc, za kilka miesięcy poznamy listę potencjalnych kandydatów na stanowisko trenera reprezentacji Polski, a na niej nazwiska Engela, Strejlaua, Piechniczka, Broniszewskiego i Bóg jeden raczy wiedzieć jakich jeszcze ekspertów, od wprowadzania polskiej piłki nożnej na europejskie salony.