Miłosz Marek: Ma pan wrażenie, że świat zapomniał trochę o Bartoszu Salamonie?
Bartosz Salamon: - Nie zastanawiam się nad tym, ale to chyba naturalna kolej rzeczy. Kiedyś grałem w Milanie i reprezentacji Polski, a teraz występuje zaledwie w drugiej lidze włoskiej. Kiedy robi się krok w tył, wówczas o tobie zapominają i to chyba normalne.
Taka gra w ciszy i spokoju pomaga?
- Moim celem jest gra na największych stadionach, przy włączonych reflektorach i z jak największym tłumem na trybunach. Na razie jednak chyba zasłużyłem na to, w jakim miejscu się znajduję. Muszę to zaakceptować i starać się grać jak najlepiej, by wrócić na wyższy poziom.
[ad=rectangle]
Ostatnie 12 miesięcy mogły wzbudzić w panu mieszane uczucia - pół roku w Sampdorii, pół w Pescarze. Rok 2014 zalicza pan na plus czy minus w swojej karierze?
- Pierwsze pół roku uważam za stracone. W Sampdorii w styczniu miałem szansę na odejście, ale zostałem zablokowany przez trenera, który później nie dał mi szansy gry. Zdecydowałem się na transfer do klubu, w którym mógłbym regularnie występować. Z tego okresu jestem zadowolony, bo z każdym meczem grałem coraz lepiej i skończyłem rok w bardzo wysokiej formie. Mam nadzieję, że ta passa zostanie podtrzymana w kolejnym półroczu i w lipcu będę już w pełni odbudowany.
Na boiskach Serie B pamiętają jeszcze Bartosza Salamona z Brescii, czy okres w Serie A zatarł po panu ślady?
- Myślę, że pamiętają, bo nawet trener czy dyrektor sportowy Pescary pamiętają mnie z tamtych czasów, kiedy dobrze mi szło. Minęło półtora roku, ale tak szybko się nie zapomina, bo dobre wrażenie pozostaje na długo.
Często wraca pan myślami do sezonów spędzonych w Milanie i Sampdorii? Analizuje, czemu przygoda nie potoczyła się inaczej?
- Nie. Wiem jak to wszystko wyglądało oraz jestem przekonany, że zrobiłem wszystko, żeby wykorzystać szansę. Tak się nie stało. Jestem spokojny i koncentruję się na dalszym rozwoju.
Z perspektywy czasu uważa pan decyzję o przenosinach za słuszną?
- Zawsze podjąłbym taką decyzję jeszcze raz. Kiedy odchodziłem do Milanu byłem w bardzo dobrej formie. Nie żałuję, bo chyba każdy wybrałby tak dobry klub, który dodatkowo starał się o mnie, widać było zainteresowanie. Chciałem spróbować. Tak się stało i nie mam do siebie żalu. Zastanawianie się "co by było gdyby" nie przywróci już tego straconego czasu. W tamtym momencie była to najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć, a to, że mi nie wyszło to inna bajka. Nie lubię gdybania.
Wielu piłkarzy w takich momentach mówi w takich przypadkach, że nie żałują swojej decyzji, bo stali się lepszymi piłkarzami. Pan podziela to zdanie?
- Nie grając odczułem, że stoję w miejscu. Widzę to teraz, kiedy wróciłem do regularnych występów, które według mnie są najważniejsze.
Trzy rundy. Szmat czasu, szczególnie dla młodego zawodnika.
- Bardzo dużo straconego czasu. Teraz muszę pracować w taki sposób, by już więcej coś takiego się nie przytrafiło.
[nextpage]
Serie B była naturalnym wyborem po nieudanym okresie w najwyższej klasie rozgrywkowej? To w jakim klubie zagra pan było bardziej uzależnione od woli pańskiego poprzedniego pracodawcy czy razem z agentem mieliście wolną rękę w poszukiwaniu nowej drużyny?
- Mogłem wybierać klub, a zdecydowałem się na Pescarę, bo miałem w niej największe szanse na występy, a to było najważniejsze. Nie za bardzo liga, nie kraj, a regularna gra.
Były zapytania z innych klubów niż Pescara?
- Tak, były z wyższych lig, ale to byłoby ryzykowne posunięcie po trzech rundach spędzonych na ławce. Nie chciałem powtórzyć scenariusza z Sampdorii.
Jest pan chyba piłkarzem, który lubi stabilność. Gdy pozostawi się panu wolny plac, to potrafi się odwdzięczyć. Tak było w Brescii i podobnie jest również w Pescarze.
- Grając przez 90 minut w każdym tygodniu ta forma musi rosnąć. Dodatkowo bardzo analizuję swoje występy. Jeśli w jednym spotkaniu zrobię błąd, to w kolejnym już go nie popełniam. W tym sezonie wszystko idzie prawie po mojej myśli.
Statystyki pokazują, że jest pan pewniakiem, ale czy również się pan tak czuje? Trener kreślenie formacji obronnej zaczyna na tablicy od nazwiska Salamon?
- Mogłoby się tak wydawać, ale konkurencja w klubie jest spora. Mamy 6 środkowych obrońców, a tylko jeden to Włoch z doświadczeniem w Serie A. Reszta to obcokrajowcy i reprezentanci młodzieżowi swoich krajów - Chorwacji, Serbii. Jest też Gordan Bunoza, który przyszedł z Wisły. Nie ma pewniaków, jednak jeśli będę w takiej formie jak w ostatnich dwóch miesiącach, to trudno będzie mnie odstawić od składu, ale nie można być niczego zbyt pewnym.
Po pierwszej rundzie zajmujecie 11. miejsce. Macie tyle samo zwycięstw, remisów i porażek. Jak to ma się do waszych przedsezonowych zamiarów?
- Oficjalnie żadnych wielkich planów nie było, bo zespół przeszedł rewolucję, z pozycją trenera włącznie. Potrzebowaliśmy trochę czasu, żeby się zgrać. Liczymy na jak najwyższe miejsce i awans do baraży o Serie A. W ostatnich dziewięciu kolejkach zmieniliśmy system gry i przegraliśmy tylko jeden mecz. Jesteśmy na właściwej drodze, bo strzelamy dużo, a tracimy mało. W takiej dyspozycji mamy szanse powalczyć o baraże. Stać nas na to, ale wiemy, że w tej lidze każdy może wygrać z każdym.
W szatni krążą głosy o szybkim powrocie do elity?
- Każdy sobie o tym marzy, ale w piłce to wiele dobrego nie przynosi. Mamy dobrego szkoleniowca, który potrafi pomóc nam skupić się na najbliższym meczu i treningu. Tylko do daje wymierny efekt.
Mówi pan, że nie lubi gdybać, więc chyba jeszcze nie myślał pan o tym, co stanie się za pół roku, kiedy wróci pan do Sampdorii?
- To za daleko. Nie wiem, co będę robił za pół roku. To znaczy wiem… (śmiech) Chcę grać w piłkę na dobrym poziomie i bez kontuzji.
Robił pan postanowienia na 2015 rok?
- Piłkarskich postanowień nie robiłem, bo uważam, że prowadzę się w dobry sposób. Dbam o siebie i staram się trenować więcej niż inni.
A konkretne plany, gdzie chce pan być za rok o tej samej porze?
- Moje marzenie to gra w najwyższej klasie rozgrywkowej jednej z silnej lig europejskich, ale do tego daleka droga. Skupiam się na Pescarze.