Tego, co Sebastian Mila przeżył w 88. minucie spotkania z mistrzami świata nie odbierze mu nikt, a zazdrości wielu. Z szatni biało-czerwonych wyszedł jako jeden z ostatnich, a potem udzielił niezliczonej liczby wywiadów. Odpowiadał szczerze, z uśmiechem na ustach. Pomocnik Śląska Wrocław jak mało kto miał powody do radości - nie tylko ze zwycięstwa z mistrzami świata, nie tylko ze strzelonej bramki, ale przede wszystkim z tego, jak potrafił wygrać sam ze sobą.
Jeszcze nie tak dawno temu trener WKS-u publicznie mówił, że "Milowy" ma problemy z wagą, do tego pomocnik stracił opaskę kapitana zielono-biało-czerwonych, a kibice Śląska nie patrzyli już na niego przychylnym okiem. Zacisnął zęby i udowodnił sobie, a także wielu swoim krytykom, że jeżeli się chce, to można - można wrócić na szczyt. - Ogromne marzenie się spełniło. Fantastycznie drużyna zagrała, kibice nas nieśli. Uważam, że pozytywny klimat, który był stworzony przez media naprawdę spowodował, że ta wiara w narodzie była dużo większa i przełożyło się to na mecz. Zwycięzcami jesteśmy wszyscy - mówił Sebastian Mila po potyczce z naszymi zachodnimi sąsiadami.
[ad=rectangle]
- Myślę, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Bardzo długą drogę przeszedłem, aby teraz w tym miejscu być i żeby zrobić to, co się stało. Córeczka była na meczu, zrobiłem jej niespodziankę strzelając bramkę. Serduszko było dla niej. Trudny czas za mną, ale podołaliśmy wszyscy wspólnie. To jest nasz wspólny sukces - zaznaczał, kierując słowa także do swojej narzeczonej.
Sebastian Mila był już blisko zostania zwykłym polskim ligowcem. Pod okiem Tadeusza Pawłowskiego postanowił jeszcze powalczyć o siebie. Walkę tę już wygrał. - Schudłem dziesięć kilo - wyjawił. W tym sezonie jest liderem swojego klubu, wrócił do łask kibiców, którzy znów skandują jego imię. Do tego wszystkiego otrzymał powołanie do reprezentacji Polski. - Niesamowita historia, naprawdę. To pierwsze powołanie było już dla mnie wielkim zaskoczeniem. Trener zaskoczył nie tylko mnie, ale i pewnie wszystkich. To było coś niesamowitego. Wiedziałem o tym, że jak przyjadę, to postaram się powalczyć o to wszystko, utrzymać dobrą dyspozycję i swój stan fizyczny, aby móc walczyć z najlepszymi. Udało się - komentował piłkarz.
Jego piłkarska historia to materiał na dobrą, długą książkę. Kto jak kto, ale "Milowy" ciągle jednak pozostaje sobą. Ciężko jest go nie lubić. - Sebek jest taką osobą bardzo pogodną i wniósł trochę świeżości do tej reprezentacji - mówi Kamil Glik. O tym, że potrafi rozładować atmosferę, nikogo nie trzeba zbyt długo przekonywać. Tylko na jednej z konferencji przed spotkaniem z Niemcami wypalił: - Generalnie oczywiście, że widzę miejsce na boisku dla siebie. Chciałbym być kapitanem, zagrać pod napastnikiem i strzelać wszystkie rzuty wolne. To jest zrozumiałe.
Teraz piłkarz, który jeszcze nie tak dawno temu walczył sam ze sobą, strzela Manuelowi Neuerowi bramkę przy blisko 60 tysiącach widzów na Stadionie Narodowym w Warszawie i zapewnia drużynie narodowej historyczne zwycięstwo z Niemcami, aktualnymi mistrzami świata. - Zawsze walczyłem o siebie, o najwyższe cele. Generalnie jestem wojownikiem. Ci, co mnie znają bliżej, wiedzą, że nigdy nie odpuszczę. Nawet niektórzy mówią, że wszystko wiem najlepiej, ale to bierze się z tej ambicji. Czasami ambicji większej niż umiejętności, ale to powoduje, że to mnie napędza. Myślę, że w sporcie to jest ważne - opisuje.
A sam moment zdobycia gola? Ludzie na Stadionie Narodowym w euforii, a on? Biegnie do ławki rezerwowych, gdzie wpada w ramiona Adama Nawałki. - To było niesamowite uczucie. Biegłem do chłopaków z ławki, trenera, kiedy pokazywałem serduszko swojej córeczce, której dedykuje tę bramkę oraz swojej narzeczonej Uli. Niesamowite to jest. W międzyczasie pomyślałem sobie, jak ciężko było się tutaj dostać, jak trudno jest rywalizować z tak wieloma zawodnikami, którzy aspirują do gry w reprezentacji - wyjaśnia.
Mila pisze teraz kolejny rozdział swojej piłkarskiej historii, historii w reprezentacji Polski. Na koncie ma 31 meczów z orzełkiem na piersi, w których zdobył siedem goli. Adam Nawałka jest już piątym selekcjonerem, który postanowił skorzystać z usług zawodnika Śląska. Po raz pierwszy Milę do kadry powołał Zbigniew Boniek przed niemal dwunastu laty. - Jeśli chodzi o to niedowierzanie co do mojego powołania, to ja przede wszystkim się cieszę, że trener się odważył. Wziął na siebie ogromną odpowiedzialność, dlatego mam nadzieję, że tą bramką chociaż w małym stopniu mu się spłaciłem. Dzięki niemu moja dyspozycja jest taka, a nie inna. To jest niesamowita sprawa - podkreśla.
Teraz przed Polakami mecz ze Szkocją. Możliwe, że będzie to najważniejsze spotkanie w eliminacjach Euro 2016. - Wojtek Szczęsny dobrze powiedział, że ten mecz ze Szkocją to będzie dla nas takie potwierdzenie, które doda takiego pełnego wymiaru temu pierwszemu zwycięstwu. Piłka jest piękna, ale krótka - zaznacza Sebastian Mila. - Mam nadzieję, że się dostaniemy na Euro. To by było coś fantastycznego - puentuje.