Paweł Piceluk: Będę rozczarowany, jeśli znów nie zagram w ataku

Paweł Piceluk rzadko wychodzi w podstawowym składzie Warty na pozycji napastnika. W środę dał jednak znakomitą zmianę i liczy, że teraz doczeka się gry od 1. minuty na szpicy.

W starciu z Odrą Opole (2:2) 26-latek pojawił się na boisku w 72. minucie (przy stanie 0:1) i zaliczył prawdziwe wejście smoka. Szybko zdobył dwa gole pozwalając zielonym wrócić do gry. To był pierwszy występ Pawła Piceluka w napadzie od spotkania z Chrobrym Głogów (0:0), które odbyło się 12 kwietnia. Później meldował się na boisku z ławki rezerwowych, bądź był ustawiany na skrzydle, a z przodu wychodzili Grzegorz Rasiak, Karol Gregorek lub Łukasz Spławski. Poza byłym reprezentantem Polski, pozostała dwójka nie strzelała w ostatnim czasie bramek.

26-latek nie ukrywa, że był bardzo głodny gry. - Przy wyniku 0:1 trener podjął szybką decyzję i wpuścił mnie na murawę. Myślę, że swoje zadanie wykonałem. Była we mnie sportowa złość i chciałem ją pokazać w najlepszy możliwy sposób. Cieszę się, że wyszło i liczę na kolejne występy. Szkoda tylko, że nie utrzymaliśmy do końca korzystnego wyniku.
[ad=rectangle]
Piceluk przy każdej okazji powtarza, że najlepiej czuje się z przodu. Jak reagował na ostatnie decyzje sztabu szkoleniowego? - Nie chciałbym ich komentować. Jestem w Warcie od grania, a nie od recenzowania ruchów trenerów. Ja pokazałem swoją klasę i myślę, że w następnych spotkaniach będę grał na szpicy. Gdybym znów nie było mi to dane, czułbym się rozczarowany - zaznaczył.

Co w tej sprawie miał do powiedzenia Piotr Kowal? - Łukasz Spławski w starciu z Ostrovią zaprezentował się bardzo przyzwoicie. Dlatego daliśmy mu następną szansę. Poza tym w środę chciałem mieć w ataku zawodnika, który powalczy z wysokim Ivanem Udareviciem i Łukasz znów wypadł nieźle. Co do Pawła, to jest on piłkarzem nieobliczalnym. Pokazał jednak, że miejsce w składzie mu się jak najbardziej należy.

Komentarze (1)
avatar
Mariusz M.
23.05.2014
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
szkoda tylko że inni piłkarze nie wzięli sportowej złości w swoje nogi...