Tym razem klubowi lekarze woleli dmuchać na zimne i piłkarz od razu został wysłany do austriackiej kliniki. Do wyboru były różne opcje zabiegu. Wybrano tę najbezpieczniejszą - uniemożliwiającą dostanie się zakażenia, a także taką po której piłkarz najszybciej będzie mógł wrócić do gry. Na nodze Sebastiana Szałachowskiego znalazł się stabilizator podtrzymywany przez cztery śruby, które piłkarz będzie nosił od dziesięciu do dwunastu tygodni.
Zaraz po odniesieniu kontuzji zawodnik rozmawiał z naszym serwisem. - To nie jest bardzo ciężki uraz i raczej na pewno nie będzie potrzebna operacja. - mówił kilka dni po feralnym meczu z Cracovią. Okazało się jednak, że taki zabieg był potrzebny i piłkarza czeka dłuższa przerwa. - Najprawdopodobniej po sześciu tygodniach kość powinna się zrosnąć. Po tym czasie powinienem zacząć już rehabilitację i treningi. - tak zakładał Szałachowski zaraz po odniesieniu kontuzji. Dziś już wiemy, że poza co najmniej dziesięcioma tygodniami z założonym stabilizatorem, potrzebował będzie jeszcze kilku na rehabilitację.
Dokładnie nie wiadomo jak długo piłkarz będzie poruszał się z usztywnioną nogą. Tak czy inaczej pewnie jest, że zgodnie z pierwszymi prognozami najwcześniej zagra na wiosnę. Póki co przewidziane kontrole w austriackiej klinice mają nastąpić za trzy i za sześć tygodni. Wtedy będziemy mogli powiedzieć więcej. Poprzednia kontuzja Szałachowskiego wymusiła osiemnastomiesięczną przerwę w grze. Tym razem jest duża szansa na to, że zawodnik do treningów wróci w styczniu, a na boisku zobaczymy go w okolicach marca bądź kwietnia.