Śląsk Wrocław zremisował 3:3 z Club Brugge i awansował do IV rundy eliminacji do Ligi Europejskiej. - Na pewno nie jechaliśmy do Brugii się bronić. Chcieliśmy zagrać tak, jak u siebie, strzeliliśmy trzy gole i to wystarczyło do awansu. Dużo osób skazywało nas na porażkę już w pierwszym meczu. Przed rewanżem w Brugii mieliśmy mało czasu na odpoczynek, a pokazaliśmy, że potrafimy grać na tak wysokim poziomie w każdym meczu. Oby tak dalej - skomentował występujący na prawej obronie Krzysztof Ostrowski.
Ten na boisku miał utrudnionego zadanie, bowiem szybko złapał żółtą kartkę i musiał uważać na faule. Po jednym z nich wydawało się, że zawodnika WKS-u arbiter za chwile ukaże czerwonym kartonikiem. - W sytuacji kontrowersyjnej, moim zdaniem arbiter się pomylił. Nie faulowałem Lestienne'a, nawet go nie dotknąłem. Trochę się wzburzyłem, dobrze, że Sebastian Mila mnie uspokoił, bo mogłem dostać drugą żółtą kartkę. Myślę, że moje zejście z boiska było właśnie spowodowane tym faktem - wyjaśnił.
W Polsce mało kto spodziewał się tak dobrej postawy wrocławian. Jak na razie bowiem ze wszystkich pucharowiczów to właśnie podopieczni Stanislava Levego prezentują się najlepiej. - Kibice w Polsce liczyli głównie na Legię Warszawa i Lecha Poznań, nas skazywano na porażkę, a tymczasem gramy bardzo dobrze. Wiemy, że stać nas na taką grę i wiedzieliśmy, że Club Brugge to przeciwnik w naszym zasięgu. Na pewno lepiej nam się grało Belgami niż z Rudarem Pljevlja. Myślę, że Sevilli też stawimy czoła, dalej będziemy grać swoje, bo nie mamy nic do stracenia. Zagramy na sto procent swoich możliwości. Jeśli to starczy, to będzie dobrze, a jeśli nie, to będziemy dalej ciężko pracować na treningach - podsumował "Ostry". Kolejnym rywalem WKS-u w europejskich rozgrywkach będzie hiszpańska Sevilla FC.