Może ten mecz okaże się przełomowy - rozmowa z Dariuszem Pawlusińskim, pomocnikiem Cracovii Kraków

120 minut potrzebowali krakowianie, aby pokonać Górnika Łęczna w 1/16 finału Remes Pucharu Polski. Pasy zwyciężyły 3:2 i po raz pierwszy w bieżącym sezonie zdobyły aż tyle goli. Na łamach portalu SportoweFakty.pl 31-letni Dariusz Pawlusiński wyraża nadzieję, że ten pojedynek z I-ligowcem zapoczątkuje lepszy okres dla Cracovii.

Paweł Patyra: W Łęcznej strzelił pan już czwartego gola w bieżącym sezonie. Jest pan egzekutorem w drużynie Cracovii.

Dariusz Pawlusiński: Nie, ja do tego w ten sposób nie podchodzę. Nieraz już mówiłem, że na boisko wychodzi jedenastu ludzi i wszyscy wygrywają albo wszyscy przegrywają. To, że ja zdobyłem jedną z trzech bramek jest najmniej ważne. Chcieliśmy awansować do następnej rundy, przejść Górnika Łęczna i nam się to udało.

Wygrana nie przyszła jednak łatwo. Spodziewaliście się podyktowania tak wysokich wymagań przez przeciwnika?

- Spodziewaliśmy się ciężkiej przeprawy, bo oglądaliśmy mecz Górnika z Podbeskidziem, który wywarł na nas bardzo dobre wrażenie. Z wyniku 0:2 wyciągnął na 3:2. Wiedzieliśmy więc, że nikt nie położy się przed Cracovią. Górnik pokazał, że jest solidną drużyną i myślę, że jest w stanie powalczyć o awans.

Strzeliliście aż trzy bramki, co Cracovii w tym sezonie jeszcze się nie zdarzyło.

- Śmiejemy się z tego, że tyle sytuacji, co mieliśmy i trzy bramki - to obsadziliśmy sobie kilkanaście kolejek (śmiech). Wiadomo, że czy u siebie, czy na wyjazdach nie strzelamy zbyt wielu bramek, sytuacji też mamy jak na lekarstwo. Trzeba się z tego cieszyć, bo może ten mecz okaże się przełomowy i obyśmy zdobywali punkty w lidze. Jesteśmy na przedostatnim miejscu, a walka o utrzymanie będzie do samego końca.

Ciągle jednak tracicie sporo goli. W dwóch ostatnich ligowych meczach pięć, a w Łęcznej kolejne dwa.

- Te dwa gole strzeliliśmy sobie sami, bo błędy, jakie popełniliśmy nie powinny przydarzać się takiej obronie, jaką mamy. Wiadomo, że nie grają tam ludzie, którzy mają po 160 czy 170 cm wzrostu, ale dużo, dużo więcej. Myślę, że przede wszystkim bramka z rzutu rożnego nie powinna się przytrafić.

Ta wygrana w 1/16 finału Remes Pucharu Polski podbuduje Cracovię psychicznie?

- Myślę, że nam na pewno takie zwycięstwo było potrzebne. Szkoda tylko, że po dogrywce a nie w 90 minutach. Cieszymy się z tego, że udało się wygrać i awansować. Niektórzy mówili, że może nie umiemy grać, ale wreszcie okazało się, że jednak potrafimy grać, stwarzać sytuacje i wygrywać.

Zwycięstwo w Łęcznej przypłaciliście jednak dwoma kontuzjami - Sławomira Szeligi i Łukasza Tupalskiego. Te urazy bardzo wpłyną na drużynę?

- Sławek jest naszym podstawowym zawodnikiem. Także Łukasz ma bardzo mocno skręcony staw skokowy. Teraz wszystko zależy od lekarza i masażystów, żeby jak najszybciej postawili ich na nogi, bo nie ma nas za dużo w kadrze i w Cracovii każda osoba, która trenuje jest na wagę złota.

W lidze Cracovii nie idzie najlepiej. Skąd taki fatalny start?

- Ciężko powiedzieć. Nie mam na to wytłumaczenia i myślę, że długo nie będę miał. Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek zaczęli w takim stylu. Chociaż mamy 4 punkty, to jednak na 6 meczów jest to bardzo, bardzo mało.

W niedzielę zmierzycie się we Wrocławiu ze Śląskiem. Ten 120-minuty bój w Pucharze Polski pozostawi jakiś ślad pod względem fizycznym?

- Teraz przede wszystkim musimy dojść do siebie i odbudować się. W Łęcznej warunki były ciężkie, grząskie boisko. Myślę, że teraz będą z 2-3 dni luźnych treningów i do Wrocławia pojedziemy po to, żeby zdobyć punkty, bo skoro nie umiemy ich zdobyć u siebie, to musimy szukać ich na wyjeździe.

Komentarze (0)