Zawodnik Polonii Warszawa stanął przez wyborną szansą, by wyprowadzić drużynę na prowadzenie 2:1 w 69. minucie spotkania. Otrzymał płaskie podanie od Piotra Grzelczaka na dziesiąty metr przed bramką Radosława Janukiewicza, ale fatalnie huknął wprost w bramkarza.
- Bramkarz zrobił wszystko, co mógł najlepiej, czym tylko potwierdził dobrą formę. Nie przypominam sobie, aby Janukiewicz popełnił w tej rundzie jakiegokolwiek babola i także tym razem bardzo fajnie się zachował. Mimo wszystko mogłem to wykorzystać i to tylko i wyłącznie moja wina, że bramka nie padła. Końcówka mogła się dla nas wówczas inaczej ułożyć - przyznał Jacek Kiełb.
Ostatecznie Polonia przegrała 1:3, a decydujące bramki straciła właśnie w końcówce batalii. Pogoń Szczecin wykorzystała wówczas swoje piłkarskie obycie. - Absolutnie tak było. Edi prowadził ich grę w środku pola i wodził naszych zupełnie niedoświadczonych chłopaków. Brazylijczyk rządził i dzielił, a cała Pogoń spokojniej operowała piłką. Nam z kolei zabrakło pary. Koło 80. minuty miałem już ciężkie nogi, dały się we znaki trzy mecze w ciągu tygodnia - nie owijał w bawełnę Kiełb.
Mimo porażki Polonia godnie pożegnała się z T-Mobile Ekstraklasą. Drużyna zdziesiątkowana, z trzema graczami rezerwowymi, bez drugiego bramkarza pokazała pazur. - Naprawdę było ciężko, choć sam początek był w naszym wykonaniu dobry. Nie ma się co oszukiwać - wielu z chłopaków debiutowało w lidze, zagraliśmy praktycznie Młodą Ekstraklasa, a niezależnie od tego grało się przyjemnie. Fajnie, że dociągnęliśmy ten sezon do końca, mimo tego co dzieje się w Polonii.
- Dlaczego miałoby być trudniej o mobilizację? - pytał Kiełb. - W Szczecinie stawiła się spora grupa naszych kibiców. Gdyby ich tu nie było i nie widzieliby nas na żywo, to mobilizacja byłaby mniejsza. W tej sytuacji fajnie było zagrać dla nich ten ostatni raz.