Damian Seweryn: ŁKS ma zawieszoną licencję, a Widzew nie płaci długów sprzed ośmiu lat i dalej sobie gra

ŁKS ma zawieszoną licencję za długi względem piłkarzy. Tymczasem ponad osiem lat ciągnie się sprawa związana z zobowiązaniami Widzewa, a zespół nadal spokojnie funkcjonuje.

Jednym z zawodników, którym pieniądze są winne oba łódzkie kluby jest Damian Seweryn. - ŁKS zalega mi ok. 80 tys. zł. Jednak wycofał się z rozgrywek i raczej na pewno nie dostanę tych pieniędzy. Klub chce upaść, przeprowadzić likwidację, a w tym wypadku moje należności zapewne przepadną. Nie wiem czy mam jeszcze jakąkolwiek szansę na ich odzyskanie - powiedział portalowi SportoweFakty.pl.

Skąd się wzięły wspomniane długi? - To wynagrodzenie za 2-letni kontrakt, który obowiązywał do 30 czerwca ubiegłego roku. Najbardziej boli mnie to, że doszło do porozumienia i podpisałem ugodę, a w tym momencie ani moja dobra wola, ani próba załatwienia sprawy przez ŁKS nic nie dadzą. Finał tego wszystkiego jest po prostu chory. Dopóki klub funkcjonował i rozgrywał mecze, była jakaś szansa. Teraz jest ona znikoma.

Seweryn uważa, że smutny koniec ŁKS to efekt dalekiego od ideału zarządzania. - Są wprawdzie osoby, które zainwestowały sporo pieniędzy, lecz z perspektywy czasu okazało się, że nie do końca miały plan. Próbowano jeszcze ratować klub, ale czy podpisane ugody zostałyby zrealizowane? Tego nie wiem, zwłaszcza że rok temu parafowałem pierwsze porozumienie i poza zapłatą jednej raty nie otrzymałem nic. Gdyby w odpowiednim czasie ktoś nad tym wszystkim czuwał, pewnie dziś byłoby inaczej. Agonia trwała dobrych kilka lat.

34-letni pomocnik wspomina jednak, że w sezonie 2010/2011 przez krótki okres działo się w klubie lepiej. - Poukładano wtedy wiele spraw i wywalczyliśmy awans do ekstraklasy. To był czas, gdy pensje wypłacano terminowo. Ewenementem jest natomiast fakt, że kolejne kłopoty zaczęły się po tym sukcesie. Wówczas - gdy teoretycznie wpływy do klubu były większe - znów mieliśmy problemy z otrzymywaniem wynagrodzeń na czas. Ja muszę patrzeć na to przez pryzmat finansowy. Smutne, że straciłem nadzieję na odzyskanie ponad 80 tys. zł. To dla mnie naprawdę duża suma. O ile dotąd mogłem się łudzić, że kiedyś wreszcie dostanę te pieniądze, to aktualnie muszę porzucić wszelkie nadzieje.

Co ciekawe, spore zaległości względem zawodnika ma też Widzew. - W tym przypadku sytuacja jest po prostu chora. Walczę o swoje od 2004 roku, przeszedłem całą drogę jeśli chodzi o poszczególne instancje. Mam wyroki Piłkarskiego Sądu Polubownego, Wydziału Dyscypliny PZPN, a także orzeczenie Związkowego Trybunału Piłkarskiego. Chcę zaznaczyć, że są to decyzje prawomocne, a ta ostatnia pochodzi z października 2011 roku. Ona kończy spór i stwierdza, że należy mi się od Widzewa ok. 200 tys. zł. W 2003 roku było to 80 tys., ale po tylu latach doszły duże odsetki - opowiedział portalowi SportoweFakty.pl Seweryn.

Piłkarz nie ukrywa, że ma duże pretensje do futbolowej centrali. - Związek w ogóle nie egzekwuje tych długów, mimo że ja przeprowadziłem sprawę zgodnie z zasadami. Wygrałem ją, mam w ręce wyrok i co? Nic się nie dzieje. Nie potrafię tego pojąć. W przypadku ŁKS poradzono sobie bardzo szybko. Zawieszono licencję i zespół wycofał się z rozgrywek. Tymczasem jeśli chodzi o Widzew, nie zrobiono absolutnie nic. Jaki z tego wniosek? Kluby są traktowane nierówno. Widzew ogłosił niedawno upadłość zakładową, tylko że tego rodzaju upadłość musi się odbyć w porozumieniu z wierzycielami. Tymczasem ze mną nikt się nie kontaktował. Działacze twierdzą, że to nie ich długi. Nie próbują nawet rozmawiać i osiągnąć jakiegokolwiek porozumienia. Są głusi na tę sprawę i tylko jedna strona, w tym przypadku ja, otwarcie mówi o problemie. Jestem skłonny do negocjacji i zawarcia ugody, ale nie podpiszę jej sam ze sobą. Potrzebna jest też chęć z drugiej strony.

Seweryn uważa, że Polski Związek Piłki Nożnej nie tworzy regulacji, które zabezpieczałyby interes piłkarzy. - Powinna powstać jakaś instytucja, która zajęłaby się tymi sprawami. Nie rozumiem jak można akceptować sytuację, że ktoś pozbywa się zadłużenia poprzez ogłoszenie upadłości, a następnie zaczyna od zera. To nie dotyczy zresztą tylko klubów z Łodzi, takich przypadków było już wiele. Sporo zawodników potraciło ogromne sumy. W ligach zachodnich funkcjonują komórki, które wypłacają wierzycielom pieniądze z kwot lokowanych w federacji jako zabezpieczenie. Ktoś być może powie, że zawodnikom te pieniądze się nie należą. Trzeba jednak pamiętać, że podpisywaliśmy określone kontrakty i najzwyczajniej w świecie te sumy zarobiliśmy. Tymczasem nie każdy pracodawca realizuje swoje zobowiązania. Chciałbym, żeby postawiono się w naszej sytuacji i dopiero wtedy oceniano - zakończył.

Warto zaznaczyć, że oprócz Seweryna o odzyskanie zaległych pieniędzy z Widzewa walczą też: Maciej Terlecki, Mariusz Gostyński, Rafał Kaczmarczyk, Robert Dymkowski i Marcin Morawski.

Źródło artykułu: