Franciszek Smuda o występie lechitów w kadrze

Selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski, Leo Beenhakker, na mecze eliminacyjne do Mistrzostw Świata ze Słowenią i San Marino powołał aż pięciu piłkarzy Lecha Poznań. Wszyscy lechici otrzymali szanse gry, ale większość z nich, podobnie jak cała kadra, nie pokazała się z jak najlepszej strony. Trener Kolejorza, Franciszek Smuda, uważa że jego podopieczni tracą na wartości grając w innym systemie.

Dobra gra Lecha w tym sezonie spowodowała, że Leo Beenhakker powołał aż pięciu lechitów. Największe nadzieje wiązano z Bartoszem Bosackim i Rafałem Murawskim. Liczono także na strzelecki instynkt Roberta Lewandowskiego. Najmniej szans mieli dostać Tomasz Bandrowski i Grzegorz Wojtkowiak.

Słaba gra ze Słowenią spowodowała jednak, że pierwotne założenia musiały się zmienić. W pierwszym składzie tego spotkania nie było niespodzianek. Znalazło się w nim miejsce dla Bosackiego i Murawskiego. Żaden z nich tego występu nie będzie mógł wspominać zbyt udanie. - Zdawałem sobie, że wszyscy razem nie zagrają. Pojedynczo w innym systemie nasi zawodnicy przedstawiają zupełnie inną wartość. Gdyby linia pomocy była zestawiona tak jak w Lechu, to na pewno nasi zawodnicy wyglądaliby zupełnie inaczej - mówi Franciszek Smuda. Obrońca Kolejorza z boiska zszedł w 50. minucie z powodu kontuzji, która spowodowała, że "Bosy" musiał opuścić również zgrupowanie kadry. Z kolei Murawski nie zagrał najlepiej i został zmieniony w przerwie. Taka decyzja bardzo dziwi Smudę. Sztab szkoleniowy reprezentacji argumentował ją brakiem sił Murawskiego oraz koniecznością zmiany ofensywnej. Warto jednak dodać, że w miejsce "Murasia" wszedł Bandrowski, który w Lechu ma więcej zadań defensywny od swojego klubowego kolegi. - Murawski zagrał 45 minut ze Słowenią i według Beenhakkera się zmęczył, w co nie wierzę. Muszę go bronić, bo ja wiem jaki to jest charakter. W meczach ligowych czym bliżej końca, tym dodaje więcej gazu - twierdzi Smuda.

Bandrowski sam przyznał po tym meczu, że nawalił. - Bandrowski się spalił, bo tyle piłek do tyłu, to chyba nigdy w życiu nie zagrywał - dodaje szkoleniowiec Lecha. Tego zawodnika Beenhakker nie powinien skreślać po jednym meczu, bo jest to typ piłkarza, który pełnie swoich możliwości pokazuje dopiero po kilku tygodniach. Podobnie było, gdy trafił do poznańskiego klubu.

Niespodziewanie najwięcej czasu na boisku spędził Wojtkowiak, który rozegrał 90 minut z San Marino. Jego występ budzi mieszane uczucia. Na początku meczu sprokurował rzut karny, ale na jego szczęście Łukasz Fabiański nie dał się pokonać. Z czasem gra defensora Kolejorza była coraz lepsza. To właśnie on wypracował drugą bramkę dla Polski, której autorem był inny lechita, Robert Lewandowski. - Fajnie, że tak się stało, bo są to nasi zawodnicy. Chciałbym, aby pokazali się z jeszcze lepszej strony, bo wiem, że tkwi w nich dużo więcej możliwości - mówi Smuda.

Lewandowski zagrał tylko w spotkaniu z San Marino. Na boisku pojawił się w 59. minucie, ale był najjaśniejszym punktem całej polskiej drużyny. Rywale często musieli go faulować, za co złapali żółte kartki. 20-letni napastnik stwarzał duże zagrożenie pod bramką gospodarzy. W 67. minucie dobił strzał Euzebiusza Smolarka i podobnie jak w debiutach w lidze oraz europejskich pucharach zdobył bramkę. Smuda bardzo chwali swojego podopiecznego. - Jest dobrze wychowany i trudno żeby uderzyła mu do głowy woda sodowa. Rozmawiałem z jego matką, to powiedziała, że jest spokojny i nie robi głupi ruchów, tylko wszystko rozważa. Jeśli nie uderzy mu "sodówa", to będzie z niego bardzo dobry zawodnik - zakończył trener Lecha.

Źródło artykułu: