Powoli łapię swój rytm - rozmowa z Marcinem Kaczmarkiem, piłkarzem ŁKS-u Łódź

Po sześciu latach wychowanek Piasta Błaszki zdecydował się na powrót do I ligi. Wszystko wskazuje na to, że nie zagości w niej na długo. Łódzka drużyna ma już osiem punktów przewagi nad trzecim w tabeli Piastem Gliwice i pewnym krokiem zmierza ku ekstraklasie. W ostatniej kolejce podopieczni Andrzeja Pyrdoła w dramatycznych okolicznościach pokonali Bogdankę Łęczna 2:1.

Paweł Patyra: Zwycięstwo w Łęcznej ŁKS zapewnił sobie dopiero w doliczonym czasie gry. Rzeczywiście do końca wierzyliście w sukces?

Marcin Kaczmarek: Tak. W pierwszej połowie nie zaprezentowaliśmy tego, co w drugiej. Przegrywaliśmy 0:1 i powiedzieliśmy sobie kilka słów w szatni, że musimy podnieść się z tego. A, że udało się w końcówce, to bardzo cieszy. Trzy punkty są niezwykle ważne, bo zwiększamy przewagę nad przeciwnikami.

Kiedy jednak graliście 11 na 11, to ŁKS-owi z trudem szło sforsowanie defensywy rywali…

- Nie chodzi o to, że 11 na 11. W drugiej połowie podeszliśmy wyżej do przeciwnika. W pierwszej części cofnęliśmy się na swoją połowę. Łęczna fajnie grała piłką, strzeliła bramkę i później musieliśmy gonić wynik. Myślę, że zasłużenie wygraliśmy, bo w drugiej połowie byliśmy zdecydowanie lepsi.

Na Lubelszczyźnie ŁKS zagrał w eksperymentalnym zestawieniu, a mimo to zaprezentował się przyzwoicie.

- Przyzwoicie przede wszystkim w drugiej połowie. W pierwszej części gry nie wyglądało to za dobrze. Pięciu chłopaków zostało w Łodzi, bo kontuzje i kartki nas nie omijają. Ale to jest sport kontaktowy i tak się zdarza. Musieliśmy grać w takim składzie. Myślę, że wszyscy ci, co grali pozytywnie się zaprezentowali.

ŁKS podtrzymał więc imponującą passę meczów bez porażki, która trwa od 20 sierpnia ubiegłego roku. Z drugiej strony, to jednak dopiero drugie wiosenne zwycięstwo.

- W tych wcześniejszych meczach my pierwsi strzelaliśmy bramki, a nie wygrywaliśmy. W Łęcznej było odwrotnie - to przeciwnik strzelił nam bramkę, my goniliśmy wynik i wygraliśmy. Może taka jest recepta.

Pańska drużyna mogła być już jedną nogą w ekstraklasie, ale z powodu kilku remisów ciągle musi uciekać rywalom. Żałuje pan tych straconych punktów?

- Przede wszystkim szkoda meczu w Szczecinie, kiedy Pogoń strzeliła nam bramkę w 96. minucie. Z Piastem Gliwice prowadziliśmy 2:0 i straciliśmy dwa gole... No cóż, trzeba grać dalej. Teraz czeka nas ciężki mecz u siebie z Podbeskidziem. Myślę, że to spotkanie będzie przełomowe.

Kaczmarek (z prawej) to ważne ogniwo w łódzkiej drużynie.

Zadanie ŁKS-owi nieco ułatwił Piast Gliwice, który przegrał 1:2 z Flotą Świnoujście i traci do was już 8 punktów.

- Dowiedzieliśmy się po zejściu z rozbiegania o tym wyniku. Nawet gdybyśmy znali go wcześniej, to i tak powiedzieliśmy sobie, że musimy wygrać. Łęczna ma naprawdę dobrych zawodników, chłopaki fajnie grali w piłkę. Ale to my w drugiej połowie podyktowaliśmy swoje warunki i wygraliśmy mecz.

Co sądzi pan o Podbeskidziu, które depcze wam po piętach?

- Podbeskidzie na pewno dotychczas dobrze się prezentowało. Wiadomo, ja grałem cały czas w ekstraklasie i powróciłem do I ligi po kilku latach. Widziałem Podbeskidzie w Pucharze Polski z Wisłą Kraków i naprawdę pozytywnie się zaprezentowało.

Jak gra się panu w I lidze?

- Powiem panu, że ciężko. Troszeczkę się przestawiłem i myślę, że powoli łapię swój rytm. Gram raz na prawej, raz na lewej stronie. To się zmienia, bo zdarzają się kontuzje czy kartki.

Zazwyczaj jest pan ustawiany w linii obrony. Dobrze czuje się pan na tej pozycji?

- Już w Lechii grałem na tej pozycji. W Łęcznej trener wystawił mnie na prawej pomocy. W końcówce poszedłem na swoją lewą stronę obrony i wtedy strzeliliśmy dwie bramki (śmiech). Może to jest jakiś znak. To decyzja trenera, gdzie mnie ustawia.

Źródło artykułu: