Kochać to się można w domu - rozmowa z Łukaszem Mazurem, prezesem Górnika Zabrze

W ostatnich tygodniach w mediach roiło się od wieści o dramatycznej finansowej sytuacji Górnika Zabrze. Na ten i kilka innych tematów rozmawiamy z prezesem Łukaszem Mazurem. - O Michaela Mullera proszę nawet nie pytać - zaznacza na starcie pół żartem, pół serio sternik śląskiego klubu.

Marcin Ziach: Zbliżający się wielkimi krokami termin określający koniec procesu licencyjnego spędza panu sen z powiek?

Łukasz Mazur: Na pewno tak, bo żeby dostać licencję trzeba spełniać dwa warunki. Pierwszym jest brak wymaganych należności na koniec roku i go można spełnić na dwa rodzaje. Albo regularnie wypłaca się pensje, co w naszej sytuacji na chwilę obecną jest niemożliwe, albo podpisuje się z zawodnikami porozumienia rozkładające należność na raty i wtedy te należności nie są wymagane. Niestety my o tym, że będzie tak a nie inaczej dowiedzieliśmy się dosyć późno i to, co teraz robimy to jest wyścig z czasem. Z drugiej strony nie ma co się oszukiwać, że nie każdy z zawodników jest chętny, żeby kredytować Górnika. Nie każdy jest kibicem tego klubu i dla niektórych gra w Zabrzu to tylko praca. Tych trzeba przekonać, żeby zgodzili się poczekać na zaległe pensje. Przy składaniu licencji, obok porozumień z zawodnikami musimy przedstawić dokumenty poświadczające o tym, że w przyszłym roku finansowo sobie w tej ekstraklasie poradzimy. Najbardziej bolą mnie te zaległości i informacje, które docierają do nas z Komisji Licencyjnej, która ma wątpliwości czy my sobie w przyszłym sezonie damy radę. Ale czy są one bardziej czy mniej uzasadnione, w to już nie będę wnikał.

Michael Muller w ostatnich wypowiedziach podkreślał, że on nie wyobraża sobie, żeby Górnik nie dostał licencji. Pan na jego miejscu też byłby tak spokojny?

- Ja taki spokojny nie jestem. Michał Muller sam zaznaczył, że zarząd wie lepiej. Mam nadzieję, że dostaniemy licencję, ale jak to będzie wyglądało zobaczymy.

Rozmowy z zawodnikami na temat porozumień są rzeczywiście tak oporne?

- Z większością zawodników porozumienia podpisane już mamy, ale wciąż nie są to wszyscy zawodnicy. Bardzo możliwe, że nie uda nam się otrzymać licencji w pierwszym terminie, tylko dopiero w postępowaniu odwoławczym. Wiele zależy też od tego, jak będzie wyglądał nasz plan naprawczy i jak zareaguje właściciel. Górnik ma ujemny kapitał własny i to ciągnie się za klubem jeszcze przed początkiem mojej kadencji. Z punktu finansowego spółki o ujemnym kapitale kwalifikują się do upadłości. Chyba, że właściciel zdecyduje się im pomóc. O tę przychylność właściciela w pewnym sensie cały czas walczymy.

Zawodnicy jednak jakiś procent pensji otrzymują.

- Staramy się coś przelewać na ich konta na bieżąco. Właściwie do grudnia cały czas byliśmy z wypłatami na czas i nie było większych poślizgów. Dopiero od początku tego roku coś się posypało, a na dodatek nadal czkawką odbijają nam się premie obiecane drużynie za awans do ekstraklasy. I to one są w głównej mierze dla budżetu męczące.

Podobno to przez rozmowę o finansach tuż przed meczem Górnik przegrał Wielkie Derby Śląska.

- (śmiech) Powstrzymam się od komentarza.

Ostatnio pojawiały się głosy, że pomiędzy prezesem Łukaszem Mazurem a Allianz Polska atmosfera jest bardzo gorąca.

- To akurat standard. Ja urodziłem się w czasach komuny, ale wychowywałem się już w czasach, kiedy w Polsce był dopuszczalny pluralizm myśli i moim zdaniem, jeśli ma się swoje zdanie, to trzeba go bronić. Na każdy temat trzeba dyskutować, bo nie wierzę w to, że zawsze i wszędzie wszyscy mówią jednym głosem. Taka jednomyślność była w partii i jak się to skończyło wszyscy wiemy.

Klubowa kasa podobno świeci pustkami.

- Gdyby nie było tych pustek, bo nie musielibyśmy podpisywać porozumień z zawodnikami. Na ten temat było już wiele wylanego atramentu i niemniej zużytych czcionek. O tym, że zaległości w Górniku są ja sam mówiłem wielokrotnie. Nie ma się co oszukiwać. Klub jest zadłużony, ale przygotowaliśmy już program naprawczy i w środę przedstawimy go do informacji publicznej.

Kiedy dowiedział się pan, że zamiast umownych sześciu milionów na konto wpłynie kwota niższa o ponad połowę?

- Tego akurat nie będę komentował. Nie wiem skąd w mediach wzięły się te kwoty. Między klubem a właścicielem obowiązuje tajemnica handlowa i prawdziwe kwoty do opinii publicznej podane nie będą. A to, że ktoś coś napisał to jest jego prawo.

W ostatnich tygodniach często przewija się w mediach pytanie, w jakim celu przeprowadzane były przyśpieszone zimowe transfery, kiedy kondycja finansowa klubu nie była najlepsza?

- O ruchach transferowych rozmawiałem z zarządem Allianz w Warszawie i wtedy nie było mowy, że sytuacja finansowa klubu będzie taka, jaka obecnie jest. Pamiętajmy też, że cały czas Górnik ma właściciela, który wydaje zgodę na niektóre podejmowane przez zarząd decyzje.

Jesienna kadra Górnika była gwarantem utrzymania drużyny w ekstraklasie. Nie lepiej było połechtać właściciela nakreślając przed drużyną walkę o wyższe niż utrzymanie cele?

- Nie chcę mówić, jakie Allianz ma ambicje i tak dalej, bo nie o to chodzi. Z mojego punktu widzenia, zawsze się walczy o jak najwyższe cele. Na przykładzie Górnika widzimy, że nie zawsze to wychodzi tak jak powinno, ale może coś ruszy. W polskiej lidze różnica w przychodach z Canal Plus między miejscem siódmym a dziesiątym, to półtora miliona złotych. Dlatego zawsze lepiej postawić sobie ambitne cele i spróbować pójść wyżej nie tylko ze względów sportowych, ale i finansowych.

Po dwóch wiosennych kolejkach przed Górnikiem otworzyły się realne szanse na walkę o miejsce na podium. Wtedy nie było warto rozpocząć mediację z Allianz?

- Nie komentuję moich stosunków z Allianz.

W ogóle?

- W ogóle. To są tematy, które są wewnętrzną sprawą właściciela i spółki. I tyle. Ja mam kontrakt, który muszę wypełniać.

Latem stosunki na tej linii były szorstkie. Dzisiaj jakie są?

- Czy ja wiem, czy szorstkie? Są profesjonalne, przynajmniej z mojej strony. Z natury jestem przeciwnikiem jakichś przyjaźni czy wielkich miłości w pracy. Praca jest po to, żeby przyjść, zrobić to co do człowieka należy jak najlepiej i wyjść. A kochać, to się można w domu.

Po ostatnich gorzkich słowach z ust właściciela drży pan o swoją pozycję?

- Nie. Cały czas powtarzam, że to, co robię, robię z przyjemnością, ale wcale tego robić nie muszę. Gdyby nie poparcie kibiców, to pewnie bym to dawno rzucił. Ostatnio na ulicy w Krakowie zaczepił mnie starszy pan i powiedział: "Panie Łukaszu, świetna robota". To są rzeczy, które człowieka trzymają.

Wybiera się pan na posiedzenie Rady Nadzorczej?

- W najbliższym czasie nie jest takowe planowane, więc trudno powiedzieć, żebym się wybierał.

Ostatnie było zaplanowane na miniony piątek, ale zostało odwołane. Oficjalnie, przez chorobę jednego z członków.

- Ja nie zwołuję posiedzeń Rady Nadzorczej i to, dlaczego ostatnie posiedzenie zostało odwołane, to pytanie do samej Rady. Dla mnie nie jest to bardzo interesujące, bo mam swoje obowiązki w klubie, na których się skupiam. Rada Nadzorcza i zakres jej obowiązków, to już inna bajka.

Komentarze (0)