Nie boję się rywalizacji w nowym klubie - rozmowa z Krzysztofem Pilarzem, bramkarzem Ruchu Chorzów

Krzysztof Pilarz przez ostatnie sezony miał pewne miejsce w bramce chorzowskiego Ruchu. Obecne rozgrywki również zaczął jako pierwszy bramkarz. Po odniesionej we wrześniu kontuzji jego miejsce w pierwszej jedenastce zajął Matko Perdijić. Z końcem grudnia, wraz z upłynięciem kontraktu, będzie do wzięcia za darmo. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl zapewnia, że jako piłkarz Ruchu dał z siebie wszystko.

Piotr Borkowski: Jak to się stało, że uważany za jednego z najlepszych fachowców w ekstraklasie bramkarz najpierw traci miejsce w pierwszej jedenastce, a następnie nie przedłuża kontraktu ze swoim klubem? Ma pan sobie na tym polu coś do zarzucenia?

Krzysztof Pilarz: Absolutnie nie. Myślę, że w Lidze Europejskiej czy ekstraklasie grałem na miarę oczekiwań. Jednym z powodów odstawienia mnie na ławkę był kończący się kontrakt. Z pewnością przyczyniła się do tego też odniesiona kontuzja. Kiedy wyleczyłem uraz, zagrałem w pojedynku Pucharu Polski i udało mi się nawet obronić kilka karnych. W mojej opinii przez cały czas dawałem z siebie wszystko i nie mam sobie nic do zarzucenia.

Nie czuje się pan gorszy od Matko Perdijicia, który ostatecznie zajął pana miejsce w bramce Ruchu?

- Oczywiście, że nie i myślę, że podobne porównanie w ogóle jest nie na miejscu. Jeśli Perdijić rozegra tyle meczów w ekstraklasie co ja, będziemy mogli poruszyć ten temat ponownie.

Przymierza się pana do gry w Polonii Warszawa, Cracovii i Koronie. W każdym z tych zespołów są jednak doświadczeni bramkarze, dla których ekstraklasowe boiska to chleb powszedni. Nie boi się pan rywalizacji?

- Gdybym bał się rywalizacji, to na pewno nie zostałbym zawodowym sportowcem. Konkurencja jest nieodłącznym elementem tego fachu i ma miejsce w każdym zespole. Moim zdaniem współzawodnictwo zapewnia wiele profitów. Przede wszystkim daje możliwość bycia coraz lepszym, bo od każdego można się czegoś cennego nauczyć. Poza tym zapewnia pozytywnego kopa i nie pozwala spocząć na laurach.

Czyli nie zadowoliłaby pana ewentualna pozycja bramkarza numer dwa?

- Po to trenuję i gram, żeby w zespole, którego barwy reprezentuję być numerem jeden. Przez ostatnich kilka sezonów w Ruchu Chorzów i wcześniej w Odrze Wodzisław byłem pierwszym bramkarzem. Życie jest przewrotne, pisze różne scenariusze i w praktyce bywa różnie, ale miejsce w pierwszej jedenastce i regularna gra sprawia mi ogromną radość.

Według najnowszych nowinek najbliżej jednak panu do Kielc. Być może kusi pana sukces, który odniósł po przeprowadzce do Korony pana były kolega z Ruchu, Andrzej Niedzielan?

- Z Andrzejem jesteśmy w stałym kontakcie i często do siebie dzwonimy. Przedstawił mi on kielecki klub w samych superlatywach i na pewno wezmę to pod uwagę. Na razie jednak nie chcę nazbyt rozwijać tego tematu i niczego zdradzać. Pozostawmy to do chwili podpisania kontraktu. Połowa mojej rodziny wywodzi się z Kielc, więc oni z pewnością byliby zadowoleni.

Andrzej Niedzielan namawia pana do związania się z Koroną?

- Otwarcie nie, ale chwalił kielecki zespół, klimat tam panujący i otoczkę. Na pewno warto poważnie przemyśleć przejście do Korony i mocno biorę tę opcję pod uwagę. Myślę, że każdy na moim miejscu postępowałby podobnie.

Jednym z najbardziej zagorzałych zwolenników pana transferu jest trener kielczan, Marcin Sasal. Chciałby pan z nim współpracować?

- Oczywiście i bardzo cieszę się, że trener Sasal ma do mnie zaufanie oraz widzi moją osobę w swoim zespole. To bardzo ważne. Dla mnie to dodatkowy bodziec, który pomógłby mi sprostać oczekiwaniom, gdybym wylądował w Kielcach.

A co gdyby po Krzysztofa Pilarza zgłosił się jakiś klub z zagranicy?

- Niczego nie można wykluczyć. Jeśli pojawiłaby się interesująca oferta, z której nie zdecydowałbym się skorzystać, mógłbym później tego gorzko żałować. Jednak dobra propozycja z polskiego klubu jak najbardziej jest w stanie mnie zadowolić. Jestem Polakiem i dobrze mi w ojczyźnie. Menedżer przedstawił mi ofertę klubu z zagranicy, jednak nie jest ona na tyle dobra, abym zdecydował się na wyjazd.

Źródło artykułu: