Wierzymy, że mistrzem w tym sezonie będzie Legia - rozmowa z Wojciechem Skabą, bramkarzem Legii Warszawa

Na coraz silniejszą postać w Legii wyrasta Wojciech Skaba. Odkąd uzdolniony golkiper wskoczył między słupki warszawskiej bramki, stołeczna drużyna kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa. - Wszyscy wierzymy w zdobycie mistrzowskiego tytułu - przekonuje 26-letni bramkarz Wojskowych.

Marcin Ziach: Po pół roku wróciłeś na Olimpijską w barwach Legii i pozbawiłeś swoich byłych kolegów złudzeń o zdobyciu chociaż punktu.

Wojciech Skaba: Cała drużyna zagrała bardzo dobre zawody. Udało nam się wyłączyć kluczowych zawodników rywala i sami w pełni zrealizowaliśmy założenia taktyczne na to spotkanie. Dzięki temu zdobyliśmy w Bytomiu komplet punktów, choć łatwo nie było.

Przeszedłeś w tym meczu drogę z piekła do siódmego nieba. Najpierw sprokurowałeś rzut karny, który chwilę później w świetnym stylu obroniłeś. Późniejsze interwencje bardzo pewne.

- Jestem od tego, żeby bronić. Rzeczywiście ten mecz nie rozpoczął się dla nas najlepiej, bo gdyby po karnym padła bramka, to ciężko byłoby nam potem walczyć o trzy punkty. Na szczęście udało mi się obronić ten strzał i od tego momentu mecz zaczął się dla nas od nowa.

Sytuacja była stykowa i nawet czujne oko kamery nie potrafiło jednoznacznie stwierdzić, czy był kontakt, czy jednak sędzia dał się nabrać na grę aktorską Miroslava Barcika.

- Muszę przyznać, że kontakt był. Miro to doświadczony zawodnik i wie jak w takich sytuacjach się zachować, żeby swój cel osiągnąć. Po kontakcie upadł, sędzia zagwizdał i ja nie miałem już zbyt wiele do powiedzenia. Musiałem wygrać tę wojnę nerwów. Udało się i z tego się bardzo cieszę.

Inna sprawa, że strzał Davida Kobylika nie był próbą, która miała prawo cię zaskoczyć.

- Już przed strzałem wiedziałem, w który róg chcę pójść. Jak sędzia zagwizdał, zamarkowałem ruch w prawo, lewo i rzuciłem się w prawo, a piłka właściwie wpadła wprost w moje ręce. Nie chciałem ryzykować i łapać futbolówki. Sparowałem ją do boku i było po zawodach.

Polonia obok karnego miała także świetną okazję na początku drugiej połowy, ale znowu stanąłeś na wysokości zadania.

- Była to groźna akcja, ale sami ją sprokurowaliśmy. Marcin Radzewicz wrzucił piłkę w pole karne, odbiła się ona rykoszetem od Inakiego Astiza i po moich palcach zatrzymała się na słupku. Mieliśmy w tej sytuacji dużo szczęścia, ale szczęście podobno sprzyja lepszym.

Swoimi pewnymi interwencjami i szczęściem, jakie ci sprzyja, przekonujesz sztab szkoleniowy, że należy ci się miejsce między słupkami na dłużej.

- Rywalizacja jest bardzo duża i tak naprawdę nikt z nas nie może spodziewać się monopolu na grę w pierwszym składzie. Teraz ja jestem pierwszym bramkarzem i na treningach robię wszystko, żeby tę pozycję utrzymać jak najdłużej. Ale Marijan oraz Konstiantyn również nie próżnują i walczą o swoją szansę. Myślę, że każdy z nas czerpie z tej rywalizacji korzyści, a Legia ma trzech równorzędnych bramkarzy.

Twoja pozycja jest coraz silniejsza. Pochwał nie szczędzi ci nawet trener Maciej Skorża.

- Cieszę się, że trener jest zadowolony z moich występów. To motywuje do jeszcze cięższej pracy, bo stać mnie na lepszą grę. Po meczu w Bytomiu nasłuchałem się uwag w domu, bo na trybunach była obecna moja rodzina i oni wyłapują każdy błąd. Są surowi w swoich ocenach, ale wiem, że wszyscy chcą mojego dobra.

Po słabym starcie sezonu Legia najszybciej z pretendentów wskoczyła na właściwe tory i zdaje się łapać wiatr w żagle.

- Przed sezonem wszyscy wiedzieli, że Legia ma bardzo silną drużynę i choć na początku nam nie szło, to nikt nie wątpił, że ciężka praca przyniesie efekty. Ostatnio wygrywamy i pniemy się w ligowej tabeli. Żeby ta radość była pełna, musimy rundę zakończyć zwycięstwem nad Cracovią. Nieważny jest styl, bo nad tym popracujemy zimą. Priorytet to trzy punkty.

Walka o mistrzowski tytuł w tym sezonie będzie bardzo zacięta.

- Wszyscy wierzymy w to, że mistrzem będzie Legia. Czeka nas ciężka wiosna, ale atmosfera w szatni jest bardzo dobra i wiemy, że stać nas na ten triumf. Warszawa na mistrzostwo czeka już pięć lat, więc najwyższa pora, żeby ten cel się ziścił.

Komentarze (0)