- Pojedynek był bardzo trudny. Trochę potrwało, zanim przyzwyczailiśmy się do boiska. W pierwszej połowie nasza gra nie wyglądała zbyt dobrze, jednak po zmianie stron przejęliśmy inicjatywę i udało nam się wywalczyć trzy punkty. Uważam, że wynik jest sprawiedliwy - ocenił były piłkarz Amiki Wronki.
Oba gole dla Widzewa padły w sytuacjach, gdy na boisku leżeli zawodnicy Warty. Dlaczego łodzianie nie wybili futbolówki? - W polskiej lidze za często leżymy na murawie. Przy pierwszej bramce Tomasz Magdziarz już się podnosił i nic groźnego mu się nie stało. Widziałem to i dlatego krzyknąłem do kolegów, żeby kontynuowali akcję. Co do drugiego trafienia, faktycznie można mieć jakieś wątpliwości. Darvydas Sernas dostał piłkę i nie zastanawiał się co z nią zrobić, lecz natychmiast uderzył. Zgadzam się, że w tym przypadku sędzia mógł przerwać akcję. Również my mogliśmy to zrobić, ale trzeba pamiętać, że fair play jednym razem coś daje, a innym odbiera. Jeśli kontuzja nie jest poważna, to trzeba grać. Z doświadczenia wiem, że przeciwnik jest bezlitosny. Kiedyś zdarzyło mi się być na miejscu poznaniaków i moja drużyna też straciła bramkę, gdy ktoś akurat leżał na murawie - dodał Jarosław Bieniuk.
47 punktów na koncie i kolosalna przewaga nad resztą stawki - tak przedstawia się obecna sytuacja łodzian. Czy cokolwiek może im jeszcze odebrać awans? - Nie powinniśmy myśleć takimi kategoriami. Jeśli się rozluźnimy, to jestem pewny, że natychmiast zaczną się problemy. Trzeba wygrywać co się da do momentu, aż będziemy matematycznie pewni udziału w ekstraklasie - stwierdził defensor Widzewa.
Jak Bieniuk ocenia potencjał Warty? Czy ta drużyna również ma szansę na wywalczenie kwalifikacji do elity? - Trudno odpowiedzieć jednoznacznie na takie pytanie. Najlepszym weryfikatorem jest tabela. Jeśli chodzi natomiast o "ogródek", to nie potrafię sobie wyobrazić, żeby na takim obiekcie grać w ekstraklasie.