Peter Schmeichel to jeden z najlepszych bramkarzy w historii. Najdłużej występował w Manchesterze United (osiem lat), z którym zdobył między innymi pięć mistrzostw kraju, trzykrotnie Puchar Anglii czy Ligę Mistrzów. Z reprezentacją Danii sięgnął natomiast po sensacyjne mistrzostwo Europy w 1992 roku. Schmeichel występował także w Broendby, Sportingu Lizbona, Aston Villi i Manchesterze City.
W niedzielę 9 lutego odbyła się premiera filmu o legendarnym bramkarzu w SkyShowtime. W dokumencie poznamy między innymi losy rodziny Petera Schmeichela i jego ojca Polaka, który w Sopocie poznał Ingrid i za swoją przyszłą żoną wyjechał do Danii.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Kto jest najlepszym polskim bramkarzem w historii?
Peter Schmeichel: Nie chcę nikogo urazić, ale wskazałbym na Jana Tomaszewskiego.
Dlaczego?
Pamiętam, że w latach siedemdziesiątych nie było w telewizji wielu meczów. Akurat transmitowali spotkanie Anglii z Polską na Wembley. Oglądałem z zaciekawieniem i widziałem w waszej bramce człowieka, który wyczyniał cuda. Tomaszewski był po prostu niesamowity w tamtym spotkaniu. Od razu zwrócił moją uwagę. Mieliście fantastyczną drużynę. Mistrzostwa świata w 1974 roku są pierwszymi, które śledziłem. Miałem jedenaście lat. Tomaszewski, Lato - to były wielkie postaci. Mieliście jedną z najlepszych reprezentacji w historii, a wasz bramkarz bronił spektakularnie. Imponował mi. Dziś Tomaszewski jest legendą.
ZOBACZ WIDEO: Wykonał sprint przez połowę boiska. Tak pracuje ochroniarz Messiego
A co powiesz o obecnych polskich bramkarzach?
Wspomniałem, że nie chciałbym żadnego urazić, bo znam ich wielu, a w ostatnich latach mieliście świetnych fachowców na tej pozycji. Boruc, Fabiański, Szczęsny, Grabara. To luksus mieć tylu dobrych zawodników.
Kamil Grabara może być "nowym" Wojciechem Szczęsnym?
Widziałem jego występy w Lidze Mistrzów, były bardzo udane. Pamiętam mecze Grabary przeciwko Manchesterowi City i Manchesterowi United. W zeszłym sezonie miał na Old Trafford jedną znakomitą interwencję. Wow, naprawdę świetnie się zachował. Nie wiem do końca, jak radzi sobie w niemieckiej lidze, bo nie da się śledzić wszystkich rozgrywek, ale znam go z FC Kopenhagi, gdzie się wyróżniał.
W Wolfsburgu Grabara popełnił kilka błędów, ale należy do najlepszych bramkarzy Bundesligi.
Trochę dziwnie została rozegrana sytuacja z jego transferem. Kamil podpisał kontrakt z Wolfsburgiem i został jeszcze na rok w Kopenhadze. Gdybym był na jego miejscu, to pomyślałbym: "Hej, gram regularnie w Lidze Mistrzów. Może wstrzymam się jeszcze jeden sezon, zobaczę, co się wydarzy, i dopiero później zdecyduję, co dalej?". Może Grabara trafiłby do innego klubu występującego w Champions League? Ale Kamil postąpił inaczej. W Kopenhadze też nie działo się najlepiej w zeszłym roku. Były kontuzje, odpadli z Ligi Mistrzów i nawet nie zdobyli mistrzostwa Danii. Zobaczymy, jak potoczy się jego kariera.
Grabara wybrał Wolfsburg, a Szczęsny w tym czasie zakończył i wznowił karierę.
Byłem zaskoczony, że w ogóle ją zakończył! Spotkaliśmy się na meczu Barcelony z Bayernem Monachium jesienią, w Lidze Mistrzów. Szczęsny brał udział w rozgrzewce. Później chwilę porozmawialiśmy. Powiedziałem mu wprost: "Nie rozumiem, dlaczego tak wcześnie chciałeś rzucić piłkę, ale cieszę się, że wróciłeś". Widziałem po nim, że jest szczęśliwy.
Szczęsny mówił wcześniej, że czuł się "wypalony".
Znalazł się w trudnej sytuacji, bo w zeszłe lato wszystkie wielkie kluby miały dobrze obsadzoną bramkę. On musiał odejść z Juventusu, patrzył na opcje. Miał dylemat, gdzie dalej grać. Wydaje mi się, że doszedł do wniosku, że rozegrał już wystarczająco dużo spotkań i to dobry moment, by powiedzieć "stop". Futbol sam się o niego upomniał. Dostał jeszcze jedną szansę i - tak jak wspomniałem - cieszę się, że dalej możemy go oglądać. Moim zdaniem podołał wyzwaniu i dobrze spisuje się w bramce Barcelony.
Rośnie kolejne pokolenie polskich bramkarzy. W Leicester City, gdzie grał przez lata twój syn Kasper, jest Jakub Stolarczyk, który wystąpił w kilku spotkaniach Premier League.
Leicester to bardzo trudny zespół dla bramkarza. Ich defensywa nie jest najlepsza, a Stolarczyk musiał sobie radzić z bronieniem wielu sytuacji. Gra w takiej drużynie jest naprawdę wymagająca.
Złośliwy powie, że to najgorsza praca, jaką można dostać na Wyspach.
Nie chcę, żeby tak wyglądały nagłówki po naszej rozmowie, ale osobiście nie chciałbym współpracować z obroną, która dopuszcza do tylu sytuacji bramkowych. Obserwuję Leicester, bo mają w drużynie także dwóch duńskich bramkarzy. Stolarczyk będzie musiał zmierzyć się z wieloma meczami, w których puści dużo goli. Czas pokaże, jak dobrze sobie z tym poradzi, choć teraz do bramki wrócił Mads Hermansen. Na razie Stolarczyk może potraktować ten sezon jako test na najwyższym poziomie. Później będzie mógł pomyśleć, czy nie pójść do klubu, w którym dostanie szansę regularnych występów.
Rozmawiamy przy okazji premiery filmu, który podsumowuje twoją karierę. Jest bardzo wiele wątków związanych z Polską, ponieważ twój ojciec był Polakiem. Sam stwierdziłeś, że jesteś na siebie zły, że nie znasz języka polskiego.
Moja żona jest nauczycielką języków obcych, uczy dzieci, które nie mówią po duńsku. Stwierdziła, że polski jest najtrudniejszym językiem na świecie! Samo czytanie jest bardzo trudne. Wasz język pamiętam jako ścieżkę dźwiękową z dzieciństwa. Mój ojciec Antoni często "szeleścił" przez telefon. Rozmawiał z kolegami z Polski. Ciągle mówił do słuchawki: "Słuchaj, słuchaj". To zapamiętałem.
Po latach rozmawiałem z jedną osobą, która znała mojego ojca. Zapytałem: - Jak mój ojciec mówił po polsku, w jakim stylu? Usłyszałem, że język taty był bardzo elegancki, że ojciec był elokwentny. Jego kolega przyznał, że ojciec wypowiadał się w stylu lat pięćdziesiątych, bardzo ładnie. Pomyślałem wtedy: też bym tak chciał!
Próbowałeś choć trochę uczyć się polskiego?
Nie, znam tylko kilka podstawowych słów, typu "słuchaj", "dziękuję". Nie wiem, czy teraz znalazłbym energię na naukę. Fajnie byłoby choć trochę mówić po polsku, ale ojciec powiedział mi kiedyś: "Polska już dla mnie nie istnieje. Mieszkam w Danii i będę mówił tylko po duńsku. Zacząłem tu nowe życie". Żałuję, że ojciec nigdy nie nauczył mnie choć podstaw. Rozmawiałem o tym z rodzeństwem. Dla mnie to wstyd, że nie możemy porozmawiać w waszym języku.
Masz jakieś wspomnienia związane z Polską?
Nie. I tego też żałuję. Przez wiele lat ojciec w ogóle nie mówił o swojej przeszłości. Zrozumiałem go dopiero po czasie. Urodził się w 1933 roku. Okres młodości mógł mu się kojarzyć jedynie negatywnie. To przeżycia związane z II wojną światową. Ojciec stracił rodziców, tatę na wojnie, a jego mamę zabrano do obozu koncentracyjnego. Myślę, że tamten okres był dla niego zbyt bolesny.
Twój ojciec opowiadał o tamtych czasach?
Przez całe moje dzieciństwo nigdy o tym nie mówił. Otworzył się, dopiero gdy byliśmy razem w Berlinie. Zaczął mówić, jak jechał do Danii przez Niemcy, gdy budowano mur berliński. Wiele razy próbowałem go namówić na rozmowę na temat jego młodości, ale nie chciał. Zwłaszcza w ostatnich latach życia ojca naciskałem, by czegokolwiek się dowiedzieć. To bardzo ważne, by zrozumieć, skąd jesteś i jaka jest twoja historia.
Po wojnie ojciec przeszedł dużą zmianę. Dorastał w katolickim kraju, wychował się w katolickiej rodzinie, ale później stał się zagorzałym ateistą. Powiedział mi kiedyś: "Synu, nie mogę wierzyć w Boga. Gdyby istniał, to nie dopuściłby do tego, co przeżyłem".
Nie kryjesz tego, że twój ojciec był uzależniony od alkoholu. Jaki to miało na ciebie wpływ?
Ojciec mówił, że był uzależniony przez całe życie, że alkohol towarzyszył mu zawsze. Był jednak taki czas, trwał mniej więcej półtora roku, w którym działo się naprawdę źle. Pewnego dnia przyjechał do mnie do Portugalii (Peter Schmeichel był wówczas zawodnikiem Sportingu Lizbona - red.). Był pijany i nie wpuściłem go do domu.
Nałóg ojca bardziej oddziaływał na moją mamę i siostry. Ja byłem daleko od domu, bo mieszkałem za granicą i słuchałem jedynie ich opowieści. Ale wtedy, gdy ojciec stał przede mną, coś we mnie pękło. Czułem ogromne emocje. Powiedziałem mu kilka mocnych słów i trzasnąłem drzwiami.
Ta sytuacja zmieniła wszystko. Ojciec uświadomił sobie, że ma problem i potrzebuje pomocy. Następnego dnia wrócił do Danii i poszedł na odwyk. Od tamtej pory nie tknął alkoholu. Po czasie naprawiliśmy nasze relacje. Dla mnie najważniejsze było to, że przeżyliśmy razem jeszcze dwadzieścia dobrych lat. Naprawdę dobrych. Wspominając go, wolę skupić się na tym pozytywnym okresie.
Od dziecka marzyłeś o grze dla Manchesteru United, do którego trafiłeś i wygrałeś z drużyną wszystko, co było możliwe. Cenniejsze są dla ciebie sukcesy z ukochanym klubem, czy jednak sensacyjne mistrzostwo Europy z kadrą Danii w 1992 roku?
Nie potrafię tego oddzielić. Przyszedłem do Manchesteru United w 1991 roku. W czasie, gdy klub czekał 25 lat na mistrzostwo Anglii. Tytuł był naszym celem. Miasto naprawdę potrzebowało tego sukcesu, zwykli ludzie czekali na to, jak na bonus, który pomoże im w codziennym życiu. I tak się stało. Zdobyliśmy mistrzostwo i zbudowaliśmy drużynę, która sięgnęła po wszystkie trofea, w tym po Ligę Mistrzów w 1999 roku po zwariowanym finale z Bayernem Monachium.
Z reprezentacją Danii wygrałeś z kolei Euro ’92, mimo że nie zakwalifikowaliście się na turniej. Z powodu wojny na Bałkanach z turnieju została wykluczona Jugosławia, a wy sięgnęliście po zwycięstwo.
Historia z 1992 roku wciąż jest żywa w Danii. Jesteśmy małym krajem, nie mamy do wyboru milionów zawodników. A wtedy rywalizowaliśmy z każdym. Ograliśmy Francję, faworyta do wygrania turnieju. Pokonaliśmy Holandię i Niemców w finale. Mieliśmy w kadrze świetną grupę zawodników, przyjaźniliśmy się. Uwielbialiśmy spędzać ze sobą czas. Tym turniejem zmieniliśmy mentalność wokół piłki w Danii. Pokazaliśmy, że chcemy należeć do najlepszych. Sukces z 1992 roku jest w Danii wręcz legendarny.
Ze swojej kariery mogę wyróżnić trzy rzeczy: wygranie Euro, pierwsze mistrzostwo Anglii i zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Pod względem wagi są chyba na równym poziomie. Na pewno emocjonalnie były to dla mnie najważniejsze wydarzenia w karierze.
A który moment był dla ciebie najtrudniejszy?
Nie wskażę konkretnych zdarzeń. Pamiętam jednak, że bywały dni, w których ledwo się ruszałem. Mówiłem sobie: "Boże, jestem tak zmęczony, nie mam siły". Na Wyspach futbol był bardzo fizyczny. Dosłownie walczyłem z rywalami, przepychaliśmy się w pojedynkach powietrznych. Byłem psychicznie wykończony od natłoku meczów i presji, bo odpowiedzialność była gigantyczna. W każdym meczu odpowiadałem przed trenerem, kolegami z zespołu, ale też przed sześćdziesięcioma tysiącami kibiców na Old Trafford i fanami Man United z całego świata.
Następnie patrzyłem w kalendarz, liczyłem dni i okazywało się, że najbliższe wolne mam za pięć tygodni. Ha! Ale kochałem to wyzwanie. Bez względu na to, jak się czułem, musiałem dać radę. W ciągu dnia nie czułem nóg, ale gdy zaczynał się mecz, wszystko znikało. Nagle robiłem się świeży i gotowy na twardą, fizyczną walkę w angielskim stylu.
rozmawiał w Kopenhadze Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty